Pakujemy się do kajaków i w drogę, na Kostrzyn! Tu historia i przyroda idą ze sobą w jednej parze...

Czytaj dalej
Fot. Jakub Pikulik
Jakub Pikulik, [oprac. Michał Korn]

Pakujemy się do kajaków i w drogę, na Kostrzyn! Tu historia i przyroda idą ze sobą w jednej parze...

Jakub Pikulik, [oprac. Michał Korn]

Warciański szlak kajakowy w okolicy Kostrzyna jest znany wielu wodniakom. „Znany” nie znaczy, że nie jest wart polecenia.

Od początku było wiadomo, że to będzie ciekawa wycieczka. Z Jackiem Juskowiakiem, prezesem Kostrzyńskiego Klubu Sportów Wodnych, umówiliśmy się w środku tygodnia. Miejsce spotkania: klub żeglarski Delfin. To doskonałe miejsce wypadowe dla wszystkich wodniaków, którzy z perspektywy Warty, Odry lub ich kanałów chcieliby poznać Kostrzyn, zobaczyć potężne mury tutejszej twierdzy, przepłynąć pod jednym z trzech mostów, albo dopłynąć do miejsca, gdzie Warta wpada do Odry.

Ale my mieliśmy inny cel. To tzw. „kostrzyńska dycha”, chociaż dokładna nazwa tej trasy dopiero będzie wybrana. Pętla, którą przepłyniemy, ma dokładnie 10,5 km. - Wytyczając tę trasę nie odkryliśmy Ameryki, bo wiele osób, które lubią spędzać czas na wodzie, ten szlak doskonale znało. My postanowiliśmy tę wiedzę usystematyzować – wyjaśnia J. Juskowiak.

PAKUJEMY SIĘ DO KAJAKÓW
Wypożyczyliśmy je właśnie z KKSW. To miała być kameralna wycieczka, ale ostatecznie zebrała się niezła grupka 10 osób. Wszyscy w dwuosobowych kajakach. Swoją podróż zaczynamy w zatoce nieopodal klubu „Delfin”, tuż przy moście na Warcie. To miejsce, które już przez wojną było wykorzystywane jako malownicza przystań dla mniejszych i większych jednostek. Później powstała tu stojąca do dziś marina, a nawet... dom bosmana.

Teraz w domu bosman już nie mieszka, a tętniąca niegdyś życiem sala zabaw, w której organizowano dancingi i wesela, została przerobiona w hangar. Ale są też pozytywne zmiany. Od kilku lat działa tu pole namiotowe, jest wiata, pod którą można usiąść i schronić się przed deszczem, jest część sanitarna.

Wypływamy! Już na początek przed nami nie lada wyzwanie. Ze spokojnej, malowniczo położonej zatoczki, wypływamy wprost w nurt Warty.

JESTEŚ W KOSTRZYNIE? ZOBACZ STARE MIASTO
Dosłownie pięć minut spacerem od przystani Delfin znajdują się tzw. Kostrzyńskie Pompeje, czyli dawna starówka, zrównana z ziemią w czasie walk o miasto w 1945 r.

Pakujemy się do kajaków i w drogę, na Kostrzyn! Tu historia i przyroda idą ze sobą w jednej parze...


Reszta Kostrzyna po wojnie odrodziła się jak Feniks z popiołów, ale starówka po dziś dzień nie została odbudowana. Nie wiadomo nawet, czy kiedykolwiek odzyska swój dawny blask. Teraz pozostałości zburzonych kamienic są niemymi świadkami okrucieństwa wojny. Na starówce można też podziwiać ruiny wielkiego i pięknego niegdyś zamku oraz pozostałości leżącego tuż obok kościoła.

Zostaliśmy rzuceni, nomen omen, na głęboką wodę. Jakby tego było mało, musimy płynąć pod prąd! - Spokojnie, nie będzie tak źle. To najtrudniejszy etap trasy, później będzie już z górki – uspokaja J. Juskowiak. Kieruje nasz kajak na przeciwległy brzeg rzeki. Tu, przy malowniczych, niewielkich zatoczkach i pod koronami pochylonych ku rzece drzew, nurt będzie słabszy, więc wiosłować będzie dużo łatwiej.

W tym miejscu napotykamy pierwszą ciekawostkę historyczną. Płynąc pod prąd po naszej prawej stronie mijamy konstrukcję, przypominającą przęsło mostu. Przez lata wielu kostrzynian myślało, ze to właśnie pozostałości po zniszczonej w czasie wojny przeprawie przez Wartę. Nic bardziej mylnego. Żadnego mostu w tym miejscu nie było.

To, co wygląda na filar, stanowi odrębną konstrukcję, która była związana z żeglugą rzeczną. Wybudowano go pod koniec XIX w. Na szczycie konstrukcji umieszczony był dźwig, którym opuszczano lub podnoszono kominy i maszty statków, przepływających pod obecnym mostem drogowym. Dalsze dwa mosty kolejowe miały obrotowe przęsła, więc problem wysokich elementów statków odpadał, ale w przypadku mostu drogowego kłopot rozwiązano właśnie w ten sposób. Do dziś po dźwigu została właśnie tajemnicza, ceglana konstrukcja.

Płynąc dalej w stronę os. Warniki napotykamy niemal nieużywaną dziś przystań nad Wartą. To miejsce, kiedy w czasie, gdy żegluga rzeczna w Polsce kwitła, wręcz roiło się od barek. Cumowały tu jednostki, które nie mieściły się w położonym niedaleko ówczesnej fabryki celulozy i papieru porcie. Odbywał się tu też przeładunek. Teraz to duży, ogrodzony, betonowy plac z dobrze zachowanym nabrzeżem.

W tym momencie dopływamy do ważnego miejsca naszej wycieczki. Odbijamy w lewo i wpływamy w kanał Warty, płyniemy nim dalej w stronę os. Warniki.

To miejsce bardzo popularne wśród wędkarzy, więc trzeba uważać, żeby nie zaplątać się w licznie zarzucone tu żyłki. Kanałem płynie się już dużo łatwiej, niż Wartą. Nurt jest tu słabszy, więc można nieco odetchnąć. W czasie, kiedy wybraliśmy się na wycieczkę, woda była tak niska, że w niektórych miejscach szorowaliśmy dnem kajaka po piaszczystym dnie. – Pływałem tędy dziesiątki razy, ale tak niskiej wody nie pamiętam – przyznaje nasz przewodnik.

Na szczęście piaszczyste łachy są tylko w kilku miejscach. Nas natomiast zaczyna otaczać cała masa ciekawej i... dzikiej przyrody. Po obu stronach kanału, którym płyniemy, swoje żeremia mają bobry. Co chwila któryś wybiega z zarośli i wskakuje do wody. Pewnie dlatego, że jest nas tak dużo, więc hałas też jest spory. Miłośnicy przyrody mówią, że jeśli płynąć tu samemu i po cichu, to można podejrzeć bobra, który na brzegu myje swoje futro, albo po prostu odpoczywa.

Płyniemy dalej. Otaczająca nas przyroda staje się coraz bardziej dzika i czuć, że teraz to my jesteśmy tu gośćmi.

Wysokie trzciny, biegająca co rusz pośród sitowia zwierzaki, czaple, kaczki, wyskakujące z wody ryby. Aż dziw, że kilka kilometrów dalej jest tętniące życiem, blisko 20-tysięczne miasto. Po około godzinie dopływamy do prawdziwej architektonicznej i hydrotechnicznej perełki. To tzw. stara przepompownia. Warto zostawić na kilka minut kajak w tym miejscu, wyjść na brzeg i obejrzeć ten budynek. Przepompownia powstała w 1911 r., kiedy Warniki nie były jeszcze dzielnicą Kostrzyna, a osobną wsią.

Na pierwszy rzut oka budowla przypomina pałac, albo zamek. Teraz tak się już nie buduje. Jej zadaniem było pompowanie wody z terenów zalewowych (tzw. polderów) do rzeki Warty. Służyły do tego potężne pompy, napędzane silnikami parowymi. Do wytworzenia pary używano węgla. Co ciekawe, silniki działały aż do lat 60. XX wieku. Kiedy stan rzeki był wysoki i pompy pracowały na pełnej wydajności, zużywano nawet kilkanaście ton węgla dziennie! Pewnie dlatego w 1963 r. silniki parowe zastąpiono elektrycznymi.

Co ciekawe, bliźniaczo podobna przepompownia znajduje się również w Słońsku. Teraz rolę pompowania wody z polderów do rzeki w Kostrzynie przejęła tzw. nowa przepompownia. Wybudowana już przez Polaków nie robi takiego wrażenia. Ale o tym później. Dopłyniemy do niej dopiero za kilkadziesiąt minut.

Przy „starej przepompowni” robimy zwrot niemal o 180 stopni i wpływamy na jeszcze bardziej dziki odcinek kanału Warty. Są tu miejsca, gdzie możemy się poczuć niemal jak na rzece górskiej. Nisko schodzące konary drzew, wartki nurt, stopnie wodne – wszystko, co daje frajdę z pływania kajakiem, ale nie jest zbyt trudne do przepłynięcia nawet przez laika.

Nasz kolejny przystanek to właśnie nowa przepompownia. Zwykły, sześciokątny, szary i niczym nie wyróżniający się budynek.

Mimo, że niezbyt urodziwy, to jednak zamontowane tu pompy wykonują kawał dobrej roboty. Chronią przed zalaniem łąki i pola po zewnętrznej części wału przeciwpowodziowego. W razie powodzi może chronić przed zalaniem nawet niżej położone gospodarstwa.

Po kilkunastu minutach od nowej przepompowni musimy wypatrywać przesmyku, przez który z kanału wpłyniemy na samą Wartę. Teraz jest już z górki. Płyniemy bowiem z prądem! W tym momencie warto spoglądać w lewo. Lewy brzeg rzeki to jednocześnie granica Parku Narodowego „Ujście Warty”, czyli teren, na który człowiek nie ma wstępu. Dlatego można dojrzeć tu rzadkie gatunki ptaków i przyrodę w najczystszej postaci.

Płyniemy dalej w stronę Kostrzyna
Jeśli nurt i czas na to pozwala, możemy przez chwilę odetchnąć i przestać wiosłować – rzeka poniesie nas sama we właściwym kierunku. Swoją podróż kończymy tu, gdzie ją zaczęliśmy, czyli w przystani „Delfin”. Jeśli dogadamy się z gospodarzem terenu, to można zorganizować sobie w tym miejscu ognisko albo grilla.

Z „Delfina” spacerem możemy przejść do centrum Kostrzyna. Zajmie to nie więcej niż 10 minut. Jeśli interesuje nas historia, warto odwiedzić majestatyczną i po dziś dzień robiącą wrażenie wieżę ciśnień, albo unikatowy na skalę europejską dwupoziomowy dworzec kolejowy.

Wróćmy jednak do twierdzy...
Kiedy zaczęto budować twierdzę? Pierwsze prace fortyfikacyjne, które najpewniej obejmowały usypywanie wałów ziemnych, datuje się na 1537 rok. Natomiast pierwsze budowle murowane zaczęły powstawać w 1535 roku. Jak się okazuje, twierdze nie są doskonałe i każda z nich ma jakieś wady.



Jednym z największych problemów, z jakimi musieli sobie poradzić budowniczowie były tzw. martwe pola. Były to rejony, których nie było widać z twierdzy. Kolejną ciekawostką związaną z kostrzyńskimi umocnieniami jest ich rozwój. Bastiony były wielokrotnie modernizowane i przebudowywane. Związane to było z rozwojem broni, ale też z trudnym terenem, na którym zostały wzniesione umocnienia. Ciężkie mury postawiono na grząskim i podmokłym terenie. Przez to trzeba było je modernizować - mówił Wichrowski. Nie wykluczone też, że niektóre elementy bastionu Filip po prostu osiadły...

Niestety, w czasie II wojny światowej Kostrzyn został niemal zrównany z ziemią, więc ostało się niewiele budynków sprzed mrocznego okresu walk o miasto.

Obowiązkowym punktem na naszej mapie wycieczkowej jest też Stare Miasto, nazywane przez wielu „Kostrzyńskimi Pompejami”. To zrównana z ziemią starówka, która po dziś dzień jest niemym świadkiem okrucieństwa II wojny światowej. Ale o tym miejscu opowiemy więcej przy okazji rejsu statkiem wycieczkowym Zefir po Odrze i Warcie...


ZAJRZYJ DO PODZIEMI BASTIONU FILIP
Jeśli już jesteś na Starym Mieście to koniecznie musisz odwiedzić otwarte w 2014 roku muzeum. Pieczę nad ekspozycją ma Muzeum Twierdzy Kostrzyn, a możemy na niej prześledzić dzieje Kostrzyna od jego początków aż po zagładę miasta w 1945 r.



Nie jest to zwyczajna wystawa, jakich w naszym kraju są setki. Jest nowoczesna, multimedialna i interaktywna. Część eksponatów (np. broń z czasów II wojny światowej) można brać w ręce, oglądać, dotykać. Bastion Filip czynny jest od wtorku do piątku w godz. 11:00 - 14:00 (ostatnie wejście godz. 13:15), a w soboty i niedziele w godz. 10:00 - 18:00 (ostatnie wejście godz. 17:00). Uwaga! Ze względu na niską temperaturę w Bastionie Filip niezbędne jest posiadanie wierzchniego okrycia niezależnie od pory roku i temperatur panujących na zewnątrz.
  • Cennik: bilet normalny 8,00 zł, bilet ulgowy (młodzież ucząca się) 4,00 zł, dzieci do lat 6 oraz posiadacze Karty dużej rodziny wstęp wolny. Wstęp do Bastionu Filip we wtorki jest nieodpłatny. Grupy zwiedzające Stare Miasto z przewodnikiem Muzeum Twierdzy objęte są zniżką za wstęp do Bastionu Filip w wysokości 50% opłaty nominalnej.
MIASTO, KTÓRE PRZESTAŁO ISTNIEĆ
Jeśli mamy do dyspozycji więcej czasu, to z przystani Delfin możemy się wybrać w stronę miasta. Spacer nie będzie długi, ale z pewnością ciekawy. Po drodze przechodzimy przez drogowy most na Warcie.



Zaraz za nim po lewej stronie mijamy budynek Kostrzyńskiego Centrum Kultury. To jedna z niewielu budowli, która przetrwała w mieście wojenną zawieriuchę. Idąc dalej dochodzimy do głównego skrzyżowania w mieście. Przed nami już widać park miejski oraz wieżę ciśnień - kolejny przedwojenny relikt.



Przed 1945 r. nieopodal wieży była zajezdnia tramwajowa. Tak, po Kostrzynie jeździły tramwaje. Ich sieć była dobrze rozwinięta. Po wojnie część szyn rozebrano, inne do dziś są w drogach pod warstwą asfaltu...
Jakub Pikulik, [oprac. Michał Korn]

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.