Krzysztof Błażejewski

Indie, Radżastan. W poszukiwaniu bestii z parku narodowego Ranthambore

Jeepy zatrzymały się w oczekiwaniu na króla puszczy Fot. Krzysztof Błażejewski Jeepy zatrzymały się w oczekiwaniu na króla puszczy
Krzysztof Błażejewski

Każdego dnia ściągają tu setki turystów z całego świata. Wszyscy przybywają w jednym tylko celu: zobaczyć na własne oczy jedno z najpotężniejszych zwierząt na naszej planecie, znajdujące się w czerwonej księdze ginących gatunków. Szczęście spotkania tygrysa bengalskiego dane jest jednak tylko nielicznym.

Jeep, niemiłosiernie podskakując i podrzucając pasażerów na dziurawej drodze, wyjeżdża z suchych zarośli na polanę, zamkniętą z trzech stron wzniesieniami. Jedynym przerywnikiem w monotonii kolorów, charakterystycznej dla wczesnej pory dnia, są tylko kwitnące jaskrawo pomarańczowo drzewa, pozbawione liści.

To endemit, rosnący wyłącznie w Radżastanie, bez polskiej nazwy. Jednak to nie on przyciąga wzrok Radhja, który jest doświadczonym tropicielem. Hindus, w śmiesznym stroju XIX-wiecznych brytyjskich sahibów, wypatruje w piasku przy ścieżce świeżych śladów tygrysich łap. Kiedy je w końcu odnajduje, podnosi rękę w górę. Kierowca zatrzymuje jeepa, wszyscy zamierają w głębokiej ciszy. Pasażerowie przykładają lornetki do oczu, kładą palce na przyciskach aparatów i kamer. Oczekiwana przez nich chwila właśnie nadeszła.

Ile tam jest kotów w prążki?

Park narodowy Ranthambore w północno-zachodnich Indiach, w prowincji Radżastan, słynie jako największa na świecie ostoja tygrysów bengalskich. Jeszcze pół wieku temu przed królewskimi zwierzętami drżeli ze strachu hinduscy chłopi, bo często padali ich ofiarą. Ale dziś czasy są inne. Areał upraw rolniczych się rozszerzył, teren dżungli dramatycznie się skurczył. Mniej więcej miesiąc temu telewizyjny kanał „Planete” pokazał pomarańczowe koty w czarne paski z parku Ranthambore. Według lektora, 40 proc. całej światowej populacji tygrysów miało żyć w Indiach, a z tego kolejne 40 proc.

- w Ranthambore. To by znaczyło, że jest ich tam kilkaset sztuk. Przy takiej liczbie szanse na ich obejrzenie muszą być spore. Jednak aby tak się stało, trzeba najpierw dotrzeć do Indii, zarejestrować się na stronie internetowej parku i zgłosić chęć udziału w safari. Bazą wypadową do parku jest miasteczko Sawai Madhopur, gdzie o przyzwoitą kwaterę nie jest łatwo. W przeciwieństwie do miejscowych taksówek - typowych zielonych tuk-tuków lub powózek, ciągniętych przez... wielbłądy. Także i tutaj tubylcy uważają, że biały człowiek nie umie chodzić na dwóch nogach, nieustannie i natrętnie oferując podwiezienie w wybrane miejsce.

W dalszej części artykuły przeczytasz relację z safarii i spotkania oko w oko z drapieżnikiem.

Pozostało jeszcze 67% treści.

Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.

Zaloguj się, by czytać artykuł w całości
  • Prenumerata cyfrowa

    Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.

    już od
    3,69
    /dzień
Krzysztof Błażejewski

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.