Budynku w Rybocicach już nie ma, ale spór pozostał
Sąsiedzi od wielu lat kłócą się o budynki po spółdzielni, na które nie ma dokumentacji
O kłótni sąsiadów pisaliśmy już 10 lipca w publikacji „Inspektor nic nie robi, a deszcz z rynien sąsiada leje się do nas” (można przeczytać na plus.gazetalu - buska.pl). - Cały budynek sąsiada jest „przyklejony” do naszego muru. Jak pada deszcz, to woda z rynien ścieka na naszą posesję - mówiła wtedy Jolanta Mikołajczak.
Sprawa dotyczyła sporu o budynki, które posiadał jeden z sąsiadów. Zdaniem drugiego z nich stały one bez pozwolenia na budowę (budynki stawiała Rolnicza Spółdzielnia Produkcyjna i nie przekazała żadnych dokumentów ani pozwoleń). - To maleńka wieś, cisza, spokój, natura... Jestem myśliwym, więc to był szczyt moich marzeń. Chcieliśmy wszystko załatwić ugodowo, prosiliśmy o to, żeby rozebrał budynek. Zgodził się. Zawarliśmy ugodę u notariusza i wszystko szło ku dobremu - mówili nam Zbigniew i Jolanta Mikołajczykowie.
Umowa notarialna została zerwana. Nie wiadomo z czyjej winy. Mikołajczak twierdzi, że Jerzy Korona nie spełniał warunków ugody. Korona mówi, że Mikołajczak, nie podając przyczyny, zwrócił się do inspektora budowlanego o wszczęcie postępowania (było zawieszone na czas ugody). - Umowa notarialna mówiła o dwóch latach na rozbiórkę budynku. Ten okres kończy się w sierpniu. Jako zabezpieczenie wywiązania się z terminu dałem działkę wartą 50 tys. zł. Pan Mikołajczak pół roku po podpisaniu ugody sprawę zgłosił do nadzoru budowlanego. Mimo wszystko się z niej wywiążę i dotrzymam terminu - zapewniał nas Jerzy Korona.
Pojechaliśmy do Rybocic zobaczyć, czy sporny budynek został rozebrany. Budynku już nie ma. Obok niego stoi kotłownia, w której pan Jerzy w tej chwili mieszka. - Mieszkałem w rozebranym budynku, teraz póki co muszę mieszkać tutaj - wskazuje ręką na małą klitkę. Widzimy w niej łóżko, lodówkę, zlewozmywak, stolik i krzesło.
Syn pana Jerzego stawia dom, w którym zamieszka też ojciec. Potrwa to około roku. Do tego czasu mężczyzna miałby mieszkać w kotłowni. Jak się okazuje, nie wiadomo, czy też nie będzie nakazu jej rozbiórki! - Sąsiad chce, żebym rozebrał kotłownię, bo i ona nie ma pozwolenia na budowę - mówi.
Państwo Mikołajczakowie nie chcą komentować obecnej sytuacji. Czekają na decyzję inspektora budowlanego. Zwrócił się on do archiwum państwowego o udzielenie informacji, czy ma ono w swojej dokumentacji pozwolenie na budowę tego budynku.