Ja ciągle nie mogę dojść do siebie, dla mnie to jest otwieranie historii

Czytaj dalej
Fot. Archiwum rodzinne
Szymon Kozica

Ja ciągle nie mogę dojść do siebie, dla mnie to jest otwieranie historii

Szymon Kozica

- Jak to mówią: góra z górą się nie zejdzie, ale człowiek z człowiekiem zawsze - powtarza Anna Czepukowicz ze Świebodzina, rocznik 1929. - Gdzie ja bym pomyślała, że kiedyś będę tu gościć Cytryńskich.

A było tak. Pani Anna napisała obszerny list do redakcji, w którym opowiedziała swoją kresową historię. "Zaścianek Gradowszczyzna, województwo Wilno, powiat wileńsko-trocki, gmina Worniany - to mój adres przedwojenny"... Unikalne wspomnienia opublikowaliśmy w cyklu "Wasze Kresy".

Sporo czasu minęło, zanim zadzwonił do mnie Leon Cytrynowicz z Dębna, rocznik 1949. Przeczytał ten artykuł. I poprosił, żeby skontaktować go z panią Anną. Bo jego rodzina z tych samych stron pochodzi. Nie mogłem odmówić. Ochoczo wcieliłem się w rolę osobliwego łącznika.

- Cytrynowicz? A nie Cytryński? - dopytywała pani Anna.
- Na pewno Cytrynowicz - przekonywałem. - Urodził się w Osinowce, matka nazywała się Grażul, pochodziła z miejscowości Bobrowniki koło Dwornian, osiedlili się w Zwiaryńcu, mieli piekarnię...
- Obwarzanki sprzedawali - wtrąciła pani Anna. I zaprosiła pana Leona do siebie.

Ja ciągle nie mogę dojść do siebie, dla mnie to jest otwieranie historii
Archiwum rodzinne Bronisław Gulbicki (z lewej), ojciec pani Anny, służył w armii carskiej w Petersburgu. Jan Cytrynowicz, ojciec pana Leona, służbę wojskową odbywał w Wilnie.

Sad, kuźnia, piekarnia...

Cytryńscy, czyli Cytrynowiczowie... Ród wywodzi się ze szlachty, mieli dworek w okolicach Sieradza. Alfons, dziadek pana Leona, prawdopodobnie był powstańcem styczniowym. Po nieudanym zrywie niepodległościowym zostali deportowani w głąb Rosji. Wracając z zesłania, zatrzymali się w Wilnie. Tam na świat przyszedł Jan (rocznik 1908), pierwszy syn Alfonsa i Natalii, ojciec pana Leona. Małżeństwo Cytrynowiczów, któremu wkrótce przydzielono parcelę w Zwiaryńcu, doczekało się jeszcze dwojga dzieci: Alfonsa juniora (1912) i Czesława (1918).

Przed wojną rodzinie powodziło się lepiej niż dobrze. Gospodarowali na 30 hektarach, mieli kawałek własnego lasu, piękny sad. Kuźnię, w której wykuwali lemiesze, podkuwali konie. Piekarnię, której specjalnością były znane aż po Wilno obwarzanki. Zatrudniali kilkuosobową służbę...

To jest otwieranie historii

Sobota, 7 lutego, godzina 10.00. Towarzyszę panu Leonowi podczas wizyty u pani Anny.
- Nie wiem, czy pani wita Cytrynowicza, czy Cytryńskiego - uśmiecha się pan Leon i wyjmuje mapę, którą dostał od zaprzyjaźnionego maratończyka z Białorusi. - Tutaj są Worniany nasze, tutaj jest Katłołka, tutaj Osinowka.
Pani Anna też delikatnie wodzi palcem po mapie. Dotyka wciąż żywych wspomnień z dzieciństwa i wczesnej młodości. I proponuje panu Leonowi, by na jakiś czas zamienił się w słuch.

- Ja zawsze zastanawiałam się, skąd ci Cytryńscy się wzięli - zaczyna snuć opowieść. - Mój dziadek w Dubniczkach dzierżawił majątek. I skądś tam przyjechali Cytryńscy. I mój dziadek dom im wynajął w zaścianku Gradowszczyzna. Cytryński się wybudował, postawił ładny dom, piekarnię, sad zasadził... Jak ja się urodziłam, to już wiedziałam, że mieszkał tam Cytryński, że ma trzech synów.

Potem przyszła jego mama z dzbankiem miodu, żeby nie zgłaszać na policję, bo on już miał zawiasy.

Padają kolejne nazwiska, kto gdzie mieszkał, po której stronie, z kim sąsiadował.
- Pana ojciec jakieś zatargi miał z Antonim Gilewiczem. Ten Gil przyniósł taki duży kamień i położył koło naszej chaty - relacjonuje pani Anna. - Ja byłam pewna, że chce mojego brata zabić. I patrzę, idzie Janek Cytryński. A ja ten kamień schowałam. Ten Gil rzucił się na pana ojca i szuka tego kamienia. Ale nie znalazł. To chwycił za polano. Ale nie mógł podnieść. Myśmy zaczęli uciekać, Cytryński z nami. Gil rzucił to polano, poturlało się, ale nie trafił Cytryńskiego, tylko moją siostrę w nogę. Na szczęście, nic się nie stało. Gil uciekł. Potem przyszła jego mama z dzbankiem miodu, żeby nie zgłaszać na policję, bo on już miał zawiasy.

Ja ciągle nie mogę dojść do siebie, dla mnie to jest otwieranie historii
Archiwum rodzinne Jan Cytrynowicz (z lewej) często jeździł do Wilna sprzedawać słynne na całą okolice obwarzanki.

- I wiesz pan, co się z tym Gilem stało? - kontynuuje pani Anna. - Oni pojechali kraść drewno i naszedł ich gajowy. Rzucili się na niego, a gajowy chwycił strzelbę i go postrzelił. I ten Antoni umarł. Jak w trumnie leżał, to jego mama poprosiła moją mamę, żeby przyszła i mu przebaczyła.

Pan Leon o Gilach słyszał, ale o tym zajściu nie miał pojęcia. I nie tylko o tym...
- Mojego taty kuzyn mieszkał w Babiczach. Była tam Fela, 17-letnia dziewczyna, bardzo ładna, wasza przyrodnia babcia... - pani Anna badawczo spogląda na pana Leona. - Poszła służyć do Cytryńskich. I Alfons senior zakochał się w tej Feli, choć ona była w wieku pana ojca. I namawiał ją, że on zostawi wszystko i wyjadą do Wilna. Ale ona przyszła do pani Cytryńskiej i powiedziała, że odchodzi.

Opowiedziała wszystko. Pani Cytryńska ją rozliczyła i pożegnały się. Po jakimś czasie Cytryńska zmarła. I ta Fela dowiedziała się, że Cytryński owdowiał. Przyjechała do nas i pyta, czy to prawda. "Daj znać - mówi do mojego ojca - że ja tu czekam na niego". Wzięli ślub. Pana ojciec był bardzo niezadowolony, że Alfons senior tak szybko po śmierci żony się ożenił.

- Ja jeszcze ciągle nie mogę dojść do siebie, bo dla mnie to jest otwieranie historii - nie ukrywa pan Leon.
- Jak to mówią: góra z górą się nie zejdzie, ale człowiek z człowiekiem zawsze - stwierdza pani Anna. - Proszę ciasto jeść.
- Ech... To, co pani tu opowiada, to smaczniejsze niż najlepsze ciasto - przyznaje pan Leon.
- A jakim cudem pana ojciec się uchował, że na wojnę nie poszedł? - docieka pani Anna.
- Ukrywał się. W oborze pod krowami mieli wykopane ziemianki i tam się chowali - zdradza pan Leon.
- Wiesz pan, u nas nikt nie nazywał Cytrynowicz, wszyscy mówili Cytryńskie... To chyba Ruskie przekręcili tę końcówkę - podejrzewa pani Anna.
- Nie! Ojciec w książeczce wojskowej miał Cytrynowicz - zauważa pan Leon.

Jak mogli na to patrzeć?

Jan Cytrynowicz poślubił Konstancję Grażul, która pochodziła z miejscowości Bobrowniki koło Dwornian. Leon był ich jedynym dzieckiem. Po wojnie, gdzieś w latach 1946-1947, zbyt bogatych gospodarzy władza rozkułaczała.

Władza zabierała wszystkie dokumenty, dowody kupna, akty własności, żeby nikt nie mógł udowodnić, że coś należy do niego.

- Stodołę rozebrali i wywieźli do Zacharyszek. Oborę rozwalili. Piekarnia już nie funkcjonowała, bo nie można było tego uruchomić. Kuźnię rozszabrowali - wylicza pan Leon. - Gospodarstwo przeszło pod pieczę kołchozu. Jak ci rodzice mogli na to patrzeć? Skoro oni własnymi rękami sadzili te drzewa owocowe, a teraz nie mogli nawet zerwać swojego jabłka? - zastanawia się. - Władza zabierała wszystkie dokumenty, dowody kupna, akty własności, żeby nikt nie mógł udowodnić, że coś należy do niego.

Ja ciągle nie mogę dojść do siebie, dla mnie to jest otwieranie historii
Archiwum rodzinne Alfons Cytrynowicz, stryj pana Leona, zajmował się podkuwaniem koni w rodzinnej kuźni.

Co przelało czarę goryczy i przypieczętowało decyzję o ewakuowaniu się w 1959 roku z Kresów na Ziemie Odzyskane? - To, że już nawet nie mogliśmy uprawiać ogrodu, który miał jakieś 30 arów. Tylko na podwórku mogliśmy ziemniaki sadzić - przekonuje pan Leon.

Polską narodowość - warunek konieczny do uzyskania zgody na wyjazd - Jan Cytrynowicz udowodnił dzięki książeczce wojskowej, którą ukrywał pod stropem. Rodzina spakowała się, pojechała pożegnać się z dziadkami Grażulami i ruszyła do Wilna, stamtąd do Grodna, dalej do Giżycka, aż dotarła do Czerwieńska.

Ojciec chciał objąć jakieś gospodarstwo, ale mama wybiła mu to z głowy. - Czy zapomniał, ile zdrowia poświęcili, ile potu wylali na tamtej ziemi? I wszystko na nic! Tak mu tłumaczyła - podkreśla pan Leon. Dlatego ruszyli na północ, do Drawna. Tam rozpoczęli nowe życie.

Szymon Kozica

Z „Gazetą Lubuską” jestem związany od lipca 2000 roku - wtedy przyszedłem na praktyki do Działu Sportowego. Pracuję w redakcji w Zielonej Górze. Interesuję się sportem, ze szczególnym uwzględnieniem lekkiej atletyki i żużla, a także tym, co dzieje się w Zielonej Górze. Uwielbiam żywe lekcje historii, czyli wspomnienia Czytelników pochodzących z Kresów i nie tylko z Kresów. Czas wolny chętnie spędzam z książką w ręku. Moim ulubionym autorem jest Gabriel García Márquez, który o sobie mówił tak: „W gruncie rzeczy nie jestem ani nie będę nikim więcej niż jednym z szesnaściorga dzieci telegrafisty z Aracataki”.

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.