Liczby decydują o życiu mieszkańców

Czytaj dalej
Fot. Jakub Pikulik
Jakub Pikulik

Liczby decydują o życiu mieszkańców

Jakub Pikulik

- U nas można umrzeć na chodniku w oczekiwaniu na karetkę - mówi mieszkanka Kostrzyna nad Odrą. W mieście wrze po tym, jak w ubiegłym tygodniu zmarł 76-letni mężczyzna, a młodą kobietę ratować musiał sąsiad

Staszek umierał na naszych oczach. Znaliśmy się bardzo dobrze, byliśmy sąsiadami, mieszkaliśmy w jednym bloku - opowiada Elżbieta Sobczak. Do tragedii doszło podczas zabawy na ogródkach działkowych. - Był zdrowym, sprawnym, żywiołowym i bardzo pomocnym człowiekiem. Na tej zabawie tańczył, bawił się. W pewnym momencie upadł. Na miejscu było dwóch emerytowanych strażników granicznych, przeszkolonych z udzielania pierwszej pomocy. Rozpoczęli reanimację, a my dzwoniliśmy po karetkę. Nie było jej w mieście - relacjonuje pani Elżbieta.

Liczyła się każda minuta, zdesperowani ludzie chwycili się ostatniej deski ratunku. - Gdy usłyszałem od dyspozytorki, że w Kostrzynie nie ma karetki, rozłączyłem się i zadzwoniłem po straż pożarną. Strażacy byli już po kilku minutach - wspomina pan Mirosław, świadek dramatycznego zajścia. I to strażacy kontynuowali walkę o życie pana Stanisława. Pogotowie przyjechało po 23 minutach, z oddalonego o 17 km Dębna. - Człowiek umierał, czas dłużył się niemiłosiernie, a karetki znowu nie było w mieście - mówią zbulwersowani ludzie. Lekarz stwierdził zgon pana Stanisława. Szpital w Kostrzynie jest w linii prostej oddalony o około kilometr od miejsca, gdzie zmarł starszy mężczyzna...

Zaledwie kilka dni wcześniej karetki też nie było w mieście, gdy na schodach własnego domu zemdlała 19-latka. Ratował ją sąsiad. W tym przypadku karetka przyjechała również z Dębna. Wyruszyła o godzinie 19.19, na miejscu była o 19.37. Dziewczyna trafiła do szpitala, z którego już wyszła. W obu przypadkach stacjonująca w Kostrzynie karetka była akurat na innym wezwaniu.

Ludzie chcą się czuć bezpiecznie

- Ile jeszcze tragedii musi się wydarzyć, żeby w naszym mieście coś się zmieniło? Ludzie już nie chcą basenu, chcą się czuć bezpiecznie. Ja w Kostrzynie bezpiecznie się nie czuję. I nie przekonują mnie tłumaczenia władz miasta, że nic nie mogą zrobić. Władze miasta są od tego, żeby rozwiązywać problemy mieszkańców, a teraz takim problemem jest brak bezpieczeństwa - podkreśla Remigiusz Napierała, ratownik medyczny, który niegdyś pracował w pogotowiu w Kostrzynie, a teraz m.in. przy zabezpieczeniu medycznym Przystanku Woodstock.

Ile jeszcze tragedii musi się wydarzyć, żeby w naszym mieście coś się zmieniło?

Z tym problemem władze nie radzą sobie już od kilku lat. W listopadzie 2011 roku w Kostrzynie doszło do napadu na kobietę w punkcie lotto. Napastnik ciężkim przedmiotem rozbił ofierze głowę. Kobieta umierała na oczach swojej rodziny, a karetki w mieście nie było. Jechała z oddalonej o 20 km Witnicy. Zdesperowana rodzina poprosiła wtedy o pomoc burmistrza, który jest lekarzem i swego czasu jeździł w ekipie pogotowia. Andrzej Kunt na miejsce dotarł szybciej niż karetka, ale obrażenia kobiety okazały się zbyt poważne. Zmarła.

Dramatów było znacznie więcej

Od tego czasu praktycznie co roku w Kostrzynie dochodzi do podobnych dramatów. W grudniu 2011 roku na ul. Wyszyńskiego potrącona została kobieta. W mieście nie było karetki, więc wezwano załogę z Witnicy. Niestety, kobieta zmarła. W marcu 2014 roku przy jednej z miejscowych firm zasłabł kierowca ciężarówki. W mieście karetki nie było, załoga z Dębna przyjechała po 36 minutach. Okazało się, że mężczyzna miał wylew. W ciężkim stanie trafił do szpitala. W marcu 2015 roku pisaliśmy o 12-letnim Kacprze, który oblał się wrzątkiem. W mieście nie było karetki, rodzice swoim autem wieźli cierpiącego chłopca do szpitala. Z kolei w lipcu 2015 roku zmarł 24-letni mężczyzna. Gdy jego przyjaciel dzwonił po karetkę, ta była akurat w Słońsku. Na miejsce przyjechali strażacy. Karetka dotarła po około godzinie. Było już za późno...

- Kto jeszcze musi umrzeć albo cierpieć, żeby ktoś zobaczył, że w Kostrzynie coś nie gra, coś tu jest nie tak? No bo dlaczego sprawa karetki wypływa wciąż w naszym mieście, a nie na przykład w Słubicach, Sulęcinie, Żarach czy Sulechowie? Zawsze ten nieszczęsny Kostrzyn - zauważa 31-letni Tomek.

Miejscowy szpital dysponuje dwiema karetkami. Jedna stacjonuje w Kostrzynie, druga w Witnicy. Jeśli ta z Kostrzyna jest u pacjenta, wtedy na miejsce przyjeżdża ta z Witnicy. Ale jeśli i ona jest na akcji, dyspozytor musi nawiązać kontakt z województwem zachodniopomorskim i poprosić o przysłanie karetki z Dębna. Bywało, że do Kostrzyna przejeżdżały też załogi ze Słubic.

Za sytuację w Kostrzynie wielu mieszkańców obwinia burmistrza i szpital. - Gdy Staszek umierał, ludzie mieli wielki żal do burmistrza i władz miasta, że od lat nic w temacie karetki się nie zrobiło, że mieszkańcy wciąż żyją w strachu o swoje zdrowie. Kto weźmie odpowiedzialność za kolejne tragedie? - pytają świadkowie dramatu na ogródkach działkowych.

Zderzenie z murem statystyk

- W naszym mieście powinno być lądowisko dla helikopterów i powinna być lepsza sieć ambulansów. Powinno być więcej karetek albo teren, który obsługują, powinien być mniejszy - stwierdza burmistrz Kunt. - Życie jest takie, że nie wszystko da się ująć w normach liczbowych. W jakimś procencie może się zdarzyć spóźniony przyjazd do pacjenta i to jest nie do uniknięcia, bez względu na liczbę karetek. Ale w Kostrzynie teren, który obsługują dwie karetki, jest nietypowy: to cztery rozległe gminy, przedzielone dodatkowo rzeką Wartą.

W mieście powinno być lądowisko dla helikopterów i powinna być lepsza sieć ambulansów

Dopytujemy burmistrza, co zrobił, by w Kostrzynie było bezpieczniej. - Jeździliśmy w tej sprawie do wojewody, do innych instytucji. Bezskutecznie. Zderzamy się z obowiązującym prawem, które mówi, że spełniane są w naszym mieście wszystkie parametry - wyjaśnia Kunt.

Za rozmieszczenie 51 lubuskich karetek odpowiada właśnie wojewoda. Plan rozmieszczenia załóg akceptuje minister zdrowia. Wszystko jest poparte liczbami i statystykami. To, gdzie i ile karetek stoi w danym miejscu, zależy od liczby mieszkańców, średniej liczby wyjazdów zespołów ratownictwa medycznego, czasu dotarcia i liczby zdarzeń, w których określony w przepisach czas dotarcia do pacjenta został przekroczony. I to właśnie te statystyki stoją na przeszkodzie, by w Kostrzynie umieścić jeszcze jedną karetkę. Bo na papierze wszystko jest w normie. Przykłady? Optymalna liczba mieszkańców na jedną karetkę to 33 000. W Kostrzynie jest ich 16 000. Średnia liczba wyjazdów przypadających na jedną załogę to 4,6 na dobę. Karetka z Kostrzyna wyjeżdża średnio 4,8 razy na dobę, a ta z Witnicy - 3 razy. W normie jest też czas dotarcia do pacjenta.

Na pewno wszystko w normie?

Niewiele może też szpital, bo ma tyle karetek, na ile pozwalają przepisy. Marta Pióro, rzeczniczka Grupy Nowy Szpital, potwierdza, że w przypadku dwóch ostatnich dramatycznych zdarzeń obie karetki, którymi dysponuje lecznica, były na wyjazdach.

Sytuacja w Kostrzynie nie dziwi wojewódzkiego konsultanta do spraw medycyny ratunkowej. - To nie jest nic nadzwyczajnego, tak ma działać system, poszczególne rejony mają się wzajemnie wspierać. Przyjazd karetki z Dębna nie jest niczym nadzwyczajnym, to nie są obce kraje, obce systemy, to jeden, wspólny dla całego kraju, system państwowego ratownictwa medycznego i nie widzę tutaj żadnej nadzwyczajnej sytuacji. Bo co to za argument, że musiała przyjechać karetka z Dębna? - pyta dr Andrzej Szmit. Dodaje, że w kostrzyńskim rejonie operacyjnym i tak przypada mniej mieszkańców na jedną karetkę niż wynosi średnia krajowa. - Trudno w każdej miejscowości postawić taką liczbę karetek, żeby zawsze jedna była wolna. Nigdy nie bronię systemu w ciemno, ale też nie rzucam prostych stwierdzeń, że jakbyśmy mieli karetkę, to wszystko byłoby w porządku. To nigdy nie jest takie proste - zaznacza Szmit.

Trudno w każdej miejscowości postawić taką liczbę karetek, żeby zawsze jedna była wolna

Czy w Kostrzynie będzie dodatkowa karetka? Służby wojewody rozwiewają złudzenia mieszkańców. „Rejon kostrzyński we wszystkich badanych parametrach spełnia założenia metodyczne lub mieści się poniżej parametrów uśrednionych dla całego województwa. Nie przewiduje się w obecnym kształcie Wojewódzkiego Planu Działania Systemu Państwowe Ratownictwo Medyczne zmian w zakresie rozlokowania zespołów w rejonie kostrzyńskim” - czytamy w odpowiedzi, jaką przesłała nam Jolanta Krynicka z biura wojewody lubuskiego.

Wojewódzki Plan Działania Systemu Państwowe Ratownictwo Medyczne - tak nazywa się dokument, który decyduje m.in. o liczbie i miejscach rozmieszczenia karetek w naszym województwie. Zaczyna się pieczątkami i podpisami osób, które go zatwierdziły. Minister zdrowia, wojewoda, wojskowy szpital kliniczny, komendy wojewódzkie straży pożarnej i policji, straż graniczna, Narodowy Fundusz Zdrowia... Dokument liczy 221 stron. Niemal w całości składa się z tabelek, zestawień i liczb. - Bezduszne liczby, na które nie mamy wpływu, a które decydują o naszym bezpieczeństwie, a może nawet o naszym życiu - stwierdza Marzena Wamińska z Kostrzyna, matka dwojga dzieci.

Jakub Pikulik

Dziennikarzem "Gazety Lubuskiej" jestem od 2008 r. Niemal od początku moja praca w GL związana jest z działem internetowym. To obecnie najbardziej dynamicznie zmieniająca się dziedzina pracy dziennikarza. Zajmuję się sprawami całego regionu. Poruszam tematy społeczne, ekonomiczne i inne. Często przygotowuję materiały kryminalne, informacje dotyczące wypadków i głośnych akcji lubuskiej policji. Zajmuję się również sprawami dotyczącymi Kostrzyna nad Odrą i całego powiatu gorzowskiego.


A prywatnie? Mieszkam w podgorzowskiej Kłodawie. Interesuję się historią regionu. Uwielbiam górskie wycieczki piesze i rowerowe. Od kilku lat pasjonuję się też strzelectwem sportowym. 

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.