Mam żal do opieki - mówi Marek, który wypadł z windy w ośrodku

Czytaj dalej
Fot. Renata Hryniewicz
Renata Hryniewicz

Mam żal do opieki - mówi Marek, który wypadł z windy w ośrodku

Renata Hryniewicz

- Jestem niepełnosprawny, ale nie głupi, i uczucia mam - mówi Marek.

- Mam żal do opieki. Nie odwiedzają, nie zadzwonią, nawet na wigilię mnie nie zaprosili - mówi Marek Tkaczyk, niepełnosprawny z Radachowa, który wypadł z platformy dla niepełnosprawnych w ośrodku opieki społecznej w Ośnie.

O wypadku pisaliśmy 17 października br. 47-letni niepełnosprawny Marek Tkaczyk uczęszczał na zajęcia do Ośrodka Pomocy Społecznej. W trakcie zajęć chciał wyjść na papierosa. Kiedy wjechał wózkiem do platformy, nie zablokowały się drzwi. Mężczyzna spadł z wysokości 1,8 m. Obrażenia były tak poważne, że został przetransportowany helikopterem do wojewódzkiej lecznicy w Zielonej Górze.

Przeżył wypadek, ale nie jest już tym samym człowiekiem. - Wcześniej był zawsze uśmiechnięty, opowiedział jakiś żart, mimo kalectwa wnosił do domu radość. Teraz wciąż siedzi smutny i nieobecny. Jakby nie on - mówi Irena Tkaczyk, matka niepełno-sprawnego.

Marek po wypadku ma też szereg powikłań. - Krwiak z guzem i odłamkiem z żebra na płucach, połamane żebra, uraz żuchwy... Trzeba mu wszystko kroić w kawałeczki - wylicza pani Irena. - Niedowidzi na jedno oko, miał też atak padaczki, której nigdy wcześniej nie było. Wzywaliśmy pogotowie... - dodaje kobieta. Zakrywa twarz, a głos jej drży. Marek 16 lat uczęszczał na zajęcia do oś- niańskiego ośrodka opieki. Tam miał przyjaciół, swoje ulubione opiekunki. - W życiu kaleki niewiele się dzieje, ale zawsze mogłem z kimś się spotkać. Razem tworzyliśmy wspólnotę. Nie wiem, co teraz ze sobą zrobić - mówi Marek.

- Za to, co się stało, nie usłyszeliśmy nawet słowa „przepraszam”  - mówi rodzina Tkaczyków z Radachowa
Renata Hryniewicz - Za to, co się stało, nie usłyszeliśmy nawet słowa „przepraszam” - mówi rodzina Tkaczyków z Radachowa

- Próbowałam znaleźć inny ośrodek, żeby Marek mógł kontynuować zajęcia. Niestety, nigdzie nie ma miejsca - twierdzi Beata Deluga, siostra Marka i jego prawna opiekunka. - Opieka nawet palcem nie kiwnęła, by mi w tej kwestii pomóc. Zostawili nas samych sobie. Mama chora, ma I stopień niepełno-sprawności. Tata ma raka, jest z nim tak źle, że już z łóżka nie wstaje. Muszę się zająć nimi wszystkimi, a sama też mam dzieci. Czy opieka po wypadku, który w zasadzie wydarzył się u nich, nie może pomóc, choćby organizacyjnie? O wszystko muszę starać się sama, nawet o psychologa prosiłam, bo rodzice po wypadku Marka byli w bardzo złym stanie psychicznym.

- Poza stałą pomocą, którą dotychczas otrzymywaliśmy od opieki społecznej, po wypadku dali tylko na dojazdy do szpitala i dofinansowali łóżko rehabilitacyjne dla brata - żali się pani Beata.

Odwiedziliśmy opiekę zaraz po wizycie w domu Marka, ale była wigilia - właśnie ta, na którą Marek czekał, ale nie został zaproszony. Pani kierownik nie miała czasu z nami rozmawiać. Zadzwoniliśmy więc wczoraj.

- Jak rodzina była u nas, pytaliśmy, jakiej pomocy oczekują. O psychologu nie mówili, ale kiedy nas później o niego poprosili, to od razu został przyznany. Dostali paczki żywnościowe na święta, rodzina objęta jest usługami opiekuńczymi, za które nie musi płacić. Pan Marek i pani Irena dostają zasiłki celowe, na przykład na zakup leków - wylicza Anna Pokrzywka, kierownik OPS. O tym, że w chwili, kiedy doszło do wypadku, niepełnosprawny był bez opiekuna, pani kierownik nie chce z nami rozmawiać. - Na ten temat możemy porozmawiać po wyniku postępowania - powiedziała nam Anna Pokrzywka.

- Zarzutów nikomu jeszcze nie przedstawiono, natomiast postępowanie jest kontynuowane i niewykluczone, że takie zarzuty będą. Mamy pewne ustalenia, zgromadzoną dokumentację dotyczącą platformy jak i zasad obowiązujących w ośrodku, ale nie mogę teraz zdradzać szczegółów. Nie chciałabym, żeby z gazety ktoś dowiedział się, że być może będzie miał przed- stawione zarzuty - mówi „GL” Paulina Błaszkiewicz, prokurator rejonowy w Sulęcinie.

Na zebraniu wiejskim z burmistrzem Ośna Lubuskiego pani Beata wspomniała o tym, że gmina nie pomogła po wypadku; burmistrz odpowiedział, że takich spraw nie załatwia się publicznie. Na spotkaniu tym byliśmy obecni i zainteresowaliśmy się tematem. - To sprawa mojego brata, o której pisaliście. Słyszała pani: burmistrz powiedział, że takie sprawy załatwia się po cichu, ale jak do niego idę, to i tak pomocy nie mam. Dlatego już nie chcę milczeć - po- wiedziała pani Beata po zebraniu.

Dochód miesięczny tej rodziny to około 2 tys. zł. Po zakupie leków i opatrunków, uiszczeniu opłat, opłaceniu dojazdów do lekarzy niewiele zostaje na życie. Jeśli ktoś chciałby pomóc w jakikolwiek sposób, proszony jest o kontakt z redakcją - tel. 510 026 518. Potrzebne są podstawowe rzeczy: pościel, środki chemiczne, żywność.

Renata Hryniewicz

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.