Kiedy zaczynają śpiewać, odpoczywają wewnętrznie, jakby byli na wczasach

Czytaj dalej
Fot. Eliza Gniewek-Juszczak
Eliza Gniewek-Juszczak

Kiedy zaczynają śpiewać, odpoczywają wewnętrznie, jakby byli na wczasach

Eliza Gniewek-Juszczak

- Jestem szczęśliwa, że jestem w tym zespole. Przyjdziemy pośmiejemy się, pośpiewamy. To jest nasze – mówi „Jarzębinka” Maria Jeda. Warto choć raz w tygodniu odstawić domowe obowiązki.

Piosenkę o historii dziada i baby śpiewaną w sali widowiskowej Gminnego Centrum Kultury w Otyniu słychać na parterze budynku. Okazuje się, że silne głosy należą do kobiet i jednego pana, a właściwie dwóch, bo instruktorem zespołu jest Bogdan Polikowski, znany z zespołu „Starzy Przyjaciele”.

A może coś zaśpiewamy?

- To było chyba jesienią. Jakieś spotkanie seniorów. Ówczesny dyrektor domu kultury pan Jabłoński zaczął śpiewać, a my z nim. Był bardzo towarzyski. W jednej chwili mówi, że założymy zespół. Przeszedł się po sali i wskazywał: pani, pani, pani. Tak wytypował i zapisał ze 25 kobiet. Nie wszystkie chciały chodzić, część się potem wypisała – opowiada Maria Jeda z Otynia.
Podobnie ten moment zapamiętały panie, które w zespole zostały. – Moja sąsiadka poprosiła mnie, żebym ją zaprowadziła na zebranie, bo tworzył się związek emerytów. Deszcz padał, a mi się nie chciało iść, ale poszłam z nią. Tak mi się spodobało, że zostałam. Z tego związku stworzył się zespół. Jeździmy. To dla nas bardzo dużo. Integrujemy się, lubimy – podkreśla Lucyna Niedzielska z Otynia.

Edward Jabłoński jest już na emeryturze. Był nie tylko dyrektorem domu kultury w Otyniu, ale też przez wiele lat też dziennikarzem i redaktorem naczelnym gazety w Dozamecie. – Dałem wtedy paniom po lampce szampana. Ktoś zaproponował: „A może coś zaśpiewamy?”. To ja od razu powiedziałem, że zespół tworzymy. „Jaki zespół?” – pytały. To ja na to: „ta pani do zespołu, pani, pani”. Wskazywałem. Dałem listę. Powiedziałem, proszę mi tu się wpisywać. Wcześniej wieszałem plakaty po całym Otyniu, nikt się nie zgłaszał. Na ulicy zaczepiałem kobiety, „a może pani by chciała do zespołu” – zachęcałem. Żadna nie chciała – wspomina początki „Jarzębinek” pan Edward. Dzisiaj ciepło mówi o zespole, chociaż minęło 12 lat. – Kobiety z domu mogły wyjść, bo na wsi za bardzo nie miały gdzie chodzić. Bardzo miło wspominam ten zespół. Piosenki dla nich pisałem. Na przykład „Piosenkę o Jarzębinkach”. Potem też taki przebój napisałem: „Jestem baba, baba i nie wydam się za dziada”. Zespół ma te piosenki. Grają je do dzisiaj – mówi dawny szef zespołu.

Nikt nam nie odbierze tych chwil radości

- Nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Byłam załamana po śmierci męża. Chorowała wtedy moja mama. Te próby to była odskocznia. Zespół wypełnił pustkę, dał siłę, wsparcie. Przychodziłam co tydzień, ale jak jechaliśmy na występy, to ja na scenę nie wychodziłam. Nie byłam jeszcze gotowa. Pewnego razu ówczesna pani instruktorka powiedziała, że żałoba zawsze będzie w sercu. Wyszłam na scenę i zaśpiewałam – opowiada Maria Jeda z Otynia, kiedy rozmawiamy o powodach, dla których kobiety na emeryturach wybierają zespół śpiewaczy, jako sposób na życie. Pani Maria z zawodu jest krawcową, ale w zawodzie pracowała krótko. Bardzo lubi piec oraz gotować szybko i smacznie, ale kocha przede wszystkim „Jarzębinki”. – Jestem szczęśliwa, że jestem w tym zespole. Dla takich ludzi jak my to odskocznia, nasza chwilowa radość. Przyjdziemy, pośmiejemy się, pośpiewamy. To jest nasze. Nikt nam nie odbierze tych chwil radości. Jak się jest na scenie i widzi się jak ludzie podchodzą, zaczynają tańczyć, bawią się, to jest niesamowite. To podtrzymuje na duchu. To jest tak, jakby człowiek dostawał skrzydeł. Nasza grupa związana jest ze sobą. Każda jedną, drugą wspiera. Lubimy się. Minęło już kilkanaście lat. Nieraz nasza pani wójt mówi, że jesteśmy perełką Otynia – podkreśla pani Maria.

Członkinie zespołu przez lata, co tydzień, a czasem i dwa razy w tygodniu zostawiają swoje obowiązki i idą na próbę, wyjeżdżają na występy. – To jest radość, że drugiemu człowiekowi dajemy ze śpiewem cząstkę radości. Na co dzień nie widać po ludziach, żeby byli szczęśliwi, ale jak zaczynamy śpiewać i ludzie zaczynają się bawić, można zobaczyć ich uśmiechy – zdradza tajniki zespołu pani Maria i dodaje: – To trzeba przeżyć, żeby zaznać tej radości. Cieszymy się, kiedy ludzie podchodzą, chcą z nami rozmawiać. Pytają, gdzie będziemy występować, gdzie już byliśmy. To miłe jest. W Niemczech ze dwa trzy razy byliśmy. Taka radość jest, że gdzieś pojedziemy i pokażemy się z tymi piosenkami. Trochę nam przykro, że instruktorka Agnieszka Żelazowska odeszła. Życie się tak ułożyło. Płakaliśmy jak odchodziła. Agnieszka w ryzach nas trzymała. Czasem po kilkanaście razy trzeba było śpiewać, żeby dobrze wyćwiczyć – wyjaśnia Maria Jeda.

Gdybym nie grał, to by mnie nie było

Bogdan Polikowski dojeżdża na próby z Kożuchowa. Dlaczego zajął się zespołem? – Może dlatego, że lubię wyzwania. W pracy zawodowej, którą wykonywałem, w trudnych sytuacjach znajdowałem rozwiązanie. Za to miałem plusy uznania u swoich szefów. Niektórzy się w takich momentach wycofują, a ja nie. Nie znałem tych pań. Wiadomo, każdy ma swój charakter, swoje oczekiwanie. Ale udało się. Jak przychodzi czas występów, trzeba ćwiczyć, ale trzeba też o siebie zadbać, wyglądać. Występ to bodziec do działania. Czas niestety płynie nieubłaganie, ale dla jednych szybciej, a dla drugich wolniej. Tutaj trzeba się sprężyć, pokazać, że nie wychodzi na scenę stary dziad, ale występuje facet, który śpiewa i wciąga publiczność do zabawy – przekonuje pan Bogdan. A gdy jeszcze ciągnę za język, odpowiada krótko: – Gdybym nie grał, to by mnie nie było.

- Co jest najtrudniejsze na starość? Samotność najbardziej człowieka gnębi – mówi Halina Ilnicka, kiedy rozmawiamy po występie w Nowej Soli. Na próby do Otynia dojeżdża rowerem z pobliskiej Modrzycy. Jest najstarsza w zespole. Całe życie zawodowe przepracowała w banku w Nowej Soli. – Jestem bardzo zadowolona, że należę do zespołu. Jestem samotna, więc nudziłabym się za dużo w domu. A tak, to wiem, że muszę wyjść, rozweselić się, uczesać, umalować. Wiem, że muszę wyglądać, bo idę do ludzi. Przyjemnie mi jest przebywać z zespołem. Kiedy nie występujemy, dzwonimy do siebie, odwiedzamy się – przyznaje pani Halinka, a inne panie to potwierdzają.

– Lubimy się bardzo. Spotykamy się często poza próbami. Dla mnie zespół jest wszystkim. Bardzo lubię śpiewać od dziecka. W szkole na wszystkich apelach występowałam. Początki na scenie były trudne. Większość z nas miała tremę. Minęło kilka lat, aż nogi przestały się trząść. Długo miałam problemy z poruszaniem się na scenie, ciągle nie w tą stronę. Czym dla mnie jest zespół? Radość – tak bym te emocje określiła – wyjaśnia Lucyna Niedzielska.

Przed emeryturą pracowała w administracji państwowej. Pochodzi z rodziny muzykującej, z góralskimi korzeniami. Czasem przytupuje, a to się koleżankom nie podoba. – Nie mówię za dużo? – pyta mnie podczas rozmowy. – Wszyscy mnie uciszają, bo ja za dużo gadam. Moja mama nie miała okazji się wybić. Jakby żyła w tych czasach, to by na pewno należała do takiego zespołu – zapewnia pani Lucyna.

W 2011 roku do zespołu zapisał się Henryk Brożyna z Mirocina Dolnego, w gminie Kożuchów. – Henryk przyszedł, bo u nas jest dużo ładnych dziewcząt – śmieją się koleżanki, zanim on sam zacznie opowiadać. – Przyszedłem na próbę raz, drugi, trzeci. Jestem ósmy rok. Żona Janina była zazdrosna na początku. Teraz sama mi przypomina, żebym się szykował, żebym zdążył. Lubię śpiewać. Śpiewam całe życie. Jak byliśmy na jakiejś imprezie. To koledzy zaraz mówili zaczynaj i śpiewamy. Jak byłem na jakiejś imprezie, to koledzy zaraz mówili zaczynaj i śpiewaliśmy – opowiada pan Henryk. – W zespole mamy jedną harmonię, czyli wszyscy się szanujemy. Nie ma nieporozumień. Od samego początku tutaj jesteśmy zgrani, jak jedna rodzina. To jest połowa sukcesu.

Wyśpiewać całe życie, emocje i stresy

- Co daje śpiewanie? – dopytuję pana Henryka. – Radość. Wie pani? Poprzez to śpiewanie człowiek odzyskuje radość wewnętrzną i zapomina o wszystkich troskach, które życie sprawia. Jak człowiek jest zatroskany to śpiewanie nie wychodzi. Ale jak już się zacznie śpiewać, to tak jakby odpoczywało wewnętrznie, jakby był człowiek na wczasach. To dodaje energii człowiekowi. Dzisiaj powinienem leżeć w łóżku, bo jestem chory. Ale trzeba jechać, to mobilizuję się. Poczuwam się do tego, że jak się człowiek czegoś podejmie, to trzeba sumiennie to wykonywać, nie tak od niechcenia, bo tak, to nic nie daje, lepiej w ogóle tego nie robić – przekonuje pan Henryk.

Aleksandra Jachacy z Nowej Soli, kiedy rozmawiamy pierwszy raz, zajmuje miejsce naprzeciwko drzwi. Panuje nad miejscem, sytuacją i jak się okazuje też nad oddziałem Związku Emerytów, Rencistów i Inwalidów w Niedoradzu, gdzie jest zastępcą szefowej i zajmuje się organizacją wyjazdów. Szczupła sylwetka świetnie prezentuje się w niebieskich dżinsach. Ma modnie i krótko obcięte jasne włosy. Może tylko bliscy się nie dziwią, jest nie tylko babcią, ale i prababcią.

- Zespół to moja pasja i rozrywka. Za młodych lat też śpiewałam, w szkolnych chórach i Dozamecie. Potem jak się założyło rodzinę, to nie było czasu. Przeszłam na emeryturę i ten czas znów się znalazł. Na wycieczki, które organizuję, zapisują się też nie tylko członkowie stowarzyszenia, ale też ludzie spoza. Działamy trzy lata, a mamy 130 członków. To świadczy, że ludzie są zadowoleni, cieszą się. W „Jarzębinkach” jest super. Instruktora mamy dobrego. Świetnie nas prowadzi. Jesteśmy zgrani, weseli. Atmosfera jest rodzinna. Czego sobie życzyć więcej? Wyjazdów i śpiewów – podkreśla pani Ola.

Eliza Gniewek-Juszczak

Opisuję to, co dzieje się w powiecie nowosolskim, ale także to, co dotyczy mieszkańców całego województwa lubuskiego. Ciekawią mnie przepychanki polityczne, przemiany gospodarcze w regionie i emocjonują ludzkie sprawy. Piszę o religii, ale też tym, co się buduje. Lubię odkrywać ciekawostki Nowej Soli, Kożuchowa, Otynia, Bytomia Odrzańskiego i Nowego Miasteczka oraz wielu innych miejscowości. Publikuję artykuły w Gazecie Lubuskiej oraz na portalach www.gazetalubuska.pl i www.nowasol.naszemiasto.pl.
Chętnie napiszę o Twojej sprawie, wydarzeniu, które organizujesz lub sukcesie, którym chcesz się pochwalić.
Skończyłam filologię polską w Zielonej Górze i dziennikarstwo w Poznaniu. W Gazecie Lubuskiej pracuję od 2016 r.

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.