Alfabet seryjnego porywacza. Dla pieniędzy porwał m.in. bogacza i... 10-letnie dziecko. Trzymał ich w skrzyniach

Czytaj dalej
Fot. Artur Drożdżak
Artur Drożdżak

Alfabet seryjnego porywacza. Dla pieniędzy porwał m.in. bogacza i... 10-letnie dziecko. Trzymał ich w skrzyniach

Artur Drożdżak

Bogusław K. porwał dla okupu 10-latka. Jako zakładnika wziął też majętnego, 76-letniego biznesmena. Chłopiec przeżył, bogacz - nie. Prezentujemy alfabet porywacza na którym ciąży nieprawomocny wyrok 15 lat więzienia.

A jak analiza

Bogusław K. przeanalizował czesne, jakie trzeba płacić za posłanie dziecka do dobrej, prywatnej szkoły w centrum Krakowa i tak wytypował swoją najmłodszą ofiarę. Skoro rodziców stać było na edukację za pięć tysięcy złotych miesięcznie, to musieli być majętni. Zaczął obserwować tę szkołę, chodził i podpatrywał, jakie auta tam podjeżdżają. Dzieci były przywożone przez rodziców lub korzystały z taksówek, ale jeden 10-latek przychodził bez opieki. Został wytypowany do uprowadzenia.

Bogusław K. 18 stycznia 2017 roku zastawił na niego pułapkę. Ustawił przy chodniku auto z otwartymi drzwiami, a gdy 10-latek próbował się przecisnąć, wepchnął go do środka pojazdu. Zsunął mu zimową czapkę na oczy, ręce skrępował taśmami, przypiął je do zagłówka fotela.

B jak biznesmen

76-letni Zbigniew P., jeden z najbogatszych Polaków z listy tygodnika Wprost, przepadł bez śladu w 2013 roku.

Bogusław K. od lat planował uprowadzenie jego lub Haliny M. W końcu najpierw wybrał kobietę - padła jego ofiarą w 1997 roku. Dostał za to siedem lat więzienia. Po odbyciu wyroku Bogusław K. powrócił do pomysłu porwania biznesmena. Jako wspólnika wziął poznanego w więzieniu Dariusza S., członka tzw. gangu karateków z Radomia.

W czerwcu 2013 roku schwytali Zbigniewa P., gdy ten przechadzał się w pobliżu swego domu. Wepchnęli go do forda transita. Potem zmienili auto na białą skodę i ofiarę wywieźli na obrzeża miasta. Umieścili ją w skrzyni.

Oskarżony Bogusław K. przed krakowskim sądem w konwoju policji
Policja Skrzynia, w której porywacz trzymał 10-latka pod Krakowem

C jak ciuciubka

Policja potrzebowała 11 miesięcy, by po zapłaceniu okupu i uwolnieniu Kamila wpaść na trop Bogusława K. Dobrze się maskował, zacierał ślady i niszczył dowody. Pech chciał, że ze służby odszedł już funkcjonariusz komendy wojewódzkiej policji, który prowadził przeciwko K. śledztwo w 1997 roku, gdy doszło do porwania dla okupu Haliny M.

Policjant pewnie wskazałby Bogusława K. jako osobę, którą należy sprawdzić. Tym bardziej że brat Bogusława, Tomasz K., też miał na koncie inne, znane w Krakowie porwanie i wymuszenie 350 tys. euro okupu. Rodzinny dryg?

D jak Dorota

Poznali się ponad 20 lat temu, mieszkali blisko siebie. Potem było rozstanie na kilka lat, ale Bogusław K. odnowił znajomość z Dorotą B. Ona rencistka, wdowa, on także w tzw. międzyczasie miał partnerkę i syna. Dorota odwiedzała go w więzieniu, gdy siedział za pierwsze porwanie, on pisał do niej listy. Zamieszkali razem w wynajętym mieszkaniu w 2016 roku. K. trzymał tam telefony, gotówkę i dokumenty.

Po wpadce związanej z uprowadzeniem 10-latka Dorota B. też trafiła za kratki jako domniemana wspólniczka w uprowadzeniu. Skończyło się na wyroku 9 miesięcy więzienia w zawieszeniu na 2 lata i 4 tys. grzywny za pranie brudnych pieniędzy - miała w mieszkaniu gotówkę z okupu za porwanego chłopca.

E jak eksperymenty

Bogusław K. stale rozwijał umiejętności obsługi telefonów komórkowych. W wynajętym garażu chciał zrobić tzw. klatkę Faradaya, czyli metalowy ekran mający chronić przed polem elektrostatycznym, wymyślony i skonstruowany w 1836 roku przez fizyka angielskiego. Porywacz sprawdzał, czy w środku takiej konstrukcji można odbierać sygnał z komórki i czy działają systemy alarmowe. Oprócz tego badał sprawy inicjowania zapłonu ładunku zapalającego pod autem, analizował kwestie podsłuchiwania policji i innych służb, kupił skaner częstotliwości radiowych.

Elektronik, fizyk, chemik, człowiek wielu talentów.

Oskarżony Bogusław K. przed krakowskim sądem w konwoju policji
policja Skrzynia, w której był trzymany uprowadzony chłopiec

F jak fajtłapa

Bogusław K. zażądał, żeby przekazanie okupu za Kamila odbyło się w przejściu podziemnym na ul. Bronowickiej w Krakowie. Ojciec chłopaka zrozumiał, że ma wrzucić torbę z pieniędzmi do kosza na śmieci, a faktycznie miał tam tylko odebrać kolejną instrukcję od porywacza. Bogusław K. zauważył błąd mężczyzny, kazał mu wrócić po pieniądze i wrzucić je do innego kosza.
Stamtąd już je zabrał, ale z przygodami. Bogusław K. z obawy przed namierzeniem, chciał się pozbyć torby, więc gotówkę wsadził pod bluzę i do spodni. Zgubił wówczas 30 tysięcy euro.

Zorientował się po kilkudziesięciu minutach, wrócił na miejsce po zgubę.

Podczas porwania przed laty - gdy uprowadził Halinę M. - też były perypetie z okupem. Mąż porwanej wyrzucił z pędzącego pociągu całą sumę, ale pakunek nie trafił do porywacza - zabrał go wcześniej dróżnik z pobliskiej rogatki. Wszystko odniósł na policję, która dopiero wtedy zorientowała się, że w mieście doszło do uprowadzenia i pierwszej, nieudanej próby przekazania okupu. Druga już była skuteczna.

G jak grób

Porwanego Kamila Bogusław K. pięć dni trzymał pod miastem w drewnianej skrzyni, którą nazywał schronem. Skrzynia z płyty paździerzowej o wymiarach 3x3 m. W środku toaleta z wiaderka po farbie, wisiały tam książki na sznurkach. Porywacz umieścił dziwne napisy, by dezinformować chłopaka i policję.

Uprowadzonego biznesmena też trzymał w skrzyni, ale mniejszej i wkopanej w ziemię, 15 cm wystawała nad jej powierzchnię. Miała wentylację, w środku wodę, latarkę, radio i czekoladę. Niestety porwany Zbigniew P. zmarł w niej po godzinie.

Skrzynia dla Kamila była większa, w środku było ukrytych 10 telefonów komórkowych, przez które Bogusław K. mógł kontrolować więźnia. Sprawdzać, czy oddycha i komunikować się z nim. Na krzakach obok skrzyni były ukryte wzmacniacze sygnału. Nie chciał powtórzyć błędu z porwanym biznesmenem.

Chłopiec miał zapasy jedzenia na tydzień, porywacz przychodził tam co pewien czas i obserwował okolicę. Auta nie używał, bo był poszukiwany do odbycia kary więzienia i bał się wpadki.

H jak Halina

W 1997 r. Bogusław K. ze wspólnikiem zaplanowali porwanie Haliny M., żony krakowskiego biznesmena z branży alkoholowej. Kobietę uprowadzono sprzed siłowni Relax na ul. Mogilskiej kilkaset metrów od siedziby Komendy Wojewódzkiej Policji. Porywacz wypatrzył kobietę i jej męża, bo sam dbał o formę na tej siłowni.

Halinę M. trzymano w garażu w okolicach ul. Kapelanka, dodatkowo musiała być w drewnianej trumnie - i to przez tydzień. Skuta, zakneblowana, z narzuconym na głowę workiem. W takich warunkach czekała, aż mąż zapłaci 100 tys. dolarów okupu. Po wpadce Bogusław K. ze wspólnikiem Zbigniewem K. dostali po 7 lat więzienia.

Oskarżony Bogusław K. przed krakowskim sądem w konwoju policji
Policja Furgonetka marki żuk, która miała służyć do porwań ludzi

I jak identyfikacja

Po porwaniu Kamila Bogusław K. wytłumaczył mu, że nie chce go skrzywdzić seksualnie, chodzi tylko o okup. Nagrał wtedy komórką tzw. dowód życia i postanowił przekazać go matce chłopaka. Kamil nie miał swojej komórki, ale pamiętał numer mamy i podał go porywaczowi. Bogusław K. zaczął do niej pisać smsy. Udawał obcokrajowca, wtrącał angielskie słowa, mylił pojęcia i kaleczył pewne zwroty - to dla zmyły.

J jak Jaroszewicze

Bogusław K. za porwanie dziecka i biznesmena odpowiadał ze wspólnikiem Dariuszem S. Gdy go wydał, Dariusz S. też poszedł na współpracę. Wskazał dwóch wspólników, z którymi w 1992 roku w Aninie pod Warszawą zamordował małżeństwo Piotra i Alicję Jaroszewiczów. Krakowscy śledczy podjęli trop, przeanalizowali uzyskane informacje i uznali, że są wiarygodne. Oskarżyli trzech mężczyzn o dokonanie zbrodni na byłym premierze z czasów PRL i jego żonie.

Dodatkowo jeden z nich, Robert S., odpowie za podwójne rabunkowe zabójstwo majętnych krawców w Gdyni oraz za próbę zabójstwa mężczyzny w Izabelinie. Proces w tej sprawie niedawno ruszył przed stołecznym sądem.

K jak komórki

Po odsiadce za porwanie w 1997 r. Haliny M., Bogusław K. zniknął na lata, handlował telefonami na giełdzie na ul. Balickiej. Planował porwanie ucznia szkoły podstawowej, ale początkowo miał opory psychiczne, że ofiarą będzie dziecko. Na pewien czas zrezygnował z pomysłu. Gdy jednak okazało się, że zmieniają się przepisy i wchodzi w życie tzw. ustawa antyterrorystyczna, zmienił zdanie. Od 1 lutego 2017 roku karty prepaidowe do telefonów, które nie zostały zarejestrowane, miały ulec dezaktywacji.
Wiedział, że za niedługo łatwiej będzie namierzyć porywaczy. Postanowił działać już teraz.

L jak literatura

Po wpadce w 1997 r. Bogusław K. zainteresował się metodyką porwań, zaczął czytać fachową literaturę, oglądał filmy, wertował prasę i założył, że są dwie żelazne zasady, których musi przestrzegać.

Pierwsza: własne bezpieczeństwo. Nie dać się złapać. Druga: tak działać, by zakładnikom nic się nie stało. W jednej z książek wyczytał, że można ludzi trzymać w skrzyni zakopanej w ziemię, bo w razie dłuższego przetrzymywania nie jest wtedy konieczny stały nadzór porwanego. Bogusław K. sam wykopał dół i skonstruował taką skrzynię.

Ł jak ładunek

Po porwaniu i wywiezieniu 10-latka szybko zmienił auto. - Jeśli działa się samemu, to nie ma zwrotnej informacji, czy ktoś nie widział porwania. Trzeba więc zmienić auto - zdradził Bogusław K. na przesłuchaniu. Pod białą skodą, którą porwał chłopca, umieścił ładunek zapalający. Dwie butelki z benzyną, telefon jako przekaźnik i plik baterii. Ładunek był odpalany zdalnie z innego telefonu. Porywacz nie odpalił go od razu, by nie skupiać uwagi na miejscu przestępstwa. Auto chciał zniszczyć dopiero po uwolnieniu zakładnika. Potem próbował inicjować zapłon, ale padły baterie od mrozu i nic tego nie wyszło.

M jak magnes

Bogusław K. chciał wiedzieć, dokąd jeździ autem biznesmen Zbigniew P. W 2007 r. daleko było do technologii GPS, ale porywacz zorientował się, że w telefonach pojawiła się usługa lokalizacji. Umocował telefon motorola na płaskowniku, po czym magnesem i
na kleju podczepił go do podwozia samochodu biznesmena. Bateria wystarczała na sześć dni i kilka razy ją zmieniał - śledził w ten sposób, gdzie mężczyzna jeździ. W ten sposób szukał dogodniejszego miejsca do jego porwania, ale doszło do odkrycia „podrzutki” w serwisie auta i Zbigniew P. stał się ostrożniejszy. Ostatecznie został ofiarą dopiero w 2013 roku.

Oskarżony Bogusław K. przed krakowskim sądem w konwoju policji
Artur Drożdżak Przerobiona stolnica, w której porywacz ukrył okup

N jak nokia

Bogusław K. pierwszy podsłuch zrobił na bazie telefonu marki nokia z dodatkowym zasilaniem. Ściągnął słuchawki, zostawił mikrofon, wdzwaniał się w telefon, gdy ten był wyciszony i słyszał, co się dzieje. Trzy takie zestawy podrzucił rodzinie uprowadzonego i policji. Jeden zestaw był w pudełku po soku zamaskowany za podwójnym dnem.

O jak okup

Gdy Bogusław K. dostał torbę z okupem za Kamila - w sumie 100 tysięcy euro - wypuścił dziecko za miastem. Chłopak zaczepił kobietę spacerującą z psem i poprosił o pomoc. Był uratowany.

Za biznesmena Zbigniewa P. porywacze chcieli 500 tys. zł okupu, ale kontakt z nimi się urwał, choć Bogusław K. jeszcze dwa miesiące wysyłał rodzinie mężczyzny smsy i sugerował, by w razie zgody na zapłacenie okupu dali stosowne ogłoszenie w gazecie w rubryce motoryzacja. Rodzina uprowadzonego dopiero po latach dowiedziała się o tragicznym losie biznesmena i jego śmierci w skrzyni.

P jak podsłuchy

Bogusław K. podrzucał policji mylne tropy. A to zostawił niedopałki papierosów w skrzyni stare gazety, a to książki i ciuchy. We wskazanych koszach na śmieci zostawiał ważne wskazówki - jak choćby koło hotelu Cracovii kartę microSD z nagranym filmem z Kamilem. W nagraniu zmieniał czas i dzień, by zmylić policję. Podrzucił koło Akademii Górniczo Hutniczej torbę, w której miał być złożony okup, ale w bocznej kieszeni umieścił podsłuch. Kolejny zamontował w podwójnym dnie kartonu po soku, który był w torbie. Gdy rzeczy „z wkładkami” trafiły już do rodziny Kamila, wdzwaniał się w podrzucony mikrofon i słyszał osoby trzecie.

Zrozumiał, że to policja. Postanowił ją wyeliminować i kontrolować przebieg wypadków. Kolejny podsłuch zamontował w okładce podrzuconej książki. Słyszał dzięki temu rozmowy z funkcjonariuszami i to że ktoś komu przekazuje treść jego sms- ów wysyłanych do matki Kamila.

R jak Ruszcza[

To właśnie w tym zakładzie karnym Bogusław K. poznał kolegę, którego wciągnął do sprawy porwań.

Z Łukaszem K. jeździli po Małopolsce i szukali samochodu, który mógłby być przenośną klatką - taką, w której będzie przetrzymywany uprowadzony człowiek.

Taki pojazd kupili koło Słomnik i przerobili dla swoich potrzeb.

S jak stolnica

Bogusław K. zamówił u stolarza stolnicę do ciasta z podwójnym dnem o wymiarach 60 cm na 41 i grubości 5 cm, które miało być wydrążone w środku. Tam miały się znaleźć pieniądze z okupu. Stolarz Piotr B. zeznał, że klient najpierw nie mówił, po co mu taka stolnica, a potem, że żona podbiera mu kasę i swoją musi w ten sposób ukrywać.

Stolarz zrobił stolnicę w dwa dni. Nie policzył za nią dużo, bo 150 złotych.

Po wzięciu okupu Bogusław K. w kantorach w Radomiu zamienił kasę z euro na złotówki, czeskie korony, funty i dolary. Za 14 tysięcy złotych kupił auto. Partnerce dał na przechowanie stolnicę. W środku było 1000 funtów brytyjskich, 21 tysięcy dolarów, 2700 franków szwajcarskich - w sumie koło 100 tys. złotych.

T jak trojany

Podrzutki rzeczy z wmontowanymi, ukrytymi z podsłuchami Bogusław K. nazywał trojanami. Gdy na Cichym Kąciku w kontenerze zostawił książkę z podsłuchem, wskazał ojcu Kamila kilka oddalonych punktów Krakowie i słuchał, czy tam jedzie.

U jak ucieczka

Bogusław K. po odebraniu okupu za Kamila zabrał chłopaka do samochodu i wypuścił w okolicach Rudawy. Nie chciał się zgodzić, by chłopak wysiadł w okolicach Wilii Decjusza, bo w tej okolicy było zbyt wiele kamer.

Chłopak był uratowany dopiero za Krakowem.

W jak wpadka

Policjanci wpadli na trop Bogusława K. dzięki temu, że namierzyli jego wspólnika, z którym K. kupował auta użyte potem podczas porwań. Wspólnik przyciśnięty do muru wyznał, kto mu proponował porywanie ludzi i dlaczego im się to nie udało.

Z jak zakładnik

Uprowadzony Kamil był w szoku, gdy nieznany mężczyzna wciągnął go do białej skody. Bogusław K. uspokoił go wówczas, że nie jest zboczeńcem, nie zrobi mu krzywdy, a chodzi mu jedynie o pieniądze z okupu.

Raz Bogusław K. słyszał, że chłopak kopał drzwi skrzyni i porywacz mówił, by się uspokoił. Chłopak jednak kopnął jeszcze raz w skrzynię Porywacz postraszył go wtedy, że niedaleko jest jego niezrównoważony kolega, który obcina uszy przetrzymywanym. Wtedy Kamil się uspokoił.

Po uwolnieniu chłopak miał kłopoty ze snem, ciągle wraca do zdrowia.

Uprowadzony biznesmen był schorowany, brał leki. Gdy zmarł, sprawcy wzajemnie obwiniali się winą za ten zgon.

Ż jak żuk

Bogusław K., planując porwania, kupił kilka aut na zmyślone nazwiska. W więzieniu w Ruszczy poznał Łukasza K. i początkowo z nim planował porwania. Jeździli razem i nabyli koło Słomnik dostawczaka marki żuk do porwań - z paką ładunkową - już w 2006 roku. Pojazd przerobili tak, by móc trzymać w nim ludzi. Ścianki wygłuszyli wytłoczkami po jajkach i watą szklaną. W środku umieścili metalową siatkę i łańcuch, by przykuć ofiarę, a także: trzy zasuwy metalowe, zapas wody i suchego prowiantu.

By zwiększyć element grozy, trzymali tam nóżki kurczaków. W ten sposób, w razie wpadki, chcieli nakierować policję na rzekomy wątek satanistyczny. Auto przerobili w Nowej Hucie, ale stało na ul. Praskiej. Odkryli je złomiarze i weszli do środka. Przerażeni zawiadomili policję, która przez komunikaty w mediach w 2008 roku. Szukała właściciela pojazdu. Bez skutku. Bogusław K. dopiero później pokazał, na co go stać. Był sprytniejszy niż śledczy.

I piekielnie niebezpieczny.

Artur Drożdżak

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.