Krzyż na Giewoncie stoi już 115 lat. I z góralami lepiej o nim nie żartować

Czytaj dalej
Fot. Wojciech Matusik
Marek Lubaś Harny

Krzyż na Giewoncie stoi już 115 lat. I z góralami lepiej o nim nie żartować

Marek Lubaś Harny

Ksiądz Kazimierz Kaszelewski nie miał taternickich ambicji. Ale pośpieszył w góry, kiedy na przełomie stuleci zawładnęła nim idea, aby – wzorem Włochów – powitać nowy wiek krzyżem na górskich szczytach.

Krzyż na Giewoncie tak bardzo już wrósł w podhalański krajobraz, że wydaje się, jakby był tam zawsze. Trudno sobie wyobrazić, że mogłoby go nie być. Kiedy w latach 60. ubiegłego stulecia w „Dzienniku Polskim” ukazała się notatka opatrzona tytułem „Potężna lawina z Giewontu zmieniła panoramę Zakopanego”, wraz ze stosownym zdjęciem wierzchołka bez krzyża, wielu czytelników ogarnęła rozpacz. Na szczęście okazało się, że był to tylko kawał primaaprilisowy.

Czy komuś się to podoba, czy nie, obecny kształt Zakopanego w znacznej mierze zawdzięczamy księżom. Pierwszy tutejszy proboszcz ksiądz Józef Stolarczyk nie tylko obudził w Podhalanach przysłowiową dziś góralską pobożność, ale i walnie przyczynił się do rozsławienia Tatr, osobiście uczestnicząc w śmiałych jak na tamte czasy wejściach na tatrzańskie szczyty.

Następca Stolarczyka w zakopiańskiej parafii ksiądz Kazimierz Kaszelewski nie miał większych taternickich ambicji. Na początku swej proboszczowskiej posługi poświęcił się przede wszystkim dokończeniu rozpoczętej przez poprzednika budowy nowego kościoła. Ale i on dzielnie pośpieszył w góry, kiedy na przełomie stuleci zawładnęła nim nowa idea, aby wzorem Włochów, witających nowy wiek krzyżami na górskich szczytach, podobny krzyż wznieść na Giewoncie. Pomysł spodobał się góralom. Wystarczyło, że proboszcz rzucił tę myśl z ambony, a parafianie sypnęli groszem. Do pomysłu zapalił się także „znany zaszczytnie” krakowski przemysłowiec Józef Górecki, obiecując projekt i konstrukcję wykonać „po kosztach”.

Pomysł miał oczywiście także przeciwników, choć raczej wśród ceprów. „Przegląd Zakopiański” pisał w roku 1900: „Coraz więcej daje się słyszeć głosów stwierdzających, (…) że wbicie krzyża w głowę Giewontu bardzo wielu wyda się niewłaściwem. Jest coś brutalnego w tem drobnem zmąceniu niedołężną ręką ludzką, dzikiej czystości wyrzeźbionych potężną dłonią natury fantastycznych zarysów kamiennego tytana.”

Proboszcz jednak postawił na swoim. Zlecił fabryce Góreckiego wykonanie krzyża wysokości 17,5 m, z których 2,5 m miały być wpuszczone w skały. Fabryka wywiązała się z zadania i wysłała krzyż do Zakopanego koleją, mniej więcej w 400 pojedynczych kawałkach.

W sierpniu 1901 roku ksiądz Kaszelewski znów pośpieszył więc na Giewont na czele 500-osobowej tym razem wyprawy górali, którzy w częściach wnieśli na wierzchołek dwutonową bez mała konstrukcję. A kiedy krzyż był już zmontowany, zamocowany i poświęcony, Kaszelewski zauważył: „Bogu widocznie miłym było to dzieło, gdy tak przy wyniesieniu Krzyża, jak i jego poświęceniu, ochronił wszystkich uczestników od najmniejszego choćby nieszczęśliwego wypadku”.

Niestety, w późniejszych czasach nieszczęśliwych wypadków na Giewoncie zdarzyło się wiele. Niektórzy od początku ostrzegali, że stalowa konstrukcja będzie działać jak gigantyczny piorunochron i biada tym, którzy w czasie burzy znajdą się w jego sąsiedztwie. Przepowiednie te w sposób najbardziej tragiczny sprawdziły się 15 sierpnia 1937 roku. Od uderzenia pioruna zginęły tu wówczas 4 osoby, a 13 zostało rannych. Zapis w Księdze wypraw TOPR-u mówi sam za siebie:

„Po dojściu na szczyt Giewontu członkom ekspedycji przedstawił się następujący widok: w oddaleniu ok. 10 m od krzyża leżały doszczętnie zwęglone zwłoki dr Leopolda Schlönvogta i Jana Mroza, stykając się plecami. Po przeciwnej stronie krzyża leżały już zimne zwłoki sprzedawcy ciastek Kazimierza Bani. Siłą powstałego prądu powietrza przy wyładowaniu elektryczności rzucony został dr Erwin Schlönvogt ok. 50 m ku południowi”. Dodajmy, że zmarły Jan Mróz był góralskim muzykantem, synem słynnego dudziarza Stanisława Budza-Lepsioka, a sam poszedł tego dnia na Giewont, by na dudach przygrywać turystom.

Z biegiem lat krzyż wieńczący głowę „kamiennego tytana” stał się dla górali jednym z najważniejszych symboli. Nieprzypadkowo 6 czerwca 1997 roku Adam Bachleda Curuś, klęcząc na ołtarzu pod Krokwią przed Janem Pawłem II, zaczął góralskie ślubowanie właśnie od słów: „Przyrzekamy, jak ten krzyż na Giewoncie mocno trwać w wierze i tradycji chlubnej przodków naszych, a Ślubów Jasnogórskich Narodu Polskiego dochować…”

W sierpniu roku 2001 stulecie krzyża na Giewoncie przybrało formę kilkutysięcznej manifestacji. Jednak tym razem przyroda nie pozwoliła doprowadzić uroczystości do końca. Krótko po południu, kiedy pielgrzymi zgromadzili się na Przełęczy Kondrackiej Wyżniej, od Kasprowego zaczęło grzmieć, a po chwili lunęło. Ledwo na wierzchołek zdążyli wejść zakopiańscy oficjele i złożyć tam kwiaty, ratownicy TOPR-u zarządzili natychmiastowy odwrót. Planowaną liturgię na przełęczy trzeba było odwołać.

Kolejną okazję do zamanifestowania swych uczuć do krzyża na Giewoncie mieli górale przed niespełna dwoma laty, w listopadzie roku 2014, kiedy w spocie mającym reklamować Polskę za granicą, a firmowanym przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych, pojawił się Giewont bez krzyża. Podhale zawrzało oburzeniem, a prezes Związku Podhalan Andrzej Skupień w imieniu górali napisał do ministra: „Wyrażamy stanowczy protest przeciwko próbie zmiany wizerunku Giewontu w materiale promującym nasz kraj. Nasi Ojcowie w 1901 roku postawili na szczycie Giewontu krzyż - najważniejszy symbol dla każdego chrześcijanina. Od tego czasu jest on dla nas górali znakiem naszej wierności Bogu i Ojczyźnie.”

Autor: Marek Lubaś Harny

Marek Lubaś Harny

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.