Autostopem w świat sportu

Czytaj dalej
Fot. Materiały Mateusza Koszeli
Jakub Kłyszejko

Autostopem w świat sportu

Jakub Kłyszejko

Mateusz Koszela z Nowogrodu Bobrzańskiego zmienił swoje życie. Postanowił podróżować i sprawia mu to satysfakcję. Jego charytatywna akcja „Podaj piłkę dzieciom” okazała się strzałem w dziesiątkę

Jak doszło do twojego pierwszego autostopowego wyjazdu?
Wziął się z pasji do piłki nożnej i z miłości do mojego ukochanego klubu FC Barcelony. Pewnego wieczoru siedziałem z kolegą w jednej z zielonogórskich pijalni. Stwierdziliśmy, że fajnie byłoby pojechać na Camp Nou i zobaczyć mecz Blaugrany. Padł pomysł, aby pojechać autostopem. Byliśmy na meczu Barca – Atletico Madryt. Złapałem ogromnego bakcyla, kumpel trochę mniejszego, ale również podróżuje.

Miałeś przed nim jakieś obawy?
Jest to pytanie, na które najczęściej odpowiadam. Czasem, mam wrażenie, z bólem dla ludzi, muszę powiedzieć, że nie. Sporo się o tym naczytałem, że autostop jest bezpieczny. Po przejechanych 120.000 tys. km, śmiało mogę powiedzieć, że jest to prawdą. Długo się nie zastanawiałem, było ruszenie w drogę i… witaj przygodo.

Mateusz Koszela przeżył niesamowitą przygodę. Miał okazję być na meczu Kazachstan - Polska, stąd jegozdjęcie z Kubą Błaszczykowskim. Jego wyprawa przyniosła
Materiały Mateusza Koszeli

Skąd pomysł na wyprawę do Azji?
Dla każdego podróżnika, w pewnym momencie, Europa staje się zbyt mała, nudna, jednostajna. Wenecja jest inna od Paryża, Rzym jest inny od Londynu, ale to wszystko jest na jedno kopyto. Pojawia się pewna fascynacja. Czytałem sporo o innych osobach, które pojechały z Polski do Laosu czy Indii. Skoro oni mogą, to ja również. Ta myśl coraz częściej wchodziła mi w głowę. W pewnym momencie stwierdziłem: pojadę.

Rodzinie chyba ciężko było się pogodzić z twoją decyzją?
W moim przypadku nie wiązało się to tylko z pomysłem o podróży. Przerwałem studia na Uniwersytecie Warszawskim, rozstałem się z dziewczyną, całkowicie zmieniłem swoje życie. Wszystko podporządkowałem temu wyjazdowi. Rodzinie ciężko było zrozumieć, dlaczego przerywam studia w stolicy, po to, aby podróżować autostopem. Widzieli to z innej perspektywy niż ja. Dla mnie jest to szansa rozwoju dziennikarskiego, czy fajne CV. Miałem długofalowy plan na siebie. Poza tym, na studiach się mocno męczyłem. Przez długi czas nie odzywałem się z tatą. Nasz kontakt się urwał. Mama płakała po nocach. Jednak, czym bliżej wyjazdu, tym relacje się poprawiały. Rodzice zrozumieli, że nie zmienię swojej decyzji. Przekonali się, że to co robię, ma sens. Pierwszy raz, usłyszałem od swojego taty: - Synu, jestem z ciebie dumny. Byłem wtedy w Kazachstanie i popłakałem się jak dziecko. Dzięki wyprawie, nasz kontakt się znacznie poprawił. Jest to kolejna wartość dodatnia wyjazdu.

Podróż do Azji to dopiero początek. W planach są kolejne wyprawy i akcje charytatywne

Jak można zaplanować logistycznie tak długą podróż?
Głównym celem był wyjazd na mistrzostwa Azji Południowo-Wschodniej w piłce nożnej, które odbyły się w Birmie, plus akcja charytatywna „Podaj piłkę dzieciom”. Najważniejsze, to zebrać pieniądze. Do tego skompletowanie sprzętu, czyli namiot, kamera Go-Pro, aparat, śpiwór, karty pamięci. Wszystko to, starałem się mieć jak najlepszej jakości i potrzebowałem na to jak najwięcej środków. Dochodzi przygotowanie zdrowotne, różnego rodzaju szczepienia, wizy. Zajęło mi to ponad trzy miesiące.

Ile pieniędzy musiałeś ze sobą zabrać?
Naprawdę nie wiem. Miałem otwarty budżet, którego jeszcze nie zdążyłem podliczyć. Miesięcznie, starałem się wydać około tysiąca złotych na utrzymanie. Wydatków jest naprawdę sporo. Całość pochłonęła blisko 15.000 zł.

Mateusz Koszela przeżył niesamowitą przygodę. Miał okazję być na meczu Kazachstan - Polska, stąd jegozdjęcie z Kubą Błaszczykowskim. Jego wyprawa przyniosła
Materiały Mateusza Koszeli

Najtrudniejszy moment wyprawy to?
Chiny. Miałem wysoką gorączkę, do tego doszło rozwolnienie, które długo mnie męczyło. Ciągle jeździłem autostradami, w 35-stopniowym upale z Chińczykami, z którymi nie potrafiłem się dogadać. Komunistyczny rząd inwigilował mnie na każdym kierunku. Byłem zmęczony fizycznie i psychicznie. Tam złapałem pierwszego doła. Tak naprawdę chyba największego i jedynego podczas całego wyjazdu. Zacząłem się zastanawiać, po co mi to wszystko było.

Podróż była samodzielna, ale pewien czas jeździłeś razem z koleżanką Justyną. Łatwiej było wam razem, czy samemu?
Nie odpowiem czy łatwiej, bo indywidualna wyprawa ma to do siebie, że można ją odbyć na pustyni, syberyjskim stepie, czy oceanie. W pozostałych miejscach na świecie, nie da się jej znaleźć. Wyruszając, trochę się bałem, jak wytrzymam 120 dni samemu, ale nie doznałem tego uczucia. Z Justyną jeździło mi się świetnie. Jednak po 40 dobach, nie powiem, że byłem nią zmęczony, tylko intensywnością naszych wojaży. Potrzebowałem chwili oddechu.

Głównym celem wyprawy była pomoc dzieciom. Co dokładnie udało się zrealizować?
Jechałem do Azji z myślą o mistrzostwach Azji Południowo-Wschodniej w piłce nożnej. Chciałem zrobić reportaż wideo z tego wydarzenia, który zresztą pojawi się na moim blogu już niedługo. W między czasie, pojawił się projekt „Podaj piłkę dzieciom”, który zakładał kupowanie piłek dzieciom, które spotkam podczas podróży. W pewnym momencie zrozumiałem, że pochłonął on wszystko, co do tej pory realizowałem. Stał się sztandarowym pomysłem na podróż i moje dalsze życie. Nie zdążyłem jeszcze do końca podsumować akcji. Rozdałem około 500 piłek w Kirgistanie, Kazachstanie, Laosie, Kambodży i Birmie. Łapiąc stopa, zawsze miałem przy sobie worek piłek.

Ciężko się chyba dźwigało pełen plecak i do tego jeszcze piłki?
Miałem specjalny worek, taki możemy spotkać na każdej hali sportowej. Jest to uciążliwe, bo przez kilka kilometrów trzeba iść z plecakami: jednym na plecach, drugim na brzuchu, do tego wór z piłkami. Czasami było ciężko, nie powiem, że nie, ale w momencie, gdy widzisz uśmiech dziecka, nie myślisz o tym, że musiałeś iść z nimi kawał drogi. W krajach biedniejszych, starałem się je mieć zawsze przy sobie, kiedy się kończyły, dokupowałem kilka sztuk.

Akcją Mateusza zainteresowali się m.in. dziennikarze portalu „Łączy nas piłka”

Śledząc twojego bloga można było zobaczyć, że radość dzieciaków była ogromna.
Dla nich zazwyczaj była to pierwsza piłka w życiu. Nieważne, czy mała, duża, gumowa, skórzana, to jednak była piłka. Jeśli mówimy o państwach najbiedniejszych tj. Laos, Kambodża czy Birma, to radość dzieci w tym przypadku jest ogromna. To jest niesamowite. Czasami była ona schowana, malec bardzo często był w szoku. Nie potrafił się uśmiechnąć, zastanawiał się, dlaczego biały człowiek dał mi piłkę. Gdy w Kirgistanie zobaczyłem uśmiechnięte i szczęśliwe dzieci, które biegają w kilka osób za futbolówką, to po raz kolejny polały mi się łzy. Uświadomiłem sobie, że ten projekt ma sens.

Oprócz piłkarskich mistrzostw Azji, zobaczyłeś też mecz Kazachstan – Polska oraz rozgrywki rodzimych lig.
W każdym kraju, w którym byłem, poza Wietnamem, chciałem zobaczyć jakieś wydarzenie sportowe. W Rosji był to mecz Dynamo oraz mistrzostwa świata na żużlu w Togliatti. W Kazachstanie mecz kadry, później spotkanie kirgiskiej ekstraklasy. Tam spotkała mnie zabawna sytuacja. Próbowałem kupić wejściówkę na ten pojedynek. Powiedziano mi, że nie ma czegoś takiego jak bilet.

Jaki jest twój następny cel?
To będzie Ameryka Południowa. Dokładnych szczegółów jeszcze nie znam. Zostaną one podane 4 lutego na turnieju, który będzie zarazem podziękowaniem dla wszystkich ludzi, którzy ze mną byli. Wtedy nastąpi oficjalne utworzenie fundacji „Podaj piłkę dzieciom”.

Jakub Kłyszejko

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.