Czeka nas kataklizm medyczny

Czytaj dalej
Fot. Archiwum "GL"
Jarosław Miłkowski

Czeka nas kataklizm medyczny

Jarosław Miłkowski

Nasi lekarze rodzinni są niemal najstarsi. Chętni do zawodu? Jeden!

- Czasem zdążę sama się wyleczyć nim mnie lekarz przyjmie - mówi Alicja Wasylów z gorzowskiego Zawarcia. Czytelniczka opowiada nam, że na wizytę u lekarza rodzinnego od około dwóch lat zdarza jej czekać nawet wiele dni. - Bywa, że jest to do półtora tygodnia. A przecież rodzinny to jest lekarz pierwszego kontaktu! – zwraca uwagę gorzowianka.

O długim okresie oczekiwania na wizytę mówią sami lekarze. - Podczas sezonu grypowego zdarza się, że pacjenci muszą czekać ponad tydzień – przyznaje doktor Lech Borkowski z Gubina.

Przez najbliższe lata ta sytuacja raczej się nie poprawi. Dlaczego?

- Lekarzy rodzinnych brakuje. Nie ma chętnych do pracy – mówi Grzegorz Wilczyński, kierownik gorzowskiej przychodni, do której zapisana jest nasza Czytelniczka.

- Podczas naboru na specjalizację medycyny rodzinnej przyjmuje się średnio 100 kandydatów rocznie. Z Lubuskiego wiosną tego roku zgłosił się… jeden chętny – mówi Wojciech Pacholicki, wiceprezes Porozumienia Zielonogórskiego. Inne dane, które przytacza doktor, też są przerażające: – Najstarsi lekarze są w Warmińsko-Mazurskiem. Tam średnia wieku lekarza to 59 lat. W Lubuskiem wynosi ona 58! – mówi wiceprezes Porozumienia Zielonogórskiego. Średnia wszystkich lekarzy rodzinnych w Polsce jest o pięć lat niższa.

Kolejki do lekarzy będą coraz dłuższe

Tę sytuację można porównać do scen z filmów katastroficznych. Wiemy, że zagrożenie nadchodzi. Wiemy, że może nas ono zmieść. I niewiele jesteśmy w stanie zrobić, bo katastrofa jest nieunikniona.

– Do uderzenia asteroidy w Ziemię bym tego nie porównał, bo ten kataklizm będzie rozłożony w czasie – słyszymy od Wojciecha Pacholickiego, wiceprezesa Porozumienia Zielonogórskiego, który ocenia sytuację dotyczącą lekarzy rodzinnych. Choć wydaje się, że powinni nas oni przyjmować od razu, na umówioną z nimi wizytę coraz częściej trzeba poczekać kilka dni. Powiedzmy jednak uczciwie: nie jest tak w każdej przychodni (wczoraj sprawdziliśmy to w wielu miejscach w regionie).

– U nas trzeba poczekać średnio dwa dni. A i tak jesteśmy poniżej średniej w mieście – mówi lekarz Grzegorz Wilczyński z jednej z przychodni na gorzowskim Zawarciu.

– Teraz, w okresie letnim, trzeba u nas poczekać maksymalnie pięć dni – przyznaje z kolei Lech Borkowski, doktor z Gubina.
Dlaczego trzeba czekać na wizytę u rodzinnego? Bo ubywa lekarzy (i to tendencja w całym kraju), a chętnych, by nas leczyć, wielu nie ma.

– Kiedyś normą było, że na specjalizację medycyny rodzinnej zapisywało się w Lu¬buskiem średnio 13 chętnych, a wiosną zapisał się… jeden. Efekt tego jest taki, że w krótkim odstępie czasu średnia wieku znacznie się podniosła. Ten system jeszcze się nie zawalił, bo lekarze emeryci nie odchodzą z zawodu – mówi W. Pacholicki. Tak jest nie tylko w Polsce – w 10-milionowych Węgrzech bez dostępu do lekarza domowego jest już 500 tys. osób.

– W naszym województwie ogólna liczba lekarzy, czyli wszystkich specjalizacji, w przeliczeniu na tysiąc mieszkańców jest jedna z najniższych w kraju – mówi Joanna Branicka, p.o. rzecznika lubuskiego oddziału Narodowego Funduszu Zdrowia w Zielonej Górze.
Sytuacja z lekarzami rodzinnymi może się pogorszyć, jeśli ministrowi zdrowia uda się przeforsować pomysł, aby od 2025 r. w podstawowej opiece zdrowotnej pracowali wyłącznie lekarze rodzinni (teraz to też np. interniści). Dziś to tylko 35 proc. z 25 tysięcy lekarzy POZ w całej Polsce.

Czy kłopot z lekarzami rodzinnymi może poprawić uruchomiona prawie dwa lata temu medycyna na Uniwersytecie Zielonogórskim? Co roku przyjmuje się tu na studia 60 osób. Pierwsi absolwenci opuszczą uczelnię w 2021 r. Ilu z nich mogłoby pracować w naszym regionie? Tego nie wiadomo. Zdecydowana większość studentów wydziału lekarskiego i nauk o zdrowiu UZ jest spoza naszego województwa, często ze wschodu Polski. Co zrobić, by byli chętni do zostanie lekarzem rodzinnym? Zdaniem lekarzy, m.in. zredukować papierologię w gabinetach i zaoferować lepsze warunki finansowe...

Jarosław Miłkowski

Jestem dziennikarzem gorzowskiego działu miejskiego "Gazety Lubuskiej". Zajmuję się tym, co na co dzień dzieje się w Gorzowie - opisuję to, co dzieje się w magistracie, przyglądam się miejskim inwestycjom, jestem też blisko Czytelników. Często piszę teksty o problemach, z którymi mieszkańcy przychodzą do naszej redakcji w Gorzowie (Park 111, ul. Sikorskiego 111, II piętro). Poza tym bliskie mi są tematy związane z Kościołem. Od dzieciństwa jestem też miłośnikiem żużla, więc zajmuję się też tą dyscypliną sportu. Gdy żużlowcy rozgrywają sparingi, turnieje szkoleniowe a także jeżdżą w turniejach za granicą Polski, wybieram się tam z aparatem fotograficznym.

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.