20 lat temu Słubice wyglądały jakby była wojna

Czytaj dalej
Fot. archiwum UM Słubice
Renata Hryniewicz

20 lat temu Słubice wyglądały jakby była wojna

Renata Hryniewicz

W dzień wały patrolowała straż i wojsko. My dyżurowaliśmy w nocy - tak „powódź tysiąclecia” wspomina Dariusz Zarzycki, zegarmistrz

- Była ósma rano, jak ogłosili alarm powodziowy. Do miasta samochody już nie wjeżdżały, bo był zakaz ruchu. Niemcy przyjeżdżali i filmowali, jak to nazwali „wymarłe miasto”. Bo tak było, wszystkie zakłady były pozabijane dechami, w mieście nie było życia. Pamiętam jak dziś. Chodziliśmy nad wał i nosiliśmy worki. Mieliśmy dyżury. Po dziesięciu nas siedziało na podzielonych odcinkach. W dzień wały patrolowała straż i wojsko. My dyżurowaliśmy w nocy, oczywiście społecznie dla własnego bezpieczeństwa - tak wspomina „powódź tysiąclecia” Dariusz Zarzycki, słubicki zegarmistrz.

Każdy pomagał

Choć mija już 20 lat, dla mieszkańców te wspomnienia wciąż są żywe. - Słubice w pewnym momencie powodzi były wyludnione. Każdy uciekał z miasta. W początkowej fazie wielkiej wody każdy mieszkaniec pomagał jak mógł nie tylko sąsiadom, ale przede wszystkim żołnierzom, strażakom, którzy wręcz bronili wałów przed przelaniem się wody. Z ogródków działkowych zrywano owoce i pełne kosze noszono obrońcom miasta. W tamtym okresie pierwszy i chyba jak dotychczas jedyny raz można było obserwować solidarność wszystkich mieszkańców. To był potworny strach przed wodą. Mówiono w mieście, że jeżeli woda wtargnie, to minie bardzo wiele czasu nim miasto podniesie się z kataklizmu - wspomina Dariusz Pazda, słubiczanin.

- Sklep musiałem zamknąć, a wszystki towar wywieźć. Dowoziłem chleb i sprzedawałem z samochodu, choć nie miałem na tym zarobku, trzeba było jednak ludzi zaopatrzyć w podstawową żywność - mówi Mariusz Kołowiecki.

Jak w czasie wojny

27 lipca w Słubicach i Frankfurcie nad Odrą woda wezbrała do poziomu 657 cm. To było kilkadziesiąt centymetrów więcej niż miała fala pierwsza (17 lipca - 620 cm) i więcej od najwyższego zanotowanego w Słubicach do tej pory (w listopadzie 1930 r. - 635 cm).

- Właśnie wyjechałem samochodem do Hiszpanii na urlop. Po dwóch dniach, kiedy to dotarły do mnie te informacje, wracałem przez 24 godziny do domu, bez przystanków, byle jak najszybciej - opowiada Marcin Jabłoński, dziś starosta słubicki, w czasie powodzi wiceburmistrz Słubic. - Miasto trzeba było ewakuować. Wtedy była zupełnie inna mentalność, ludzie ufali władzom i współpracowali, nie mieli żadnych oporów i pretensji. Ewakuowaliśmy około 11 tysięcy mieszkańców. Sami mieszkaliśmy, spaliśmy, jedliśmy w urzędzie miejskim. Masa ludzi, nie tylko ze służb, ale też wolontariusze, mieszkańcy, którzy zostali w mieście, pomagali, nie pytając o honoraria. Nosili worki, zasypywali dziury, pilnowali wałów... To było jedno pospolite ruszenie. Wtedy nawet podziały polityczne nie miały znaczenia - mówi dziś Marcin Jabłoński.

Starosta opowiada też, że miasto wyglądało, jak w czasie wojny. Ciężki sprzęt, wszędzie wojsko, powaga i strach przed nieznanym.

Uratowała nas modlitwa

Powódź, jako jeden z najgorszych momentów dla miasta wspomina także ówczesny burmistrz Ryszard Bodziacki. - Byłem na spotkaniu w Gnieźnie, kiedy dostałem telefon z prośbą o natychmiastowy powrót, bo fala idzie w stronę Słubic. Wcześniej wszelkiego rodzaju instytucje, które czuwały nad powodzią, uspokajały nas, że dla Słubic nie ma niebezpieczeństwa. Okazało się inaczej. Szybko wróciłem z sekretarzem do Słubic. Zwołaliśmy sztab przeciwpowodziowy, przejrzeliśmy wszystkie punkty niebezpieczne na odcinku naszej gminy i podjęliśmy decyzję o szybkim zabezpieczeniu wałów. Piękną rolę odegrali sami słubiczanie. Niemcy, siedząc na wale i popijając piwko, podziwiali pracę naszych mieszkańców - wspomina Bodziacki.

Kiedy szła ta najgorsza, kulminacyjna fala, burmistrz poszedł do proboszczów parafii i poprosił o odprawienie mszy świętej. Pozostali w mieście mieszkańcy modlili się na niej o to, żeby miasta nie zostało zatopione. - Może to niewiarygodne, ale fala wieczorem minęła. Może to zasługa właśnie tej modlitwy? - zastanawia się dziś Ryszard Bodziacki.

Po powodzi była wielka radość. Mieszkańcy wracali do domów, odbył się koncert dziękczynny, wszyscy tańczyli i ściskali się ze szczęścia.

Renata Hryniewicz

Moje działania reporterskie skupiają się na terenie powiatu słubickiego i sulęcińskiego. Szukam tu ludzi, miejsc, wydarzeń, o których warto pisać i je pokazywać. Szukam tematów, które niosą jakiś przekaz, pokazują ciekawe działania, ale także takich, w których poprzez nagłośnienie mogę pomóc rozwiązać problem. Zawsze staram się dociec prawdy wysłuchując różnych wariantów, jeśli chodzi o spór – wysłuchuję i opisuję obie strony. Staram się, żeby Czytelnik sam ocenił, po której stronie leży prawda. Można zgłosić mi każdy temat, każdy problem, każdą inicjatywę.
Jestem zawsze blisko ludzi i staram się spotykać z nimi osobiście, by ocenić sytuację, a w temacie ująć także emocje. Lubię pisać o ludziach i ich przeżyciach, pokazywać to, co w moim rejonie dzieje się dobrego, ale nie uciekam od spraw kontrowersyjnych, o czym nie raz przekonali się moi Czytelnicy.
Jestem optymistką i nigdy się nie załamuję. Wierzę, że zawsze jest jakieś wyjście. Lubię dobry żart i ludzi wesołych z pozytywną energią. Nie znoszę smutasów.

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.