Szymon Kozica

70 lat temu: Nie było VII LO, tylko... łąka, na której pasło się kozy

Pamiątkowe zdjęcie na zakończenie szkoły zawodowej przy ulicy Bema. Mieczysław Stawski stoi piąty od lewej. Fot. Archiwum Mieczysława Stawskiego Pamiątkowe zdjęcie na zakończenie szkoły zawodowej przy ulicy Bema. Mieczysław Stawski stoi piąty od lewej.
Szymon Kozica

Wszyscy powtarzali: "I tak wrócicie, i tak wrócicie. Hitler was wysiuda". Cała Polska mówiła: "Niemcy was wygonią". No, może jeszcze wygonią... - uśmiecha się Mieczysław Stawski, od 13 lipca 1945 do dziś zameldowany w tym samym domu przy Dolinie Zielonej w Zielonej Górze.

Pan Mieczysław dzwoni do redakcji. - Przeczytałem w "Gazecie Lubuskiej", że pani Jadwiga Korcz-Dziadosz od października 1945 roku mieszka pod tym samym adresem, przy ulicy Dąbrowskiego w Zielonej Górze. Ja jestem "lepszy", bo na Dolinie Zielonej mam meldunek od lipca 1945 roku - podkreśla. I nieśmiało proponuje, że może by w gazecie jakąś wzmiankę o tym zamieścić...

Wzmiankę? A w życiu! Panie Mieczysławie, tu trzeba porządny artykuł wysmażyć. Takie wspomnienia sprzed bez mała 70 lat są bezcenne. Jak wyglądała wtedy Zielona Góra? W jaki sposób tu się znaleźliście? Jak radziliście sobie w pierwszych dniach, miesiącach, latach? Zbyt wiele pytań ciśnie się na usta, by mówić o wzmiance.

Szli Niemcy z wózeczkami

Pamiątkowe zdjęcie na zakończenie szkoły zawodowej przy ulicy Bema. Mieczysław Stawski stoi piąty od lewej.
Archiwum Mieczysława Stawskiego Tak prezentowała się drużyna piłkarzy ręcznych Zastalu. Wtedy grało po 11 zawodników w zespole. Mieczysław Stawski stoi piąty od lewej.

Pan Mieczysław (rocznik 1933) nie przyjechał do Zielonej Góry z odległych Kresów. - Moja mama Pelagia i tato Stanisław byli rodowitymi poznaniakami. Ja też urodziłem się w Poznaniu - opowiada. - Przez całą wojnę tato pracował w firmie, która produkowała rolki do wagoników, jakie jeździły po wąskich torach w niektórych majątkach. Szefem zakładu był Polak, a zastępcą poznański Niemiec. Gdy wybuchła wojna, Polaka wywieźli w Krakowskie, rządził Niemiec Ficner. Ale on był dobry. Jak ja tam chodziłem, to wyjął z kieszeni jakiś cukiereczek, czekoladkę. Mama pracowała w magazynach, gdzie przechowywane były ziemniaki.

Z tego okresu zachowała się rozczulająca fotografia, na której mały Miecio dumnie pozuje ze swoim dziecięcym rowerkiem. Na odwrocie dedykacja: "Kochany wujku i kochana ciociu przysyłam moją podobiznę i chciałbym jeszcze was widzieć może niedługo. Całuję moją ciocię i wujka. 19 V 1941"...
- Po wojnie tato poszedł do pracy w PKP, do Straży Ochrony Kolei. I został zakwalifikowany na wyjazd do Zielonej Góry - wspomina pan Mieczysław. - W Zielonej Górze rządzili jeszcze sąsiedzi - wiadomo. Cała ekipa sokistów zatrzymała się w Wolsztynie. Myśmy z mamą tam pojechali i tam z tydzień-dwa mieszkaliśmy. Naprzeciwko dworca są takie czerwone budynki, widzę to.
W maju, może na początku czerwca 1945 Stawscy dotarli do Zielonej Góry. - Siedziba sokistów była tam, jak się jedzie do Aldemedu - wskazuje pan Mieczysław.
- Czyli ulicą wzdłuż torów, pod wiaduktem? - dopytuję.
- Pod czym? - śmieje się serdecznie mój rozmówca. - Wtedy nie było żadnego wiaduktu, tylko przejazd kolejowy...
W budynku z czerwonej cegły rodzina mieszkała jakiś tydzień. - I rozpoczęło się wysiedlanie Niemców - relacjonuje pan Mieczysław. - Pamiętam, jak od Sulechowa szła cała ekipa, z tymi wózeczkami na czterech kółkach. Szła na Gubin. To ze dwa dni trwało. No i mój tato z kolegą z SOK-u od razu zajęli dom na Dolinie Zielonej. To było dzień, może dwa po wyjściu Niemców. Tato zajął mieszkanie na piętrze, kolega na dole.

Pan Mieczysław podsuwa swój dowód osobisty, jeszcze ten w zielonej okładce. Spoglądam w odpowiednią rubrykę: "ul. Dolina Zielona (numer domu i lokalu), pobyt stały, 13.07.1945".
Stawskim trafił się kawałek domu z całkiem ładnym ogrodem. W obejściu była też klatka z dziesięcioma królikami, szopka z trzema kozami. Inwentarzem zajął się niebawem wuj, mąż siostry pani Pelagii, którzy do Zielonej Góry ściągnęli spod Mosiny. - Mieszkanie było umeblowane, meble dość dobre - przyznaje pan Mieczysław. - W jednym pokoju ciężki kredens, stolik, foteliki. W drugim łóżko, stolik, dwa krzesła. A w trzecim jakaś wersaleczka, stolik i foteliki z trzciny. W kuchni piec. Ogrzewania nie było, musieliśmy palić w piecach. Kaflowe były, dość ładne. A w ogródku nasadzone, wszystkie warzywa.
Ale byli także szabrownicy. - Oj, byli - przytakuje pan Mieczysław. - Mój tato znał takiego, co to naszabrował, naszabrował i pojechał. A wszyscy powtarzali: "I tak wrócicie, i tak wrócicie. Hitler wróci i was wysiuda". Cała Polska mówiła: "Niemcy was wygonią". No, może jeszcze wygonią...

Zabierają nam mieszkanie

Pamiątkowe zdjęcie na zakończenie szkoły zawodowej przy ulicy Bema. Mieczysław Stawski stoi piąty od lewej.
Archiwum Mieczysława Stawskiego Pan Mieczysław (z prawej) jako kontroler jakości w Zastalu. W środku komisarz radziecki, odbiorca wagonu.

- Wie pan, moje pokolenie było w paskudnej sytuacji - stwierdza pan Mieczysław. - Do niemieckiej szkoły w Poznaniu chodziłem pół roku, później nas wysiudali. Tyle tylko, co w domu się nauczyłem. Do szkoły w Zielonej Górze zacząłem chodzić od piątej klasy, do SP-1 na placu Słowiańskim, ona pierwsza powstała. Później powstała "Dwójka" przy Długiej i w krótkim czasie "Trójka" przy Chopina, i tam żeśmy się przenieśli.

Jak wyglądała wówczas Zielona Góra? Cała dzisiejsza aleja Niepodległości, z deptakiem włącznie, to była jezdnia. Ulica Kupiecka - od początku do końca też jezdnia. Nawet wokół ratusza można było śmigać autem. Pod Filarami - a jakże! - Ale po Bohaterów Westerplatte już nie. To była piaskowa ulica - zaznacza pan Mieczysław. Jako nastolatek chodził grać w piłkę na boisko przy Wyspiańskiego. Teraz powiedzielibyśmy, że naprzeciwko VII LO, ale wtedy tej szkoły oczywiście nie było. Zresztą, gdyby stanąć twarzą do kultowego hotelu Polan - którego dziś już nie ma, a wówczas jeszcze nie było - przed oczami mielibyśmy... ogromną łąkę, na której regularnie pasły się kozy Stawskich. Dopiero później pojawiły się tam baraki, czyli siedziby biur, urzędów.

- W Zielonej Górze było spokojnie. Podobało mi się, bo Poznań był głośniejszy. Mojej mamie też się podobało, wiem to. Wciągnęła się w to wszystko. Nawet kierowniczką baru mlecznego przy Sulechowskiej została - zauważa pan Mieczysław. Ojciec po dwóch latach zatrudnił się w Zastalu jako mistrz na produkcji. Miecio skończył podstawówkę przy Chopina, zdobył fach elektryka w zawodówce przy Bema i także trafił do Zastalu.
Zatrzymajmy się jednak na chwilę w czasach szkoły zawodowej. Tam profesorem był słynny Lech Birgfellner, legendarny nauczyciel, działacz społeczny i sportowy... Ech, długo by wymieniać, na temat tego człowieka powinien powstać oddzielny artykuł. Ale przede wszystkim twórca zielonogórskiej koszykówki. - I nas też wciągnął. Grałem w Zastalu, przez 15 lat byłem sędzią - nie ukrywa pan Mieczysław. Zresztą za namową Birgfellnera zajmował się nie tylko koszykówką, również piłką ręczną.
Z młodzieńczych lat pamięta także zabawy. - Na Wagmostawie. Tego budynku już nie ma, a ładna sala była. I naprzeciwko więzienia, ale myśmy tam raczej nie chodzili. I jeszcze przy Sienkiewicza, później było tam kino Przełom. Gdzie konkretnie? No tam, gdzie teraz jest wydział komunikacji - precyzuje pan Mieczysław.

W 1953 roku zmarła mama, na serce. Została pochowana na cmentarzu na placu Bohaterów, przed siedzibą "Gazety Lubuskiej". Jesienią 1959 ekshumowane ciało spoczęło na nekropolii w parku Tysiąclecia, a później przy Wrocławskiej.
Także w 1953 roku pana Mieczysława wezwała armia. Przydział: WOP Kętrzyn. W zasadzie ten wątek moglibyśmy pominąć, gdyby nie to, że dzięki wojsku udało się utrzymać mieszkanie na Dolinie Zielonej. A było tak... Sąsiad z dołu przeprowadził się do bloków przy Bema, a na jego miejsce przyszedł kościuszkowiec. - Dostałem od ojca list, że zabierają nam mieszkanie. Powiedziałem o tym oficerowi informacji wojskowej. Wyciągnął notesik, zapisał dokładny adres - wspomina pan Mieczysław. - Po jakimś czasie tatę wezwali na UB w okolicach kina Wenus, tam w tym banku. Później opowiadał, że miał strach, a oni mu prawie w tyłek nie weszli. Pismo z WOP-u wszystko załatwiło. A podobno mieliśmy już szykowane miejsce w Zawadzie...

Serce tak zaczęło bić!

Pamiątkowe zdjęcie na zakończenie szkoły zawodowej przy ulicy Bema. Mieczysław Stawski stoi piąty od lewej.
Archiwum Mieczysława Stawskiego Pan Mieczysław (z prawej) jako kontroler jakości w Zastalu. W środku komisarz radziecki, odbiorca wagonu.

Po wojsku pan Mieczysław wrócił do Zastalu, gdzie jako elektryk pracował do końca życia zawodowego, czyli do 1990 roku. Z nostalgią mówi o zakładowym ośrodku wczasowym w Dziwnowie. - Powstał w latach 60. Najpierw domki, później trzy hotelowce, 50 metrów od morza. Piękny ośrodek, piękna plaża - zachwyca się. - Z żoną Jadwigą jeździliśmy tam co drugi rok na wczasy z dziećmi. Fundusz socjalny, dofinansowanie, prawie za darmo, dwa tygodnie, autobus nas dowoził... Jak pojechałem do tego ośrodka sześć-siedem lat temu, to serce tak zaczęło bić!

Nieruchomości z Twojego regionu

Szymon Kozica

Z „Gazetą Lubuską” jestem związany od lipca 2000 roku - wtedy przyszedłem na praktyki do Działu Sportowego. Pracuję w redakcji w Zielonej Górze. Interesuję się sportem, ze szczególnym uwzględnieniem lekkiej atletyki i żużla, a także tym, co dzieje się w Zielonej Górze. Uwielbiam żywe lekcje historii, czyli wspomnienia Czytelników pochodzących z Kresów i nie tylko z Kresów. Czas wolny chętnie spędzam z książką w ręku. Moim ulubionym autorem jest Gabriel García Márquez, który o sobie mówił tak: „W gruncie rzeczy nie jestem ani nie będę nikim więcej niż jednym z szesnaściorga dzieci telegrafisty z Aracataki”.

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.