Pinkus z Zielonej Góry

Na moje kiepełe: Jak z małżonką zrobiliśmy kutię

Na moje kiepełe: Jak z małżonką zrobiliśmy kutię Fot. archiwum GL
Pinkus z Zielonej Góry

Małżonka i ja przepadamy za tradycją. Zwłaszcza pociągają nas tradycyjne potrawy. Ale w tym roku to na Wigilię kutia nam nie wyszła. Znaczy się wyszła… i to bardzo szybko.

Myśmy razem z małżonką postanowili zrobić kutię taką, jak przed wojną się we Lwowie robiło. Ja na targowisku od rolnika kupiłem 2 kilo pszenicy, prosto z pola. Moja małżonka zakupiła we w markecie 2 torebki niebieskiego maku oraz figi i rodzynki. I dosyć, bo orzechy i miód to myśmy mieli od Karola. W domu to tę pszenicę trochę zwilżyłem i wrzuciłem do płóciennego woreczka. Aha! Jeszcze jedno. Do zrobienia tradycyjnej kutii konieczna jest ławka. Taka na półtora metra długa oraz zdrowy wałek do ciasta. Na tejże ławce siada się okrakiem z jednej strony, przed sobą się układa worek z pszenica i zaczyna jego okładać wałkiem, około jednej godziny.

Tłukę ja jego, tłukę, aż oczy mnie się przymykają i raptem ja czuję, że po czymś innym tłukę! Otwieram oczy i widzę moją małżonkę obok ze wszystkimi palcami prawej ręki w ustach. Ale moja małżonka miała jeszcze lewą rękę, a ja się dałem zaskoczyć, spóźniłem się z unikiem! Kiedy umilkły wszystkie dzwony i wszystkie gwiazdy zgasły, to usłyszałem jak moja małżonka sepleni przez te 5 palców:
- …y …ary …urniu! …ówiłam, ze …ceba …obaczyć, cy …juz …upina …odchodzi!
Zobaczyć, zobaczyć, ale nie musiała mnie palców podpychać, kiedy ja byłem w trakcie walenia worka! Zajrzałem, zobaczyłem, łupina odchodziła. Pszenicę z worka przepłukałem pod bieżącą wodą, żeby łupiny spłynęły i wstawiłem ją do gara, żeby się zagotowała.

Małżonka łupie orzechy, a ja kręcę mak. Najpierw zalałem jego wrzącym mlekiem i zagotowałem. Później jego obstudziłem i wziąłem się za kręcenie. Trzy razy jego przez maszynkę do mięsa, z drobnym sitkiem, przepuszczałem, aż się z niego zrobiła masa, jak masło!

W tym czasie moja małżonka orzechy pogniotła, środki z nich wydłubała, na drobno posiekała, tak jak też i figi, a rodzynki namoczone już czekały. że o miodzie od Karola nie wspomnę. Zawinąłem rękawy i zacząłem to wszystko mieszać w największej salaterce. Mieszam, mieszam, próbuję i czegoś mi tu brakuje. Aha! Brakuje mnie zapachu rumowego! Złapałem ze szafki olejek rumowy, który od razu wpadł mnie do kutii. Ja jego wyciągnąłem, ale zawartość cała już się wylała.

Objedliśmy się tej kutii jak bąki. A w nocy… gdyby nie ten rezerwowy nocnik w łazience, to byśmy się z moją małżonką we drzwiach do ubikacji pozabijali. Rano wyciągam ja ze śmieci buteleczkę, opłukuję ją z kutii i czytam naklejkę. I co ja widzę? Tak jak podejrzewałem, to nie był wcale olejek rumowy… tylko rycynowy!

Pinkus z Zielonej Góry

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.