Czekam na „Smoleńsk” z niepokojem. Buntuję się przeciw czarno-białej wizji [rozmowa]

Czytaj dalej
Fot. Andrzej Wiktor
Ryszarda [email protected]

Czekam na „Smoleńsk” z niepokojem. Buntuję się przeciw czarno-białej wizji [rozmowa]

Ryszarda [email protected]

Krytyk filmowy opowiada o kondycji polskiego kina i o tym, co może się zadrzyć, kiedy twórcy zaplączą się w politykę. - Sztuka nie powinna wchodzić w alianse z polityką, bo jeśli tak się dzieje, to z reguły wynika z tego krzywda dla sztuki - mówi Tomasz Raczek pytany o kontrowersyjny film Krzysztofa Krauzego.

- Jest jakiś polski film, na który pan szczególnie czeka w tym roku szczególnie?
- Bardzo czekam na „Wołyń” Wojtka Smarzowskiego.

- Dlaczego?
- Wojtka Smarzowskiego uważam obecnie za najważniejszego polskiego reżysera. On nie tworzy filmów nieważnych. Jego kino jest w pełni autorskie i osobne, a przecież ma również niesłychany kontakt z aktorami, którzy są w stanie zrezygnować ze wszystkiego, byle tylko u niego zagrać. No i ma stuprocentową wiarygodność u widza. Wiadomo, że jeśli Smarzowski robi film to dlatego, że chce nam opowiedzieć coś bardzo istotnego. I że zrobi go niezależnie od tego, czy zarobi na nim jakieś pieniądze czy też nie.

- Tak się składa, że większość jego filmów odnosi także sukces finansowy.
- „Drogówka” była najchętniej oglądanym filmem roku na polskich ekranach. Prześcignęła nawet filmy amerykańskie.

- „Wołyń” to nasza kolejna, bolesna, jeszcze mało odkryta karta historii.
- Dlatego to temat tylko dla mis trza, prestidigitatora, który jest w stanie niemożliwe uczynić możliwym, czyli z tematu, którego się wszyscy boją, zrobić film, który może stać się wybitny.

- A na „Smoleńsk” pan czeka?
- Z niepokojem. Jestem z tej szkoły, która uczy, że sztuka nie powinna wchodzić w zbyt bliskie alianse z polityką, bo jeśli tak się dzieje, to z reguły wynika z tego krzywda dla sztuki. Reżyserzy, którzy wyraźnie opowiadają się po jednej stronie, przegrywają, kiedy się patrzy na ich twórczość z perspektywy czasu. Dla mnie zawsze ważniejszy będzie film wybitny z artystycznego punktu widzenia, niż film średni, ale podejmujący temat na polityczne zamówienie. Buntuję się przeciwko czarno-białemu widzeniu świata. Ktoś, kto widzi wszystko w czarno-białych barwach jest po prostu daltonistą niewidzącym kolorów. A w polskiej polityce taki sposób widzenia świata stał się ostatnio obowiązujący. Życzę twórcom „Smoleńska”, żeby zrobili dobry film. Znaleźli się w niebezpiecznej sytuacji.



- Prawica ma „parcie” na robienie filmów patriotycznych. Był nawet pomysł kręcenia filmów w Hollywood. Jak to się dzieje, że Amerykanie umieją pięknie sprzedawać swoją historię, a my nie?
- Nie tylko Amerykanie potrafią swoją historię pokazywać w sposób pasjonujący. Umieją to także Rosjanie. W sztuce zarówno amerykańskiej, jak i rosyjskiej kluczem do tego jest patos - u nich rzeczywiście patetyczny i wzniosły. Tymczasem w większości innych kultur patos staje się żałosny. Polacy nie potrafią być patetyczni, jesteśmy na to zbyt wielkimi indywidualistami. Za to u nas świetnie sprawdza się groteska! Nie powinniśmy więc udawać ani Amerykanów, ani Rosjan, bo nimi nigdy nie będziemy. Nawet jeżeli bardzo byśmy chcieli.

- Często można teraz usłyszeć, że polskie kino wstało z kolan.
- Polskie kino nigdy nie było na kolanach. Tylko w latach dziewięćdziesiątych trochę się pogubiło. Szczytem upadku moralnego stał się film „Kac Wawa”, zrodzony z pogardy wobec widza. Z przeświadczenia producentów, że widzowie są idiotami i że można im serwować bardzo złe filmy, bo na nic innego nie zasługują.

- Ale czy warto było wszczynać awanturę o jeden zły film, kiedy w ciągu roku w Polsce tworzy się filmów kilkadziesiąt?
- Zanim doszło do porażki „Kac Wawa”, było kilkanaście innych złych filmów. Nie jestem nienawistnym tropicielem takich koszmarnych wtop, ale „Kac Wawa” to była ostatnia kropla, po której miarka się przebrała. To, co było złe w tamtym okresie i co jeszcze istnieje w umysłach wielu filmowców, to te ich „prawdy” o hollywoodzkich przepisach na dobry film. Ze strachem słucham polskich twórców, kiedy mówią, że chcą korzystać z hollywoodzkich przepisów na sukces. To absolutnie zła droga. W Polsce nie da się zrobić dobrego filmu w stylu „amerykańskim”. Przeróżne przepisy podpatrzone za oceanem w polskich warunkach wywołują tylko ponury śmiech. Na przykład moda, która obecnie opanowała nasze kino, na korzystanie z usług tzw. script doktorów...

- To ludzie od poprawiania scenariuszy.
- Uzdrawiacze scenariuszy. W Ameryce to nawet nieźle działa, bo tam mamy do czynienia z fachowcami, ale w Polsce script doktorzy są często do niczego. Gdy słyszę, kto u nas występuje w takiej roli, to często łapię się za głowę, bo wiem, że ta osoba niczego nie może uleczyć. Widzę, jak w wyniku działania tych pseudoscript-doktorów scenariusze coraz bardziej tracą swój charakter. Jak wyparowuje z nich indywidualność twórców. Jak są glajszachtowane.

- Poza tym musimy mieć co opowiadać w tych scenariuszach. A to chyba problem.
- Zawsze mamy co opowiadać, tylko trzeba jeszcze wykazać się odwagą, żeby zrobić na przykład taki film jak „Spotlight”, który w tym roku dostał Oscara w kategorii najlepszego filmu.

- I pan sobie wyobraża zrobienie u nas filmu o zamiatanej pod dywan pedofilii w Kościele?!
- Wyobrażam sobie.

- A swój coming out też by pan sobie teraz wyobrażał?
- Ależ oczywiście! Glebą do mojego coming outu był bunt, który wyrósł na gruncie rządów Prawa i Sprawiedliwości w latach 2005-2007 i rządów Lecha Kaczyńskiego, który jako prezydent Warszawy zakazywał organizowania Parady Równości. Zanim książka „BINGO” Marcina Szczygielskiego, w której był zawarty ów coming out, została wydrukowana, doszło do wyborów wygranych przez Platformę Obywatelską, ale nie miała ona w tym wypadku żadnej zasługi. Jeśli taki coming out ma mieć naprawdę sens, to właśnie jako rodzaj protestu wobec opresji wynikającej z konserwatyzmu władzy, a nie jako kwiatek do kożucha w czasach deklarowanej wolności, którą mieliśmy potem. I która sprzyjała zastojowi w rozwoju ruchów wolnościowych.

- Ciekawe, czy kino będzie się buntować przeciwko tej opresji konserwatywnej, która się już rozwija?
- Zobaczymy. Wierzę w artystów. Poza tym jesteśmy w zjednoczonej Europie, powiązani z nią produkcyjnie. Polskie filmy w dużej części są współfinansowane przez instytucje europejskie. Nie jesteśmy zdani tylko na pieniądze rozdawane przez PISF.

- Czy w ostatnich latach w polskim kinie był film, o którym można powiedzieć - odważny?
- Na przykład „W imię” Małgośki Szumowskiej, no i wszystkie filmy Smarzowskiego. One były odważne nie tyle w wymiarze politycznym, co w wymiarze myślowym. Bo czyż może być dla nas większy policzek, niż „Dom zły”, albo pokazanie w „Weselu” polskiego piekła nienawiści? Ten film był właśnie o tym. Temat aktualny od czasów Wyspiańskiego. Kiedy jego „Wesele” wystawiono po raz pierwszy w teatrze w 1901 roku, zagrzmiały gromkie brawa, a stojący w kulisie Wyspiański był tym wstrząśnięty. Ktoś wręczył mu nawet pudełko czekoladek! Wyspiański nie mógł uwierzyć: to ja im w twarz rzucam prawdę na ich temat, a oni mi za to przysyłają pudełko pomadek?! Miał nadzieję, że publiczność się zawstydzi….

- Po „Weselu” Smarzowskiego też się nie wstydziliśmy.
- Nie. Połknęliśmy gładko wszystko, do dna! Jestem jednak przekonany, że im rzeczywistość będzie trudniejsza, tym w kinie zrobi się odważniej. To też taka nasza cecha narodowa, że im jest ciężej, tym nam się bardziej chce dawać świadectwo swojego myślenia.

- Jakich tematów brakuje panu w polskim kinie?
- Tych, które są ważne dla nas wszystkich. Z różnych powodów. Ważne to nie znaczy polityczne. Jest ogromna grupa ludzi, dla których istotne są na przykład tematy związane z szeroko pojętą innością. Na podjęcie czeka też temat inflacji starości. Nie mamy, na przykład, filmu na miarę „Miłości” Hanekego.

- Bo nie mamy, po prostu, Hanekego. Może gdyby Kieślowski żył, zrobiłby taki film.
- Ale mamy Smarzowskiego, który moim zdaniem jest następcą Kieślowskiego.

Rozmawiała: Ryszarda Wojciechowska

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.