Najważniejsza jest miłość

Czytaj dalej
Fot. fotopolska.eu
Joanna Marcinkowska

Najważniejsza jest miłość

Joanna Marcinkowska

Dziadkowie nie mieli łatwego życia i dużo przeszli, ale przetrwali mając nadzieję na lepsze czasy

Miłość XXI wieku opiera się głównie na powtarzaniu sobie dwóch prostych słów „kocham Cię”. Każde zakochanie to dla nas wielka miłość, która z pewnością będzie trwała na wieki. Jednakże takie relacje kończą się po pewnym czasie, a my o nich zapominamy. Kłócimy się o błahostki wyolbrzymiając nasze uczucie do drugiej osoby. Jednak kiedyś na drodze zakochanych ludzi stawały poważne problemy jak wojna, wieczne migracje czy niedostatek pieniędzy. To piękne, gdy taka miłość przetrwała mimo wszystko. Chciałabym przedstawić wam historię moich dziadków, którzy pochodzili z dwóch różnych krańców Polski, przeżyli wiele strasznie ciężkich chwil, zakochali się w sobie, przypieczętowali tą miłość przysięgą małżeńską, a w tym roku obchodzą 54 rocznicę ślubu.

Mój dziadek - Marek Rakucki urodził się w czasie II wojny światowej na Litwie w okolicach Wilna. To właśnie tam wraz z rodzicami spędził swoje najmłodsze lata. Podczas tej strasznej wojny moi pradziadkowie - Helena i Antoni - musieli stale uciekać i chronić swoje życie, które wiele razy wisiało na włosku.

Jako małe dziecko dziadek był bardzo niesforny. Gdy miał 4 lata z ciekawości poszedł zobaczyć jadący pociąg, w którym siedzieli niemieccy żołnierze. Prababcia Helena od zawsze mu powtarzała, by trzymał się z daleka od wojsk. Jednak ciekawość dziadka była większa i ukradkiem przedostał się na kolej, co groziło w przypadku zauważenia rozstrzelaniem. Gdy zobaczył strażników podążających w jego stronę, przerażony uciekł do domu.

Po wojnie rodzice dziadka nie chcieli zrzec się polskiego pochodzenia, więc zostali wysiedleni ze swych rodzinnych stron. Wraz z liczną rodziną - 9 osób - zostali zapakowani do nędznych wagonów towarowych i przywiezieni do Polski. Jechali bardzo długo przez zniszczone okolice. Wiele razy dziadek w swoich opowiadaniach przytacza takie słowa: - Podróż minęła nam w wielkiej niepewności, nie wiedzieliśmy dokąd jedziemy i co z nami dalej będzie. Opuściliśmy nasz rodzinny dom, nie było wiadomo, czy uda nam się stworzyć nowy.

Pociąg z rodzinami z Litwy zatrzymał się w Legnicy. Ponieważ na Litwie zostały ich dokumenty i domostwa, więc w zamian otrzymali domek w ładnej okolicy, gdzie obok były koszary z tysiącami radzieckich żołnierzy oraz lotnisko wojskowe. Parę lat po przeprowadzce prababcia Helena zaszła w ciążę, a dziewięć miesięcy później na świat przyszedł młodszy brat dziadka Marka, Wiesław. Jako mali chłopcy musieli się bardzo pilnować, aby nie wejść na tereny radzieckich wojsk. Kiedyś dziadek nabawił się dużego strachu, gdy z ciekawości chciał zobaczyć z bliska rosyjskie helikoptery. Dostał się na lotnisko, jednakże zauważyli go żołnierze i wszyscy wycelowali w niego karabiny. Ponieważ nie mogli się rozmówić, toteż zaprowadzili go na polski komisariat milicji, gdzie go wylegitymowano i ostrzeżono, iż mógł przez swą ciekawość stracić życie.

Gdy dziadek miał 9 lat, jego mama zmarła, a ojciec chcąc zapewnić dzieciom opiekę, szybko się ożenił. Okazało się, że macocha Stefania była okrutną kobietą i bardzo maltretowała swoich podopiecznych, a zwłaszcza małego brata Wiesława.

Losem Wiesia zainteresowała się szkoła i Pogotowie Opiekuńcze, przez co został umieszczony w Domu Dziecka w Bardzie Śląskim. Dziadek Marek w tym czasie ukończył szkołę podstawową i dostał się do wrocławskiego Technikum Łączności. Z powodu złej macochy bardzo rzadko odwiedzał dom w Legnicy, a większość czasu spędzał u dalszej rodziny. Po ukończeniu technikum i zdaniu matury, chcąc się szybko usamodzielnić, autostopem zaczął zwiedzać pobliskie miejscowości uzdrowiskowe w celu podjęcia pracy na poczcie. I tak trafił do Kudowy.

Moja babcia - Elżbieta Rakucka urodziła się po wojnie. Pochodzi z maleńkiej podkrakowskiej wioski, gdzie nie dojeżdżały nawet samochody. Nie było tam prądu, wody, a mimo to wolny czas spędzali wesoło. Wraz z dziesięciorgiem rodzeństwa pomagali przy gospodarstwie, zastępując maszyny rolnicze własną pracą. Lekcje odrabiali przy lampach naftowych. Natomiast w długie zimowe wieczory dziewczęta dziergały swetry, rękawiczki oraz inne robótki. Na Boże Narodzenie wszystkie ozdoby choinkowe robiły własnoręcznie. Do szkoły było kilka kilometrów, lecz pomimo ciężkich zim doskwierający mróz nie przeszkadzał w odnajdywaniu nowych zabaw. Musieli przebijać się przez duże śniegi z powodu nieodśnieżonych dróg. Babcia uczyła się dobrze, z czym wiąże się jej historia z harcerstwem. Za dobre wyniki w nauce w nagrodę wyjechała na obóz harcerski. O tej organizacji nie miała zielonego pojęcia. Pradziadek Franciszek zawiózł ją tam konnym wozem, a ta przerażona zobaczyła umundurowane dziewczęta z krakowskich drużyn harcerskich. Cały prawie pobyt na obozie spędziła pomagając w kuchni harcerskiej, gdyż z powodu braku mundurka nie mogła uczestniczyć w różnych imprezach.

Były to czasy ciężkie, dlatego z takich wiosek młodzież czym prędzej uciekała w świat szukając pracy. W ten właśnie sposób babcia przyjechała do Kudowy. Trafiła do hotelu robotniczego, pracowała na trzy zmiany w jedynym wtedy zakładzie pracy KZPB. Na relaks i rozrywki pozostawały tylko niedziele. W hotelu mieszkało około 500 dziewczyn, więc mimo ciężkiej harówki zawsze było wesoło.

Rozrywkami były urządzane różne potańcówki, gdzie na jednej z nich poznała mojego dziadka. Po pewnym czasie zakochali się w sobie i założyli rodzinę, na stałe osiedlając się na ziemi dolnośląskiej, w Kudowie-Zdrój.

W swym życiu dziadkowie byli świadkami wielu ważnych wydarzeń historycznych naszego kraju. Bardzo przeżywali wybór Karola Wojtyły na papieża lub czasy powstawania Solidarności, w czym też brali udział. Dobrze pamiętają, gdy przez szereg lat zakupy robiło się na przydzielone kartki żywnościowe, które nieraz trudno było zrealizować z powodu nieustannego braku towarów. Aby zdobyć takie produkty stali godzinami w długich kolejkach. Dotknęło ich również bezrobocie, w czasie którego nikt nie mógł znaleźć pracy. Jednak pomimo przeciwności losu wszystko przetrwali, nie załamywali się, ciągle mając nadzieję na lepsze czasy.

W międzyczasie na świat przyszli: Andrzej, Adam, Ewa i Grzegorz, którzy wychowywali się w rodzinnym miasteczku, a później wyjechali, wykształcili się i na wzór swoich rodziców założyli własne rodziny.

Takim właśnie sposobem dziadkowie doczekali się dziewięciorga wnucząt. Jedną z nich jestem ja, córka Adama i Marii. Po ciężkich czasach, które dotknęły dziadka Marka i babcię Elżbietę, nastąpiły kolejne trudne chwile. Moja mama Maria zmarła i osierociła troje małych dzieci. W ramach pomocy dziadkowie wzięli do siebie mnie oraz moją starszą siostrę, którą mimo starszego wieku i braku sił wychowywali do 7. roku życia. Po tym czasie Anna, gdyż tak ma na imię, zamieszkała z tatą i z drugą siostrą, a ja zostałam tutaj. W 2012 roku dziadek wraz z babcią obchodzili 50. rocznicę ślubu, a na ceremonii zebrała się cała nasza rodzina.

Oto historia moich dziadków. Za każdym razem gdy ją słyszę nie mogę w nią uwierzyć. Mam nadzieję, że i Was drodzy czytelnicy chociaż trochę zainteresowała.

Autorka jest uczennicą ZSP. im. Jana Pawła II w Kudowie-Zdroju

Joanna Marcinkowska

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.