Andrzej Flügel, (decha)

65 lat "Gazety Lubuskiej". Fotografia zawsze mówi prawdę

Fotoreporterzy naszej Gazety: Bronisław Bugiel (z lewej) i Tomasz Gawałkiewicz kilkadziesiąt lat temu. Sami na zdjęciach występowali raczej rzadko.. Fot. Archiwum Bronisława Bugla Fotoreporterzy naszej Gazety: Bronisław Bugiel (z lewej) i Tomasz Gawałkiewicz kilkadziesiąt lat temu. Sami na zdjęciach występowali raczej rzadko...
Andrzej Flügel, (decha)

Tysiące, dziesiątki tysięcy, setki tysięcy... Ile ich było, dziś nikt nie policzy. Zdjęcia w naszej Gazecie, bez względu na czasy, pokazywały prawdę

Czym byłaby gazeta bez fotografii? Kiedy przed niespełna 27 laty zaczynałem pracę w „Gazecie Lubuskiej”, akurat odchodził z niej Bronisław Bugiel. Człowiek, który fotografował nie tylko okolice i akademie, ale miał też możliwość swoją migawką dotknąć największych nazwisk historii.

– Przyjechałem w 1954 roku z nakazem pracy w dłoni – wspomina Bronisław Bugiel, wieloletni fotoreporter Gazety. – Przychodzę zatem do redakcji, która mieściła się przy ulicy Żeromskiego w Zielonej Górze, naprzeciwko dzisiejszego PKO. Tam zresztą także mieszkała część dziennikarzy, a ja miałem ciemnię na poddaszu. Przyjął mnie ówczesny naczelny, Wiktor Lemiesz, w gabinecie, za ogromnym biurkiem... To robiło wrażenie. Dopiero później przeprowadziliśmy się na aleję Stalina, czyli do dzisiejszego budynku. Pierwszym moim zdjęciem w Gazecie był jakiś wyścig rowerowy wokół ratusza. Pewnie przyzwoitym, gdyż tu zostałem. Zresztą moim pojazdem służbowym długo był rower.

Fotoreporterzy naszej Gazety: Bronisław Bugiel (z lewej) i Tomasz Gawałkiewicz kilkadziesiąt lat temu. Sami na zdjęciach występowali raczej rzadko..
Archiwum Bronisława Bugla Fotoreporterzy naszej Gazety: Bronisław Bugiel (z lewej) i Tomasz Gawałkiewicz kilkadziesiąt lat temu. Sami na zdjęciach występowali raczej rzadko...

Zrobienie dobrego zdjęcia to nie jest takie zwykłe „pstryk”! Ileż razy wołałem Tomka Gawałkiewicza po meczu, że musimy już wracać, wszystko mamy, a do domu daleko. On jeszcze chodził po żużlowym parku maszyn albo kręcił się koło szatni piłkarskiej. Gębę rozdziawiałem dopiero wtedy, kiedy „mistrz Tomasz” z triumfalną miną przynosił fotkę, a na niej znajdowałem prawdziwe perełki: ziewającego z nudów mistrza świata, wybiegającego z szatni wściekłego prezesa czy kierownika klubu na gorąco wypłacającego po stówie porządkowym.

Zdjęcia zawsze były w gazecie ważne, a kto miał i ma – dziś fotografuje Mariusz Kapała i wciąż Tomasz Gawałkiewicz – takich mistrzów jak nasi, może spać spokojnie. Bo oprócz umiejętnego zwolnienia migawki trzeba mieć pojęcie, co, jak i gdzie się fotografuje.

Dziś, kiedy obok pojedynczych fotografii królują galerie i filmy, ci, którzy teraz przejęli pałeczkę od naszych mistrzów, mają wzory godne naśladowania. Bo przecież świetne zdjęcia się nie starzeją!

Nie starzeją się też nasi Czytelnicy. Bo Gazetę czyta babcia z dziadkiem, mama z tatą, córka z synem, wnuczka z wnuczkiem... Jedni wydanie papierowe, inni internetowe.

– Gazetę czytam od samego początku, od 1952 roku – opowiada Wilhelm Skibiński z Zielonej Góry. – Właśnie rozpoczynałem pracę jako nauczyciel. Pamiętam, że wówczas pasjonowałem się sportem i tam było dużo o piłce nożnej. Żużel, koszykówka? Wówczas na stronach nie istniały. Czym wygrywała Gazeta z tak zwanymi organami centralnymi? Sprawami lokalnymi. Ludzie zawsze woleli poczytać o tym, co dzieje się wokół.

Andrzej Flügel, (decha)

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.