Ks. Orzechowski. Miałem dwie miłości: Edith Piaf i św. Tereskę

Czytaj dalej
Fot. Wikipedia
Jolanta Ciosek

Ks. Orzechowski. Miałem dwie miłości: Edith Piaf i św. Tereskę

Jolanta Ciosek

Do seminarium nie chciano go przyjąć. Bo skoro gra w filmach, to za dwa miesiące może wywinąć jakiś numer. A grał przez 15 lat, i to u boku największych sław. Mówi, że jest chyba jedynym w Europie aktorem, który został księdzem, a będąc księdzem nadal uprawiał swój zawód.

Na początku będzie Kraków. Tu bowiem znajdziemy aktorskie początki księdza Kazimierza Orzechowskiego. W mieście, które zawsze uwielbiał i uwielbia. - W mojej rodzinie był Iwo Gall, wielka postać związana z Redutą Osterwy. A ja jestem Gallów powinowaty. To było zaraz po wojnie. Ile ja wtedy miałem lat? Szesnaście. Poszedłem do Iwa w Krakowie, na Warszawską, i zaraziłem się teatrem. Tak, że chciał zostać aktorem. Takim, o których Wyspiański pisał w „Studium o Hamlecie”: „To nie są błazny, chociaż błaznów miano, oklaskiem darząc, w oczy im rzucano, lecz ludzie, których na to powołano, by biorąc na się maskę i udanie, głosili prawdy wiecznej przykazanie”.

Zadebiutował w „Wiśniowym sadzie” w teatrze Wybrzeże. -A, takie tam statystowanie - bagatelizował ksiądz Kazimierz, kiedy siedzieliśmy u niego w Domu Aktora w Skolimowie. -Moje prawdziwe role przyszły dopiero w Krakowie: w Teatrze Młodego Widza i w Starym Teatrze. Grałem m.in. w „Opowieści zimowej” - księcia Floryzela, jedną z moich ulubionych ról, w „Świętej Joannie”, w „Antygonie” czy w „Cydzie” obok Danuty Michałowskiej, Leszka Herdegena, a reżyserował to Roman Zawistowski.

Później przeniósł się do Teatru Polskiego, do Warszawy. I od razu zagrał Pazia w „Marii Stuart” obok wielkiej Niny Andrycz. - Pięć lat umierałem otruty na scenie u stóp Niny. A ona, co wieczór, chwytała mnie za kolana, huśtała i krzyczała z rozpaczy: „Paziu, dziecko ty moje”. A premier Cyrankiewicz, jej ówczesny mąż, mówił: Przeczytałem całego Słowackiego, ale nigdzie nie przeczytałem, że Maria Stuart ma łapać za uda swego Pazia” - uśmiechał się. Chodziliśmy z księdzem Kazimierzem korytarzami Domu Aktora. Wspominał, opowiadał mi o aktorskiej pasji, przyjaźniach, o swej miłości artystycznej do Edith Piaf, Marleny Dietrich, Ireny Eichlerówny.

Był ksiądz bardzo przystojny, pewnie dziewczyny się w księdzu kochały? - spytałam w pewnym momencie. Odpowiedział z uśmiechem: - Podobno. Z powodu urody dostawałem role amancików. A mnie ciągnęło do ról charakterystycznych. Amant to nudne indywiduum, nie ma co grać. Papierowa postać.

Był zaprzyjaźniony z wieloma aktorami. Z Wołłejką, Dmochowskim, z Niną Andrycz do końca ich dni. - Pamiętam jak spacerowaliśmy z Niną po sopockim molo - jeszcze była premierową. A potem podbiegali do mnie różni ludzie i mówili: „Proszę księdza, tu jest taka prośba o mieszkanie dla syna, o wyjazd.

Niech ksiądz to wręczy pani Andrycz”. I wręczał. A ona przekazywała premierowi. Miał też innych wspaniałych kolegów: Władka Hańczę, a przede wszystkim Staszka Jasiukiewicza. Można powiedzieć, że był jego mistrzem aktorskim. -A jako człowiek głęboko wierzący, doprowadził mnie do Pana Boga - wspomina. - Najpierw do kościoła Sióstr Wizytek. Był czerwiec 1959 roku, msza. Stanąłem na górze, przy organach. Na ambonie w kształcie łodzi stoi ksiądz. Mówi kazanie i w pewnym momencie widzę, że jego palec zmierza w moją stronę wraz ze słowami: „Ty też zostawisz wszystko i pójdziesz za Chrystusem”. I stało się.

Początkowo nie chcieli go przyjąć do seminarium, sądząc, że skoro aktor to pewnie szybko przejdzie mu myśl o kapłaństwie i wyleci. Zgodził się prymas Wyszyński. I dzięki prymasowi Kazimierz Orzechowski dostał w efekcie bardzo charakterystyczną rolę do zagrania, rolę życia. I to w momencie, kiedy miał zacząć próby „Kandyda”. - Ale Bóg chciał inaczej. Czułem, że dalej będę związany z artystami. I tak się stało, od razu zostałem kapelanem aktorów. Wcześniej, 9 czerwca 1968 roku przyjąłem święcenia kapłańskie w archikatedrze warszawskiej z rąk prymasa Wyszyńskiego. Było nas dwudziestu jeden chłopa. Tego samego roku odprawiłem mszę prymicyjną w Krakowie, w obecności kardynała Wojtyły, mojej matki i aktorów. Widzisz, drogie dziecko, jak ten Kraków wciąż się przewija w moim życiu?

Z artystami ma cały czas kontakt. Jest pensjonariuszem Domu Aktora w Skolimowie, był jego kapelanem. Codziennie o 16 odprawiał mszę świętą i przygotowywał kazania. To nie takie proste - twierdzi -żeby się nie powtarzać. :-Choć tu prawie wszyscy jesteśmy głusi i nawet gdybym zamiast kazania policzył do trzydziestu, to i tak bym usłyszał: Kaziu, jak pięknie powiedziałeś… Tak opowiadał mi ksiądz Kazimierz, gdy siedzieliśmy w kaplicy i tam właśnie, pierwszy i zapewne ostatni raz w życiu, prowadziłam wywiad. U stóp krucyfiksu. - Tu będę mówił tylko prawdę, nie ośmielę się kłamać - żartował.

Od ponad czterdziestu lat Kazimierz Orzechowski jest księdzem i aktorem . Choć teraz już nie gra, bo sił brak, to zagrał role drugoplanowe, jak sam podkreśla, w kilkudziesięciu filmach. Któż nie pamięta jego roli księdza w serialu „Złotopolscy”, w „Pannach z Wilka” - ta została dopisana przez Jarosława Iwaszkiewicza specjalnie dla niego na zamówienie reżysera Andrzeja Wajdy. A przecież był jeszcze „Dom”, „W labiryncie”, „Człowiek z żelaza” i ostatni „Jeszcze nie wieczór” Jacka Bławuta o pensjonariuszach Domu Aktora Weterana w Skolimowie.

Pierwszym filmem księdza Kazimierza, jeszcze „w cywilu”, były „Spotkania” według Iwaszkiewicza. -Zagrałem tam dużą rolę Janka u boku Wieńczysława Glińskiego, Emila Karewicza. Po latach, kiedy Iwaszkiewicz umierał w szpitalu, byłem go wyspowiadać. Wtedy powiedziałem mu, że jako aktor grałem w jego pierwszym filmie, a teraz, jako ksiądz gram w ostatnim - dostałem rolę w „Pannach z Wilka”.

Ksiądz Kazimierz miał swoich przewodników duchowych, np. księdza Twardowskiego. Odwiedzał go u wizytek i słuchał wierszy. To był specjalista od poezji. Drugim był ksiądz Bozowski - ten z kolei specjalista od chuliganów. Miał wyraźne powołanie od Boga do nawracania chuliganów. Szedł gdzieś ulicą i oni go zaczepiali, albo on ich.

Ksiądz Kazimierz jest od lat zafascynowany Edith Piaf. Nazywa ją Magdaleną XX wieku. I potrafi o Piaf nie tylko wspaniale opowiadać, ale też, już będąc księdzem, zrobił o niej monodram, z którym jeździł po Polsce.: -Piaf nieustannie podkreślała, że nigdy nie wolno wpadać w rozpacz. Wspominam ją, bo to jest moja artystyczna miłość. Kiedyś widziałem z nią wywiad w telewizji. Ostatni, którego udzieliła przed śmiercią. Na zakończenie dziennikarz zapytał: „Czy pani nie zwątpiła w Boga po tylu nieszczęściach, które na panią zesłał?”. A ona powiedziała: „Bóg nieszczęść nie zsyła. Przecież to jest Miłość”. Takie rzeczy mówią wielcy mistycy.

W jednym z wywiadów ksiądz Kazimierz powiedział, że: „Pan Bóg lubi ludzi bezczelnych”. Spytałam - jak to należy rozumieć? Odpowiedział: Śmiałych, z tupetem. Takich, którzy potrafią uderzyć pięścią w stół, tupnąć i krzyknąć, jak święta Teresa: „Coś Ty mi za wstyd zrobił, jak mogłeś mnie tak urządzić Panie Jezu? Nie dość, że się nie utopiłam to taki szkandał mi uczyniłeś”. A Pan Jezus Teresie mówi: „Nie dziw się, ja tak postępuję z moimi przyjaciółmi”. A ona na to: „To też się nie dziw, że masz ich tak mało”. Takie oto rozmowy z Panem Bogiem prowadziła wielka Teresa Hiszpańska Ahumada, reformatorka Karmelu. Taki jęzor miała. Cudowne, prawda? I tak też trzeba rozmawiać z Panem Bogiem.

Kiedy pytałam księdza Kazimierza, czy nie żal było mu zostawiać teatr, film, światła reflektorów, uwielbienie widzów, odpowiedział: -Teraz kocham teatr w inny sposób. Rok po święceniach kardynał Wyszyński uczynił mnie duszpasterzem aktorów. Wspólne msze, choroby, pogrzeby i cierpienia. Gdy byłem po operacji nowotworu i jeszcze dwa lata ciężko chorowałem, aktorzy przychodzili do mnie na rozmowę, na spowiedź. Pewnego razu zapukał człowiek, który wyrządził mnie i mojej matce największą krzywdę w życiu: „Czy mnie wyspowiadasz?”. A ja wtedy odpowiedziałem: „Zostałem kapłanem tylko dla jednej osoby- dla ciebie”. Warto więc było tę sutannę ubrać i święcenia przyjąć.

Kiedy spytałam ks. Kazimierza, czy jest człowiekiem szczęśliwym, odpowiedział:- Pan Bóg sprawił, że tak. Może też dlatego, że moim przewodnikiem w życiu stały się słowa Psalmu XXIII: „Pan jest moim Pasterzem, nie brak mi niczego”. Tak, to mój Psalm. Każdy ma w życiu jakiś swój psalm. Trzeba go tylko umieć odczytać. Ksiądz Kazimierz Orzechowski pokazuje srebrny pierścień, który czasem nosi na palcu. Na nim wyryte są po hebrajsku pierwsze słowa tego psalmu.

***

Kazimierz Orzechowski (ur. 3 marca 1929 w Gdańsku) duchowny, aktor. Absolwent PWST w Łodzi (1952). Święcenia kapłańskie przyjął 9 czerwca 1968 roku. Prowadził rozliczne pielgrzymki do Ziemi Świętej i Rzymu. W latach 1994-2009 pełnił funkcję kapelana Domu Aktora w Skolimowie.
Od 1 listopada 2009 roku - rezydent w Domu Aktora. Jest jednym z bohaterów książki „Siła codzienności” oraz filmu dokumentalnego o sobie „Doświadczenie miłości”

Jolanta Ciosek

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.