Szymon Kozica

Łężyca zaprasza na lekcję historii

Łężyca, rok 2015. Ksiądz Tadeusz Isakowicz-Zaleski i sołtyska Jolanta Rabęda odsłaniają kolejną tablicę pamiątkową Fot. Fot. Szymon Kozica Łężyca, rok 2015. Ksiądz Tadeusz Isakowicz-Zaleski i sołtyska Jolanta Rabęda odsłaniają kolejną tablicę pamiątkową
Szymon Kozica

- To jedno z ważniejszych i piękniejszych miejsc upamiętniających w Polsce - ocenia prof. Leszek Jazownik z Uniwersytetu Zielonogórskiego. - Łężyca jest wyjątkowa - nie ma wątpliwości ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski.

Gniłowody, powiat Podhajce, województwo Tarnopol. Jeśli na Ziemi Lubuskiej będziemy szukali symboli rzezi wołyńskiej, prędzej czy później natkniemy się na nazwę tej wsi. I nazwiska jej mieszkańców, ofiar ludobójstwa dokonanego przez OUN-UPA. Zajrzyjmy do zajmującej książki „Z Gniłowód do Łężycy”, która wyszła spod pióra Marii Jazownik, Leszka Jazownika i Krzysztofa Wołczyńskiego. Obszerne jej fragmenty powstały na podstawie relacji ludzi, którzy na własne oczy widzieli to, co działo się na Wołyniu w latach 40. ubiegłego stulecia.

Dowódca zrobił odprawę w miejscu, gdzie był bunkier niemiecki... Gdy skończyli, Niemcy zaczęli strzelać im w plecy

Akcje precyzyjnie wycelowane

„Po raz pierwszy banderowcy zaatakowali 17 lutego 1944 r. Wioska nie była podzielona na część polską i ukraińską. Domostwa Polaków i Rusinów stały na przemian, tuż obok siebie. Banderowcy nie mieli więc możliwości otoczenia polskich zagród i puszczenia ich z dymem. Akcje ukraińskich nacjonalistów musiały być precyzyjnie wycelowane.

Łężyca, rok 2015. Ksiądz Tadeusz Isakowicz-Zaleski i sołtyska Jolanta Rabęda odsłaniają kolejną tablicę pamiątkową
Fot. Szymon Kozica Łężyca, rok 2015. Ksiądz Tadeusz Isakowicz-Zaleski i sołtyska Jolanta Rabęda odsłaniają kolejną tablicę pamiątkową

W mroźny wieczór kilkuosobowa grupa Ukraińców przebranych w rosyjskie mundury, zagrabione w czasie odwrotu armii sowieckiej, wkroczyła do wsi. Uzbrojeni mężczyźni przybyli pod dom Piotra i Paranii Lasków. Na ich widok mężczyzna uciekł na strych, zaciągając za sobą drabinę. Brzemienna kobieta została przy małym dziecku. Nie znalazłszy jej męża, upowcy przywiedli do sieni schwytanego wcześniej 30-letniego Władysława Laskę, ok. 40-letniego Mateusza Olszewskiego i 28-letniego Franciszka Laskę. Postanowiono mężczyzn zarąbać siekierami. (...) Okrucieństwu banderowców towarzyszył niespotykany cynizm. Od schwytanych co rusz żądali, aby nieco inaczej układali głowy na drewnianym progu domostwa. Przykładali siekierę do ich szyi, przymierzając się do zadania śmiertelnego uderzenia. Mężczyźni (...) posłusznie wykonywali polecenia oprawców. Wreszcie siekiera grzęzła w karkach ofiar. Krew szerokimi strumieniami zalewała podłogę. Po jakimś czasie banderowcy odeszli, pozostawiając ciała pomordowanych. Wkrótce po tym zdarzeniu Parania powiła dziecko. Urodziło się ono karłowate.

W tragiczny wieczór banderowcy zabili siekierami jeszcze czterech innych mężczyzn. Około godziny dwudziestej pojawili w zagrodzie Piotra i Stefanii Piątaków. Kobieta przędła wełnę przy nikłym świetle lampki naftowej, gdy banderowcy zastukali do okien. Właściciel posesji, silny 40-letni mężczyzna, szybko podskoczył do drzwi i zaparł je z całych sił. Oboje małżonkowie głośno krzyczeli, prosząc o ratunek. Nikt nie przybył z pomocą. Tymczasem napastnicy, nie mogąc sforsować drzwi, wybili okno kolbami karabinów i wskoczyli do mieszkania. Strzelili do Piotra Piątaka. Gdy ten usunął się na ziemię, ugodzili go siekierą w głowę. Stało się to na oczach jego żony Stefanii (będącej w siódmym miesiącu ciąży) oraz ich 9-letniej córki. Niedługo później przyszło na świat dziecko Stefanii. Przeżyło ono zaledwie 3 miesiące.

Po dokonaniu mordu w domu Piotra i Stefanii Piątaków banderowcy zabili siekierą 24-letniego Jana Bokłę. W podobny sposób pozbawili życia 18-letniego Stanisława Kulczyckiego. Odrąbali mu głowę na oczach jego 6-letniego bratanka Henryka Kulczyckiego.

Serię okrutnych rzezi dokonanych 17 lutego zakończyło zabójstwo ok. 30-letniego Stanisława Iwaczewskiego. (...) zginął od uderzeń siekiery”.

To była pierwsza, ale nie ostatnia akcja rezunów w Gniłowodach. I wcale nie najbardziej krwawa. Taka miała miejsce 5 stycznia 1945 roku, gdy w bestialski sposób zamordowanych zostało 36 osób. Ludzie, którzy przeżyli tę rzeź, schronili się w Podhajcach. Pół roku później ruszyli transportem na zachód i osiedlili się w Łężycy, która dziś jest częścią Zielonej Góry. Po latach na placu przy kościele stanął tu Pomnik Ofiar Ludobójstwa dokonanego przez OUN-UPA na Kresach Wschodnich II Rzeczypospolitej.

Łężyca jest wyjątkowa

„Bokła Adam - dziecko, Bokła Bronisław - dziecko, Bokła Helena - lat 20, Bokła Stanisław - dziecko, Bokła N. - dziecko, Czarna Anna - lat 32, Czarny Jan - lat 70, Czarny Mieczysław - lat 2, Laska Czesław - lat 13, Maczuga Maria - lat 35, Maczuga Wiktoria - lat 10, Maczuga N. - lat 5, Maczuga N. - 6 mies., Mazurek N.N. - małżeństwo, Mazurek N. - dziecko I, Mazurek N. - dziecko II, Mazurek N. - dziecko III, Mazurek N. - dziecko IV, Michałowska Anna - lat 60, Michałowski Roman - lat 65, Moroz Józefa - lat 40, Niedźwiecka Maria - lat 35, Niedźwiecka - dziecko I, Niedźwiecka - dziecko II, Niedźwiecki - dziecko III, Olszewska Anastazja - lat 22, Olszewska Anna - lat 4, Olszewska Magdalena - lat 21, Olszewska Maria - lat 60, Olszewska Tekla - lat 53, Olszewski Antoni - lat 68, Olszewski Ludwik - lat 14, Olszewski Piotr - lat 65, Zamkotowicz Anastazja - lat 25, Zamkotowicz Kazimierz - lat 65” - kamienna tablica przypomina ofiary banderowców z 5 stycznia 1945 roku. Takich tablic jest więcej.

Anna i Roman Michałowscy, gdyby przeżyli, byliby teściami Romany Olszewskiej, która ocalała z rzezi w Gniłowodach i po wojnie także trafiła do Łężycy. Jako 16-letnia sierota, wraz ze swoim o sześć lat młodszym bratem Tadeuszem. Tragiczną historię swojej rodziny opowiedziała nam niedawno w cyklu „Wasze Kresy”. Na dom Olszewskich rezuny napadły 2 grudnia 1944 roku. Michała, głowę rodziny, wywlekły na podwórze i tam mordowały. Jego żonę Katarzynę tłukły kolbą po plecach, na oczach dzieci. Kobieta już nie podniosła się z łóżka, zmarła trzy tygodnie później, w Wigilię... Ich nazwiska też są wyryte na kamiennej tablicy na wspomnianym placu.

- Łężyca jest wyjątkowa, bo tu sami mieszkańcy przy wzniesionym kościele i krzyżu zbudowali coś w rodzaju mauzoleum. Bo to nie jest tylko jeden pomnik czy jedna tablica. To jest już cały zespół upamiętnień, tablic, urn z ziemią. To też lekcja historii dla młodych ludzi. Co roku pojawia się kolejny element, kolejna tablica, kolejne miejsce. I to jest bardzo ważne, że to nie płynie odgórnie, to inicjatywa absolutnie oddolna, mieszkańcy po prostu tego chcą - podkreślał podczas jednej z wizyt w Łężycy ksiądz Tadeusz Isakowicz-Zaleski, który regularnie przyjeżdża tu na październikowe uroczystości.

W tym roku uroczystości upamiętniające ofiary ludobójstwa dokonanego przez OUN-UPA zaplanowane zostały na tę sobotę. Rozpoczną się o godzinie 11 i będą wyjątkowe. Plac przy kościele mocno się zmienił, wypiękniał. Stanął tu odrestaurowany wagon, który wiózł Polaków z Kresów na zachód. Prawdopodobnie wchodził w skład transportu, którym latem 1945 roku mieszkańcy Gniłowód jechali z dworca w Kozowej do Zielonej Góry. Takich wagonów w Polsce jest tylko siedem. Uczestnicy uroczystości będą mogli obejrzeć też trzy wystawy: „Z Kresów Wschodnich na Ziemie Zachodnie”, pamiątek ekspatriantów ze zbiorów zmarłego niedawno Tadeusza Marcinkowskiego i jego córki Małgorzaty Ziemskiej z Zielonej Góry oraz Wacława Nycza z Nietoperka, a także „Burza zaczęła się na Wołyniu” - poświęconą 27. Wołyńskiej Dywizji Piechoty AK.

Szkoda porządnych Ukraińców

Plac przy kościele w Łężycy ma zostać nazwany „Skwerem Kresowym”. - To jedno z ważniejszych i piękniejszych miejsc upamiętniających w Polsce - ocenia profesor Leszek Jazownik z Instytutu Filologii Polskiej Uniwersytetu Zielonogórskiego, mieszkaniec Łężycy, współorganizator uroczystości, od lat zaangażowany w sprawy Kresowian. Zauważa też, że Sejm i Senat przyjęły uchwałę potępiającą banderowskie ludobójstwo.

- Bardzo żałujemy, że jest to uchwała, a nie ustawa. Jest to rozwiązanie połowiczne. Po pierwsze: nie satysfakcjonuje Kresowian, bo nie ma istotnych konsekwencji prawnych. A po drugie: powoduje to, że niezadowolenie wykazują Ukraińcy. W gruncie rzeczy to rozwiązanie tak naprawdę nikogo do końca nie satysfakcjonuje. Ale trzeba powiedzieć, że to i tak jest duży, duży postęp - przyznaje profesor Jazownik. - Myślę, że przełom nastąpi chociażby w związku z tym, że na ekrany wchodzi film „Wołyń”. Warto obejrzeć. Nie zasłużył na nagrodę, ale to może tym lepiej o nim świadczy... Myślę, że jeżeli ktoś obejrzy ten film, dowie się, co tam było, to nad naszymi upamiętnieniami nie przejdzie obojętnie. Po prostu jest to kawał wielkiej historii. Różnie się to oblicza - około 200 tysięcy Polaków okrutnie pomordowanych, więc nie można nad tym przejść obojętnie. Polska powinna wyraźnie zaznaczyć swoją obecność na wschodzie. Mnóstwo Polaków pozostało na Kresach. To, co wyrabia Polska jako państwo, jest karygodne. Zarówno władza PO-wska, jak i PiS-owska bardzo niewiele zrobiły na przykład dla poprawy sytuacji Polaków na Litwie czy na Ukrainie. Bo polskie dzieci chodzą do szkoły, na której Ukraińcy celowo zawiesili tablicę oddającą hołd Romanowi Szuchewyczowi (był kapitanem ochotniczego batalionu policyjnego Schutzmannschaft, jednym z przywódców Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów - dop. red.). I przechodzi się nad tym do porządku dziennego. Ale to jest ślepa uliczka. Szkoda porządnych Ukraińców, którzy ze zbrodniami nie mają nic wspólnego. Rozbudzanie i pielęgnowanie nacjonalizmu w wersji banderowskiej jest na rękę elitarnej grupie ludzi, którzy doprowadzają Ukrainę do ruiny.

Szymon Kozica

Z „Gazetą Lubuską” jestem związany od lipca 2000 roku - wtedy przyszedłem na praktyki do Działu Sportowego. Pracuję w redakcji w Zielonej Górze. Interesuję się sportem, ze szczególnym uwzględnieniem lekkiej atletyki i żużla, a także tym, co dzieje się w Zielonej Górze. Uwielbiam żywe lekcje historii, czyli wspomnienia Czytelników pochodzących z Kresów i nie tylko z Kresów. Czas wolny chętnie spędzam z książką w ręku. Moim ulubionym autorem jest Gabriel García Márquez, który o sobie mówił tak: „W gruncie rzeczy nie jestem ani nie będę nikim więcej niż jednym z szesnaściorga dzieci telegrafisty z Aracataki”.

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.