Biznesmen kontra bezrobotny. Za grunt wart nawet 267 tys. zł mężczyzna nie dostał ani złotówki

Czytaj dalej
Fot. fot. Zbigniew Borek
Zbigniew Borek

Biznesmen kontra bezrobotny. Za grunt wart nawet 267 tys. zł mężczyzna nie dostał ani złotówki

Zbigniew Borek

Biznesmen ze Strzelec Kraj. i jego żona wykorzystali nieświadomość bezrobotnego Jerzego Zalewskiego - uznał (nieprawomocnie) sąd. Ziemię wartą nawet 267 tys. zł kupili od niego za 10 tys. zł. - I nawet tych pieniędzy mu nie dali! - złości się adwokat Zalewskiego. Biznesmen twierdzi, że „dawali, tylko Zalewski nie chciał”. - I to nie my jego, ale on nas wykorzystał. Zostaliśmy potraktowani jak jelenie - twierdzi biznesmen.

To dobra cena, tak mnie co rusz zapewniał - mówi reporterowi o biznesmenie Zalewski, 68-letni alkoholik żyjący z gminnego zasiłku i aluminiowych puszek. Siedzimy w jego mieszkaniu, na poddaszu sypiącej się kamieniczki w centrum Strzelec. Na rozpadających się łóżkach i kanapach leży pościel, gdzieniegdzie przykryta wzorzystymi narzutami. Na brudnych ścianach wiszą wieszaki z ubraniami, komunijne zdjęcie i Matka Boska z Jezuskiem karmiący gołębie. Jerzy Zalewski otwiera stary, zatłuszczony zeszyt, żeby strona po stronie odczytać, co go spotkało, bo nijak tego spamiętać.

Bezdomny sprzedaje ziemię biznesmenowi, czyli „nic o tym nie wie”
W kancelarii Janusza Stefańczyka, przy strzeleckim rynku, nieopodal sądu, był zwykły dzień 2015 r. Prosto z ulicy, bez żadnego umawiania, wszedł do niego strzelczanin Medard Rybka. Przyprowadził (- Dosłownie, niemal za rękę! - podkreśla Stefańczyk) innego strzelczanina: Jerzego Zalewskiego. To, co opowiedzieli, postawiło mecenasowi włosy na głowie.
Otóż Zalewski „dosłownie przed chwilą” dowiedział się, że nie jest właścicielem gruntu, który „był jego od zawsze”. Ten grunt dzierżawił od Zalewskiego pod uprawę Medard Rybka. Gdy weszła mu w szkodę zwierzyna, Rybka poszedł do starostwa. Potrzebował zaświadczenie o dzierżawie, by starać się o odszkodowanie. No i tam usłyszał, że Zalewski tę ziemię sprzedał.
- Ja?! - zdziwił się Zalewski, gdy mu Rybka o tym powiedział.

Rybka pomaga mu w różnych sprawach, nazwijmy to, życiowych. Prowadzał go do ośrodka pomocy społecznej, żeby załatwić świadczenia. Woził do lekarzy. Przywoził opał do domu. - To niezaradny człowiek, nie umie o siebie zadbać - mówi Rybka o Zalewskim, gdy siedzimy w mieszkaniu na poddaszu. W sądzie zeznawał, że Zalewski żyje ze zbierania puszek i potrafi pić dwa tygodnie bez przerwy. - Jest upośledzony umysłowo. Za dwa piwa potrafi wszystko sprzedać - mówił na rozprawie.
No więc wziął Rybka Zalewskiego pod rękę i przyprowadził do Stefańczyka. Mecenas szybko ustalił, że do transakcji sprzedaży faktycznie doszło!

- Jak to?! - znów dziwił się Zalewski. I zaklinał, że nie ma o tym pojęcia. Nie mówiąc o tym, żeby „dostał za to choć złotówkę”.

- Jak to?! - znów dziwił się Zalewski. I zaklinał, że nie ma o tym pojęcia. Nie mówiąc o tym, żeby „dostał za to choć złotówkę”. Ustalenia mec. Stefańczyka musimy na potrzeby tej opowieści uprościć. Otóż w roku 2010 do Zalewskiego zwrócił się strzelecki biznesmen o inicjałach: M.S. (rodzina zastrzegła nazwisko do wiadomości redakcji, na inicjały się zgodziła) zainteresowany kupnem gruntu. Według Zalewskiego ten grunt „od zawsze był” jego. Gdy jednak biznesmen chciał grunt odkupić, okazało się, że formalnie to Zalewski wcale nie jest właścicielem. Trzeba więc było najpierw doprowadzić do tego, że grunt stanie się własnością Zalewskiego z mocy prawa.

Biznesmen zadeklarował, że zajmie się tym na swój koszt, ale pod jednym warunkiem. Takim mianowicie, że kiedy już formalnościom stanie się zadość, Zalewski jako prawowity właściciel odsprzeda mu całość. - Za 10 tys. zł. „To dobra cena”, co rusz tak mnie zapewniał - powtarza dziś reporterowi Zalewski.

[polecane]19787199,19578661,19635141,19809137[/polecane]

Co się kryje pod pojęciem „grunt”? To prawie hektar ziemi uprawnej, do tego duża działka ze zrujnowanym domem, w którym wychował się Zalewski. Działka z ruiną leży w środku willowego osiedla. Jest duża, można by ją podzielić na dwie odrębne. Ziemia orna jest położona u wylotu z miasta na Gdańsk, przy szlaku tranzytowym z Berlina do Kaliningradu. Miasto przymierzało się (ostatecznie zrezygnowało) do utworzenia w pobliżu cmentarza. Przez to atrakcyjność gruntu rosła - już rozpytywali o niego kamieniarze ze Strzegomia.

Jerzy Zalewski w swoim mieszkaniu na poddaszu małej kamienicy w centrum Strzelec. Mówi, że czuje się oszukany. Formalnie ziemię biznesmenowi sprzedał,
fot. Zbigniew Borek - Jak to?! - dziwił się Zalewski, gdy dowiedział się, że sprzedał grunt. I zaklinał, że nie ma o tym pojęcia. Nie mówiąc o tym, żeby „dostał za to choć złotówkę”.

Rodzina, czyli syn biznesmena reprezentuje bezrobotnego
Formalności gruntowe miał załatwić syn biznesmena S., wtedy aplikant, dzisiaj radca prawny. Został on prawnym pełnomocnikiem, ale nie swojego ojca, tylko Zalewskiego (tak, to nie pomyłka). Uporał się z formalnościami znakomicie. Gdy Zalewski został oficjalnym właścicielem (przez tzw. zasiedzenie), podpisał przedwstępną, a potem już właściwą umowę sprzedaży gruntu biznesmenowi.

Jesteśmy ze wszystkich stron szarpani: sprawa cywilna, karna z kasacją, teraz media. Mam serdecznie dość… Płacę za to też zdrowiem – mówi żona biznesmena

Notariusza wybrał syn biznesmena. W Poznaniu, choć w Strzelcach jest kilku. „Syn pracował wówczas w Poznaniu i trudno byłoby mu za każdym razem przyjeżdżać do Strzelec po dokumenty i wszelkiego rodzaju zaświadczenia potrzebne notariuszowi” - tłumaczy biznesmen reporterowi na piśmie. To biznesmen zawiózł Zalewskiego do Ilony Teresy Zielińskiej, notariusza z Poznania. Obie strony ustaliły tu kwotę sprzedaży gruntu na 10 tys. zł.

- Pan S. podsunął mi dokumenty i powiedział, żebym podpisał. Ja ich nie czytałem, nie miałem nawet okularów, ale podpisałem. Pani notariusz odczytała te dokumenty przed podpisaniem. Ja nie rozumiałem, co ona czytała, bo ja się nie znam - opowiada Zalewski reporterowi (oczywiście używa całego nazwiska, a nie inicjału). - Wcześniej, jak jechaliśmy do Poznania, pan S. dał mi dwa, trzy piwa, ja jedno z tych piw wypiłem, może dwa. Pan S. powiedział, że mnie nie skrzywdzi.

Jerzy Zalewski w swoim mieszkaniu na poddaszu małej kamienicy w centrum Strzelec. Mówi, że czuje się oszukany. Formalnie ziemię biznesmenowi sprzedał,
fot. Zbigniew Borek Medard Rybka (z prawej) pomaga Jerzemu Zalewskiemu w różnych sprawach, nazwijmy to, życiowych. Prowadzał go do ośrodka pomocy społecznej, żeby załatwić świadczenia. Woził do lekarzy. Przywoził opał do domu. - To niezaradny człowiek, nie umie o siebie zadbać - mówi Rybka o Zalewskim, gdy siedzimy w mieszkaniu na poddaszu

Zupełnie inaczej sprawę przedstawia biznesmen. Poproszony przez reportera o spotkanie, chciał czasu do namysłu. Pół godziny później w jego imieniu o pisemne pytania zwróciła się kancelaria prawna z Opola. W ostateczności na te pytania odpowiedział - pisemnie - syn biznesmena. Zastrzegł, że robi to w imieniu rodziców (bo żona biznesmena formalnie też była nabywcą gruntu). Później reporter otrzymał od rodziny kilka maili w sprawie autoryzacji wypowiedzi. Odbyły się też dwie rozmowy telefoniczne z żoną biznesmana. Padło kilka sugestii, żeby o sprawie w gazecie nie pisać, bo nie jest prawomocnie rozstrzygnięta.

Najważniejsze przesłanie z tych wypowiedzi rodziny (ustnych i pisemnych) jest takie. To nie biznesmen, ale Zalewski zaproponował zapłatę w wysokości 10 tys. zł. I nigdy nie sygnalizował, że chce więcej. Zalewskiego absolutnie nikt nie wprowadzał w błąd ani tym bardziej do niczego nie zmuszał. Wręcz przeciwnie. Zalewski od początku miał świadomość, że grunt formalnie nie jest jego, a uporządkowanie sytuacji prawnej wymaga dużych pieniędzy i wiedzy prawniczej. Biznesmen S. nigdy by się na to nie porwał, gdyby nie wziął tego na siebie jego syn. Ten z kolei został pełnomocnikiem Zalewskiego po to tylko, żeby wyprostować sprawy gruntu za Zalewskiego. - Nie będę się włóczył po sądach i urzędach - tak miał oznajmić rodzinie biznesmena Zalewski.

Biegli, czyli stan wyłączający świadomość
Gdy mecenas Stefańczyk przeanalizował sprawę, doszedł do wniosku, że państwo S. Zalewskiego po prostu wykorzystali. W jego imieniu wniósł cywilny pozew, by unieważnić transakcję sprzedaży gruntu. Za radą mecenasa Rybka zabrał Zalewskiego do notariusza. Tam 17 listopada 2015 r. Zalewski złożył oświadczenie, że żadnego gruntu nie sprzedał. A jeśli podpisał „jakieś dokumenty”, to w pełnej nieświadomości i „będąc wprowadzonym w błąd co do ceny”.

Tu należy zadać pytanie: jak mógł być „wprowadzonym w błąd co do ceny”, a jednocześnie nie wiedzieć (bo tak twierdził), że grunt sprzedaje? Przecież to się kupy nie trzyma! Sprzeczności mogą objaśniać opinie ekspertów, o które zadbał mec. Stefańczyk i później sąd. Było ich kilku: psycholog Bogna Sterna i neurolog Jerzy Wojciechowski oraz psychiatrzy Wojciech Mita i Mariusz Król. Ich opinie sprowadzają się do wniosku, że już w chwili udzielania pełnomocnictwa synowi biznesmena i zawierania umowy przedwstępnej Zalewski „był w stanie wyłączającym świadome podjęcie decyzji”. Dlaczego? Alkohol zmienił Zalewskiego, człowieka z przyzwoitym średnim wykształceniem, w osobnika, który nie tylko „jest zaniedbany środowiskowo, o silnie zredukowanych potrzebach życiowych i wysokim stopniu społecznej nieporadności”. Nie tylko „od dłuższego czasu jest podatny na wpływy i manipulacje osób trzecich”. Ale też w człowieka ciężko chorego: „wymaga kompleksowej diagnostyki, opieki osoby drugiej”. „(…) nie zdawał sobie sprawy ze znaczenia i skutków własnego postępowania (…), był w stanie wyłączającym świadomość”.
Takie opinie ekspertów legły u podstaw wyroku Sądu Rejonowego w Strzelcach Krajeńskich.

I jeszcze jedna: „Praktycznie niemożliwe jest udawanie takiego stanu”.

12 lutego 2019 r., po ponad trzech latach procesu, sąd pod przewodnictwem Roberta Słabuszewskiego wydał wyrok. Dla biznesmena i jego żony miażdżący. Uznał Zalewskiego za właściciela spornej nieruchomości. Państwo S. obciążył sąd opłatą od pozwu (4125 zł), kosztami prawnymi (1817 zł) i 3948 zł za ekspertyzy. To wyrok nieprawomocny. Apelacja trwa do dziś.

Kot w worku, czyli rażący stopień przewyższenia
„Przez wiele lat, począwszy od 2011 roku, często kontaktowaliśmy się z panem Zalewskim w sprawie tej nieruchomości. Nigdy nie miałem jakichkolwiek wątpliwości co do tego, czy rozumie skomplikowanie sprawy i wie, ile z tym jest zachodu. Pan Zalewski wiedział, że gdyby regulowanie stanu prawnego nieruchomości odbyło się drogą normalnych postępowań spadkowych, to nie otrzymałby nic (…) zwłaszcza że matka go wydziedziczyła, a spadkobiercą swojego majątku uczyniła wnuka, o co pan Zalewski miał do niej pretensje (…). Pan Zalewski, jak później sam przyznał, prowadził w trakcie postępowania o zasiedzenie, negocjacje w przedmiocie sprzedaży tej nieruchomości osobie trzeciej, konkretnie, jakiejś spółce kamieniarskiej ze Strzegomia, oczywiście, po uregulowaniu przez nas stanu prawnego tej nieruchomości (…) Poszedł do sądu, by przejrzeć akta sprawy. Nie sposób więc uznać, że pan Zalewski był prawnie bądź społecznie nieporadny. Wręcz przeciwnie” - oświadczył w odpowiedzi na pytania reportera GL biznesmen.

Jerzy Zalewski w swoim mieszkaniu na poddaszu małej kamienicy w centrum Strzelec. Mówi, że czuje się oszukany. Formalnie ziemię biznesmenowi sprzedał,
fot. Zbigniew Borek Dom, w którym Jerzy Zalewski się wychował. Dziś jest zrujnowany. Wraz z działką też został sprzedany za 10 tys. zł (łącznie).

W trakcie procesu państwo S. wyliczyli, że na prawników, mapki, dokumenty, a nawet zapłacenie za Zalewskiego grzywny za jazdę rowerem po pijanemu wydali kilkanaście tysięcy złotych. Podali także, że spodziewany koszt likwidacji rudery na działce to 30 tys. zł.

„Przy zerowym ryzyku (pan Zalewski - red.) gotów był przyjąć 10 tys. zł” - napisał do GL biznesmen piórem swojego syna. Kategorycznie zaprzeczył, jakoby bez skutku próbował podpisać umowę notarialną z Zalewskim w Strzelcach. „Twierdzenie, że stawiałem panu Zalewskiemu alkohol w drodze do Poznania, jest czystym absurdem i nie zasługuje na jakikolwiek komentarz. Na ten wyjazd pan Zalewski się przygotował, był pod krawatem, w marynarce, wyperfumowany, oczywiście trzeźwy. Pani notariusz (…) nie miała wątpliwości co do stanu psychicznego pana Zalewskiego. On uważnie słuchał to, co pani notariusz wyjaśniała” - tak biznesmen opisał wizytę w Poznaniu.

S. dowodzi, że „biegli sądowi wyceniali wartość nieruchomości o uregulowanym stanie prawnym”. On natomiast kupował „kota w worku”: nie było wiadomo, czy sytuację prawną gruntu uda się uporządkować, a jeśli nawet, to czy na korzyść Zalewskiego. „Liczba tzw. niewiadomych, przy przeniesieniu całego ryzyka na mnie, była znaczna, o czym pan Zalewski był informowany od 2011 r. Trudność w uregulowaniu stanu prawnego przedstawił także notariusz w trakcie zawierania samej umowy przedwstępnej. Zresztą, pan Zalewski sam wielokrotnie poruszał ten temat, że: >>to dużo energii i pieniędzy musi kosztować<<” - dowodzi S.
„Nikt nie zapewniał pana Zalewskiego o tym, że cena 10 tys. zł jest dobra. Wiadome było, że cena hektara gruntu ornego według GUS wynosiła około 18 tys. zł” - napisali S. do GL.

Sąd zamówił jednak wycenę nieruchomości na rok 2014, gdy dokonywano transakcji. Biegli uznali, że była warta od 82,5 do 267 tys. zł. „(…) wykorzystując niedołęstwo i niedoświadczenie życiowe Jerzego Zalewskiego, uzyskali od niego świadczenie, którego wartość w chwili zawarcia umowy przewyższa w rażącym stopniu wartość ich własnego świadczenia” - napisał sędzia w uzasadnieniu wyroku.

Tak sąd wymierza sprawiedliwość w Strzelcach Kraj.
https://gazetalubuska.pl/tak-sie-wymierza-sprawiedliwosc-w-strzelcach-burmistrz-i-sekretarz-sami-zlapali-maloletnich-wandali-a-sad-kazal-chlopcom/ar/c1-14384917

Miska soczewicy, czyli gdzie jest 10 tys. zł
Sąd pierwszej instancji ustalił, że nawet tych 10 tys. zł Zalewski faktycznie nie dostał. Gdzie one są? Prawnik S. pokwitował, że odebrał pieniądze od ojca (żeby zapłacić klientowi - Zalewskiemu). Na procesie jednak przyznał, że to nieprawda. - Te pieniądze cały czas posiada mój ojciec - zeznał przyciskany pytaniami sądu. - Jest to sprawa rodzinna, dlatego nie było sensu, aby ojciec przekazywał mi pieniądze.

W czasie procesu Zalewski zeznał, że biznesmen S. chciał mu dać 2 tys. zł w gotówce. Zalewski odrzekł, żeby „sobie w d… wsadził te pieniądze”, jak to bez kropkowania określił jeden ze świadków.

Taką odpowiedź w tej sprawie GL dostała od syna pana S.: „Pan Zalewski nie otrzymał kwoty 10 tys. zł na własne życzenie, ponieważ odmówił jej przyjęcia (…) ojciec postanowił połowę tej kwoty przekazać ówczesnej małżonce pana Zalewskiego (…). Pozostała kwota 5 tys. zł pozostaje więc do rozliczenia w przypadku oddalenia powództwa w sprawie (…)”. Biznesmen S. opisał to też sam: „Pan Zalewski nie chciał przyjąć pieniędzy i wyprosił mnie z domu. Wspominał coś o tym, że znajdą się inni, którzy zapłacą lepiej, skoro to już jest jego”.

Jerzy Zalewski w swoim mieszkaniu na poddaszu małej kamienicy w centrum Strzelec. Mówi, że czuje się oszukany. Formalnie ziemię biznesmenowi sprzedał,
fot. Jarosław Miłkowski - Pan Zalewski, a bardziej pan Rybka obiecał mi oczywiście zapłatę, ale to jest patykiem po wodzie pisane. Nie w tym jednak rzecz. Ktoś najwyraźniej uznał, że jak ma pieniądze, to może w ten sposób traktować człowieka, który utrzymuje się ze zbierania puszek. Ja się z tym nie zgadzam, a ponieważ jestem prawnikiem, próbuję oszukanemu człowiekowi pomóc. Po wyroku w pierwszej instancji i przed rozprawą kasacyjną mam na to szansę.

- Bez problemu można było przekazać pieniądze np. pocztą za potwierdzeniem odbioru - uśmiecha się smutno mecenas Stefańczyk. Podejrzewa on, że gdyby Zalewski 10 tys. dostał, sprawa rozeszłaby się po kościach. - Nawet jednak tak drastycznie zaniżonej zapłaty nie otrzymał - podkreśla adwokat.

[sonda]5561[/sonda]

Mecenas Stefańczyk wytoczył ciężkie działa. Powiadomił strzelecką prokuraturę, że doszło do „oszustwa i przywłaszczenia mienia”. Śledztwo prowadził asesor Karol Blajerski. Postawił panom S. (ojcu i synowi) zarzuty karne: doprowadzenia Zalewskiego do „niekorzystnego rozporządzenia mieniem” lub wykorzystanie „niezdolności do należytego pojmowania przedsiębranego działania”. Sprawę przejął asesor Grzegorz Grzegorczyk. I ją umorzył. W uzasadnieniu napisał m.in., że państwo S. nie kupili działki od Zalewskiego „za miskę soczewicy”. - Czyli 10 tys. zł za ziemię wartą nawet 267 tys. zł to w ocenie pana prokuratora godna zapłata?! - denerwuje się mec. Stefańczyk. - Dlaczego jednak pan prokurator nie zorientował się, że nawet tych pieniędzy Jerzy Zalewski nie otrzymał?

Adwokat nie ustępował. Napisał zażalenie, ale sędzia Róża Majchrzak decyzję prokuratury utrzymała w mocy. Mecenas chwycił się więc ostatniej deski ratunku. - Pan Jerzy pod moje dyktando napisał do ministra Zbigniewa Ziobry kilka zdań na zwykłej kartce, w stylu: jest taka i taka sprawa, czuję się oszukany, prokuratura mi nie pomogła, a sąd na to pozwolił - opowiada Stefańczyk.
Cisza trwała ponad rok. - Ale w końcu otrzymaliśmy informację, że minister Ziobro złożył kasację do Sądu Najwyższego. W przypadku spraw z powiatowych prokuratur to ewenement - triumfuje Janusz Stefańczyk.

Ktoś najwyraźniej uznał, że jak ma pieniądze, to może w ten sposób traktować człowieka, który utrzymuje się ze zbierania puszek. Ja się z tym nie zgadzam, a ponieważ jestem prawnikiem, próbuję oszukanemu człowiekowi pomóc - mówi mecenas Stefańczyk

W skardze kasacyjnej minister wytknął radcy S. (synowi biznesmena), że jako pełnomocnik Zalewskiego nie rozliczył się z nim z zapłaty. Nie omieszkał też minister zauważyć określenia „za miskę soczewicy”. Według ministra prokuratura oceniła dowody w sposób „dowolny, sprzeczny z zasadami prawidłowego rozumowania oraz wskazań wiedzy i doświadczenia życiowego”, a sąd „zaniechał wszechstronnej kontroli odwoławczej”. Prościej mówiąc: minister, który jest też prokuratorem generalnym, uznał, że bezmyślną decyzję strzeleckiej prokuratury sąd przyklepał bez sprawdzenia. „Osoba Jerzego Zalewskiego potraktowana została przez obu podejrzanych instrumentalnie i przedmiotowo”, a ich działania „ewidentnie zmierzały do przejęcia nieruchomości bez jego wiedzy i woli” - napisał minister w skardze kasacyjnej.

- Sąd Najwyższy kasację przyjął. Czekamy na wyznaczenie terminu rozprawy - mówi mec. Stefańczyk.

Mecenas Stefańczyk walczy o sprawę mieszkańców Pielic koło Strzelec
https://plus.gazetalubuska.pl/strzelce-krajenskie-nie-dosc-ze-dom-nam-fruwa-w-powietrzu-to-jeszcze-teraz-mowia-ze-niby-nie-jest-nasz/ar/c1-14139391

Pytany, dlaczego zajął się sprawą, odpowiada: - Pan Zalewski, a bardziej pan Rybka obiecał mi oczywiście zapłatę, ale to jest patykiem po wodzie pisane. Nie w tym jednak rzecz. Ktoś najwyraźniej uznał, że jak ma pieniądze, to może w ten sposób traktować człowieka, który utrzymuje się ze zbierania puszek. Ja się z tym nie zgadzam, a ponieważ jestem prawnikiem, próbuję oszukanemu człowiekowi pomóc. Po wyroku w pierwszej instancji i przed rozprawą kasacyjną mam na to szansę.
- Gdyby nie pan mecenas, byłoby już pozamiatane - mówi Medard Rybka, gdy wraz z Jerzym Zalewskim pokazują reporterowi dom z ruderą (- Ja się w nim wychowałem - mówi ten drugi) w środku osiedla willowego i ziemię u wylotu ze Strzelec na Gdańsk. - To przecież od zawsze moje było, tylko papierów na to nie miałem - drapie się w czapkę Zalewski.

„Jestem zbulwersowany roszczeniową postawą pana Zalewskiego (…) zostaliśmy potraktowani instrumentalnie, jak >>jelenie<< finansujący to całe przedsięwzięcie - podkreśla biznesmen S.

Biznesmen uważa jednak, że to on jest ofiarą. „Jestem zbulwersowany roszczeniową postawą pana Zalewskiego (…) zostaliśmy potraktowani instrumentalnie, jak >>jelenie<< finansujący to całe przedsięwzięcie, spotykając się w konsekwencji z wyrachowaniem pana Zalewskiego. Jednakże mam sobie coś do zarzucenia - to naiwność. Zwykłem oceniać ludzi swoją miarą, a staram się być człowiekiem uczciwym. Gdybym wiedział, że pan Zalewski od początku nosił się z zamiarem wyprostowania kwestii prawnych na naszych plecach, nigdy bym nie zdecydował się na jakiekolwiek kroki prawne, transakcje, umowy” - napisał do reportera prawnik S. w imieniu rodziców.

Żona biznesmena, pani S., w rozmowie telefonicznej: - To nie jest tak, że jest biedny człowiek, a po drugiej stronie bogaci biznesmeni, którzy tego człowieka wykorzystali. To my się czujemy wykorzystani. Według moich zapisków wydaliśmy na całą tę sprawę około 46 tys. zł. Koszty cały czas rosną, a jesteśmy ze wszystkich stron szarpani: sprawa cywilna, karna z kasacją, teraz media. Mam tej sprawy serdecznie dość…

Strzelce Krajeńskie dbają o starszych mieszkańców

[promo]1365;1;Polub nas na fb[/promo]

Zbigniew Borek

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.