Andrzej Flügel

Moim zdaniem: Balonik ciągle nie pęka...

Andrzej Flügel Fot. archiwum GL Andrzej Flügel
Andrzej Flügel

No i skończył się piękny sen. Co ciekawe, pompowanie balonika związanego z występami naszej reprezentacji nie urwało się wraz z odpadnięciem z turnieju. Mimo, że już nas tam nie ma ciągle słyszę, że byliśmy wspaniali, znakomici i mogliśmy zajść o wiele dalej.

Mieliśmy jednak pecha, bo Błaszczykowski nie trafił z karnego. Pecha to mieli Szwajcarzy w meczu z nami, bo przecież spokojnie mogli nam strzelić drugiego gola. Jakoś przetrwaliśmy do jedenastek. Potem jeden z nich tak uderzył, że piłka posłana przez niego trafiła w trybuny i wytrąciła jakiemuś dzieciakowi paczkę z popcornem. W ten sposób byliśmy w ćwierćfinale.

Nie chcę być uznany za marudę. Też uważam, że fajnie graliśmy i nie musimy się, tak jak wcześniej, niczego wstydzić. Gdybyśmy jednak byli trochę lepsi piłkarsko strzelilibyśmy, słabej tego dnia Portugalii, jeszcze jedną bramkę, albo nie pozwolilibyśmy wbić sobie. Tak zrobiła Walia z Belgią. Stąd, zachowując chłodną głowę: było fajnie, ale mieliśmy wielką szansę na zrobienie czegoś więcej. Niestety, nie wykorzystaliśmy jej.

Było fajnie, ale mieliśmy wielką szansę na zrobienie czegoś więcej

Na dwa dni przed meczem z Portugalią byliśmy z żoną na krótkim wypadzie w Niemczech. Gdzieś w Hesji w małym miasteczku poszliśmy na kawę. Zobaczyliśmy na ścianie obok flagi niemieckiej, portugalską. Zapytaliśmy kelnera czy jest rodakiem Cristiano Ronaldo. Potwierdził, a kiedy powiedzieliśmy, że jesteśmy Polakami, oświadczył bezczelnie, że będzie 3:0 dla nich, a Cristiano strzeli dwa gole. Odrzekliśmy mu żeby nie robił sobie nadziei, bo Polska pokona Portugalię po remisie i karnych. I proszę, nasz wynik był bliższy niż jego, ale to oni awansowali. Cóż, tak bywa...

Mistrzostwa finiszują, a żużlowcy jeżdżą niemal na okrągło. Kiedy zobaczyłem jak wygląda tarnowski tor w niedzielne popołudnie pomyślałem sobie, że świat idzie naprzód, ale niektóre nawyki pozostają. Przecież praktycznie od rana, widząc jego stan, było pewne, że nic nie będzie z meczu Unia - Falubaz. Tym bardziej, że zapowiadali dalsze opady, na połowie Polski wisiały czarne chmury i nie było szans by pojawiło się lipcowe słońce i cokolwiek osuszyło. Deszcz sobie padał, woda rozmiękczała tor. Na dwie godziny przed formalnym rozpoczęciem desygnowano na niego kilku gości z jakimiś grabiami i łopatami, którzy mogli tylko przesuwać breję z lewej na prawo. A potem, jak w starym scenariuszu, sędzia odwołał zawody.

Gospodarze już wydali spore pieniądze, goście zrobili sobie sześćsetkilometrową wycieczkę. Ktoś zapytał czy nie można czegoś wymyślić? Przecież mamy XXI wiek! Może jakąś folię żeby woda ściekała w inne miejsce niż tor? Może coś innego? W Islandii potrafili wykombinować piłkarskie boiska pod dachem, bo normalnie da się tam grać pięć miesięcy w roku. Czemu "najlepszej żużlowej lidze świata" nic się nie da zrobić?

Nie mam pojęcia. Pomyślcie jednak sobie jak byłoby nam nudno gdyby wszystkie mecze odbywały się zgodnie z terminarzem i jak tęsknilibyśmy do widoku smuciarzy snujących się przed spotkaniem, w deszczu, z gracami, którym zgarniają maź raz w jedną, raz w drugą stronę.

Andrzej Flügel

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.