Lanie na przywitanie!

Czytaj dalej
Fot. Mariusz Kapała
Marcin Łada

Lanie na przywitanie!

Marcin Łada

Trzeci ćwierćfinał z rzędu z Asseco i kolejny bardzo dobrze rozpoczęty. Nasi dali gościom pograć tylko przez 10 minut, a później...

Stelmet BC Zielona Góra 91
Asseco Gdynia 57

Kwarty: 14:16, 23:10, 30:14, 24:17.

Stelmet BC:
Ponitka 14 (1), Koszarek 8 (1), Moldoveanu 7 (1), Borovnjak 6, Zamojski 5 oraz Gruszecki 16 (3), Djurisic 12, Bost 10, Szewczyk 7, Hrycaniuk 6, Zywet 0, Trubacz 0.

Asseco:
Hickey 12 (2), Szczotka 6, Matczak 6 (1), Frasunkiewicz 6 (2), Żołnierewicz 0 oraz Kowalczyk 10, Kaplanovic 6, Czerlonko 4, Parzeński 4, Jankowski 3 (1), Frąckiewicz 0, Konopatzki 0.

Sędziowali: Marek Maliszewski, Marcin Bieńkowski i Michał Sosin (wszyscy Warszawa). Widzów 3.000.

Ten mecz nie zaczął się po naszej myśli, choć Mateusz Ponitka odebrał worek nagród za „naj” w fazie zasadniczej. Wszystko fajnie, ale trzeba było wyjść i zatrzymać tych, którzy wykonali już plan minimum awansując do czołowej ósemki. Oni wybiegli na luzie, a my jakby prosto z łóżka. Traciliśmy piłkę, a za trzy nic nie siedziało (w całej kwarcie 2 na 11!), choć próbowali Ponitka i Łukasz Koszarek. Nie pudłował za filigranowy Anthony Hickey i po 3 min goście prowadzili 7:2. Zastój nie potrwał długo, a to za sprawą Ponitki oraz Dejana Borovnjaka. Obaj świetnie wyczuwali tempo i dobijali. Pierwszy na 4:7, a drugi na 6:7 i z przewagi gości prawie nic nie zostało.

Później obroniliśmy, a wszędobylski Ponitka (także 4 zb. w tej kwarcie) dołożył trójkę i było 9:7. Niby wszystko wróciło do normy. Niby, bo trener Saso Filipovski musiał wprowadzić zmiany. Karol Gruszecki i Dee Bost wywiązywali się z zadań, gorzej z Adamem Hrycaniukiem. W końcówce wyrównanej kwarty „Bestia” dał się przepchnąć pod koszem i straciliśmy punkty na 14:12, a później faulował i Asseco podjechało na remis 14:14. Jakby tego było mało w końcówce faulował Przemysław Zamojski i uciekły nam jeszcze dwa „oczka”. Trzeba było brać się do roboty.


W czwartej kwarcie szansę dostali nawet juniorzy Zywert i Trubacz. Taka była impreza

Drugie 10 min to zupełna zmiana w grze Stelmetu. Sygnał do ataku dał Bost, który popisał się akcją 2+1 (było 17:16). Zbieraliśmy, broniliśmy niczym ściana i na efekty nie trzeba było długo czekać. Vlad Moldoveanu ukąsił za trzy (20:16), a później zebrał Ponitka i sam skończył akcję (22:16). Bilans pierwszych minut 8:0 i miazga. Goście pozbierali się jeszcze, ale to głównie za sprawą naszej ciut słabszej dyspozycji w rzutach osobistych. Rywale nie zbliżyli się jednak bliżej niż na trzy punkty. Końcówka należała do Bosta, który trafiał wolne, kontrował i pięknie asystował. Stelmet odskoczył na 11 punktów i wszystko wróciło do normy. Dla porządku - „nasz” Filip Matczak miał po 20 min zero na koncie.

Drużyna z Gdyni wyraźnie słabła, a nasi jakby dopiero w trzeciej kwarcie zaczęli swój mecz. Poczuli to także kibice w hali, którzy wobec rosnącej powoli przewagi, w 24 min to było już 50:29, dopingowali mniej nerwowo, a bardziej przyjaźnie. Zresztą ręce same składały się do braw, kiedy Ponitka pakował i jeszcze dorzucał z osobistego. Trzypunktową akcją popisał się także Przemek Zamojski i wreszcie „siedziały” nam wolne. Zrehabilitował się także Hrycaniuk, który potrafił zebrać i dorzucić po presją. Stelmet sadził susy po pierwsze zwycięstwo w ćwierćfinale i nic nie mogło tego zmienić, bo w czwartej kwarcie nasi wciąż bili i bili.
Rywalizacja toczy się do trzech zwycięstw. Drugie spotkanie w hali CRS już jutro o godz. 17.30.

Marcin Łada

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.