Karetka odjechała, a pacjent... zmarł
Leszek Żwirski został przywieziony ze szpitala do domu transportem medycznym. Kiedy sanitariusze odjechali, poszedł do sklepu. Już nie wrócił. Zmarł.
- Około godz. 13 zadzwoniła do mnie pani z opieki społecznej i powiedziała, że brat został wypisany ze szpitala i mam po niego pojechać. Powiedziałam, że nie dam rady, do wieczora jestem w pracy, a do Słubic mam około 80 km. Po godzinie miałam ponownie telefon, tym razem ze szpitala. Znowu tłumaczyłam, że nie mogę przyjechać - opowiada Bogumiła Grądys, siostra zmarłego Leszka Żwirskiego.
Leszek Żwirski z Czarnowa (gmina Górzyca) miał 55 lat. Jego organizm był wycieńczony. Chorował na serce, cukrzycę i niewydolność krążeniowo - oddechową IV stopnia, przy której każdy cięższy wysiłek mógł doprowadzić do śmierci. Był też niepełnosprawny intelektualnie.
Ze szpitala został wypisany 5 stycznia i odwieziony karetką (nie pogotowia, to tzw. transport sanitarny) do domu. - Zawsze odprowadzamy pacjentów do drzwi, ale ten pan stanowczo odmówił. Nie był ubezwłasnowolniony, więc nie mogliśmy robić nic wbrew jego woli. Mówił, że ma klucze i w domu jest też jego brat. Sanitariusze poczekali aż pacjent wszedł na podwórko i podążył w stronę drzwi wejściowych do domu - mówi „GL” Małgorzata Żukrowska, koordynator ratownictwa medycznego i transportu sanitarnego w Słubicach.
Kiedy sanitariusze odjechali, mężczyzna poszedł do sklepu. Tam spotkał znajomego. Z nim opuścił sklep. Znajomy wrócił jednak na chwilę do sklepu. Kiedy wyszedł ponownie, pan Leszek leżał już twarzą do ziemi...
Rodzina zmarłego za jego śmierć wini słubicki szpital. - Jak można było go tak zostawić? Na mrozie, w sweterku, człowieka, który sam sobie nie radzi?... - załamuje ręce Bogumiła Grądys.
Pytaliśmy o to wczoraj w szpitalu. - Pacjent wiedział już w poniedziałek 2 stycznia, że jeżeli nie będzie powikłań, zostanie wypisany przed świętem Trzech Króli, które przypadało na piątek. W tym dniu w szpitalu była też jego siostra, która również została o tym powiadomiona. O tym, że pacjent będzie wypisany, wiedziała także opieka społeczna w Górzycy i policja - mówi „GL” Dorota Górecka, pielęgniarka oddziałowa szpitala.
Czesława Kisielewicz, ciotka zmarłego, twierdzi: - Do mnie zadzwoniła pani z opieki w tym samym dniu, kiedy dostał wypis. Powiedziała, żeby go odebrać, ale mąż był w tym czasie na wyjeździe po towar. Gdyby zadzwonili dzień, a nie godzinę wcześniej...
Ciotka zmarłego obwinia też opiekę. - Powinni znaleźć mu miejsce w ośrodku jakimś. On tak chorował już półtora roku - mówi. Edyta Danicka, kierownik Opieki Społecznej w Górzycy: - Trwa postępowanie wyjaśniające prokuratury. Nie możemy udzielić żadnych informacji.
Małgorzata Fila, prokurator rejonowy w Słubicach: - Sprawdzamy, czy doszło do złamania procedur. Czekamy na sekcję zwłok, która ustali przyczynę zgonu.