Moim zdaniem. Wujowie wiecznie żywi

Czytaj dalej
Fot. fot. Szymon Starnawski / Polska Press
Andrzej Flügel

Moim zdaniem. Wujowie wiecznie żywi

Andrzej Flügel

W ubiegłym tygodniu zadzwonił do mnie Czytelnik, który powiedział, że chciał mnie poinformować, żebym sobie nie robił nadziei, bo Legia i tak nie będzie mistrzem. Po tym jak zobaczył jak grała w Gdańsku założył się z kolegą o pięć stów, że w ostatniej kolejce tytuł wydrze jej Piast.

Ze mną też może się założyć o każde pieniądze. Nie podjąłem wyzwania. Może to i dobrze, bo nie dość, że ów Czytelnik musi dać koledze pięć stów, to jeszcze musiałby szukać ich dla mnie. Prosiłem go żeby zadzwonił po niedzieli, to pogadamy kto miał rację. Nie zadzwonił...

Nie wiem co we mnie wstąpiło, ale obejrzałem całą żużlową Grand Prix na Narodowym. Fajnie to wyglądało. Szkoda tylko, że bez Polaków na podium. Zastanowiło mnie to jak u nas potrafią zmieniać się nastroje. Przed rokiem na organizatorach wieszano wszelkiej maści psy. Mówiono o skandalu, nieodpowiedzialności i pewnie było i za co. Teraz wszyscy prześcigają się w achach i ochach. Było cudownie, doskonale. Organizacja zawodów? Kosmos po prostu. Nie ma co, jesteśmy mistrzami przesady.

Oglądając czołowych żużlowców świata zastanawiałem się czemu niemal każdy z nich na do rąk przyklejoną flaszkę z jakimś energetyzującym napojem z wmontowaną rurką z której cały czas pociąga

Wiem, że to jakiś układ reklamowy. Ale żeby na okrągło? Podczas wywiadu i na podium? Jeden z polskich zawodników za każdym razem kiedy go pokazywała kamera pociągał z bidonu z logiem sponsora. Biedny chłop. Skoro tak, to przecież przez trzy godziny imprezy musiał wypić niemal wiadro! Jak on miał potem wygrywać! Daję głowę, że poza kamerami chłopaki nie mogą patrzeć na te wspaniałe napoje. To jednak jakaś specyfika żużlowa. Nie pamiętam koszykarza czy piłkarza który łaziłby wszędzie z butelką i pociągał z rurki nawet podczas wywiadu w telewizji.

Zadzwonił do mnie znajomy arbiter i powiedział że na stronie Lubuskiego Kolegium Sedziów, teraz na kilka kolejek przed końcem, ukazał się aneks do zasad spadku i awansu. Otóż ów aneks zawiera informację, że każdy kto prowadził mecz na dobrym poziomie, ale popełnił błąd, który zaważył na wyniku meczu i taka sytuacja zdarzy mu się raz, będzie miał podniesioną notę do niemal do takiej jakie otrzymywał uprzednio. Sprawa wywołała konsternację, bo dla sędziów awanse i spadki są tak ważne jak dla klubów. Kiedy zapytałem znajomego sędziego czemu narzeka skoro ktoś wyciąga pomocną dłoń dla tych, którym raz się omsknęło, zdziwił się, że nie widzę tam drugiego dna. Wytłumaczył to tak. Po pierwsze nie można wprowadzać nowych zasad w trakcie sezonu.

Po co, dlaczego? A nawet gdyby coś takiego zrobić, sprawiedliwie byłoby wszystkim podnieść ich najniższą ocenę z sezonu. Po drugie - i tak to traktuje całe środowisko - najwidoczniej jakiś faworyt złapał słabą notę i teraz trzeba go ratować. Kiedy zdziwiłem się, że jeszcze funkcjonują promocje i wyciąganie za uszy niektórych, kolega popatrzył na mnie z politowaniem. - Zmienia się wszystko, dookoła. Nie ma już korupcji i numerów z tamtych czasów. Jednak wujowie promujący swoich byli, są i będą - podsumował.

Andrzej Flügel

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.