Andrzej Kozioł

Był zawód, o którym nikt już dzisiaj nie pamięta. Zawód pozera

Walery Rzewuski na zdjęciu ze swojego atelier Fot. Fot. archiwum Walery Rzewuski na zdjęciu ze swojego atelier
Andrzej Kozioł

W starożytnym Rzymie specjalnie przeszkolone niewolnice dbały o to, aby fałdy tog patrycjuszy układały się pięknie, aby miękko i dostojnie spływały z ramion podczas przechadzki po forum, w czasie obrad senatu. Podobne obowiązki miał pozer.

Jeszcze w czasach mojego dzieciństwa wizyta u fotografa była męczącym obowiązkiem, zwłaszcza dla nas, smarkaczy z natury ruchliwych i niecierpliwych. A tu w oczy bije światło i gorąco reflektora, wielki drewniany aparat badawczo gapi się na ciebie cyklopim okiem (małym dzieciom wmawiano, że z obiektywu wyleci ptaszek), fotograf, okryty czernią wielkiego kaptura wygląda niczym czarnoksiężnik.

No i do tego dziwaczne, już wtedy trochę anachroniczne rekwizyty. Fotele, szezlongi, jakieś brzozowe etażerki, stoliki na pajęczych nogach, dźwigające na swych grzbietach opasłe księgi, niskie kolumny, o które może kiedyś niedbale opierali się dziewiętnastowieczni dandysi. Jednak najbardziej męcząca była konieczność zastygnięcia na chwilę w bezruchu, zanim cyklopi aparat nie utrwali nas na kliszy, ciągle chyba szklanej.

Czytaj więcej:

  • na czym polegała praca "pozera",
  • co stanowiło w tej pracy największy problem
Pozostało jeszcze 71% treści.

Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.

Zaloguj się, by czytać artykuł w całości
  • Prenumerata cyfrowa

    Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.

    już od
    3,69
    /dzień
Andrzej Kozioł

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.