Filip Pobihuszka

Nie chcemy „chińszczyzny” i szufladkowania

Marcin Kula, rocznik 1973. W 2011 roku założył Fundację Karolat, której celem jest m.in. promowanie historii i kultury gminy Siedlisko Fot. Mariusz Kapała Marcin Kula, rocznik 1973. W 2011 roku założył Fundację Karolat, której celem jest m.in. promowanie historii i kultury gminy Siedlisko
Filip Pobihuszka

Szósta edycja Święta Bzów na zamku Karolat w Siedlisku odbędzie się już w najbliższą niedzielę. O imprezie opowiada nam Marcin Kula.

Czym w tym roku zaskoczy nas Święto Bzów? Czym będzie się wyróżniać?
Przede wszystkim chcemy mocniej podkreślać tradycje tego święta, czyli aspekt historyczny. Chcemy nawiązać mocniej do korowodu, który rozpoczynał festyny przedwojenne. Wtedy korowód wyglądał w ten sposób, że szły w nim różne grupy, które miały swoich patronów związanych z historią Karolatu. I w tym roku zrobimy to właśnie na wzór tych dawnych festynów. Korowód, który w tym roku wyjdzie z zamku, też będzie podzielony na grupy. Chcemy w nim pokazać przekrój historii Siedliska, od średniowiecza aż po II wojnę światową. Pójdzie pięć grup i każda z nich, każdy wiek, będzie mieć swojego przedstawiciela. Będzie więc grupa Hansa Carla czy grupa Adelajdy. Tak więc tym korowodem mocno nawiążemy do tych świąt, które stanowiły dla nas pierwowzór.

Czyli do tego okresu, za którym tak bardzo Pan tęskni...
Tak, dokładnie!


Jeśli chodzi o jarmark, to mamy zapytania od wystawców, którzy chcą sprzedawać „chińszczyznę”. My czegoś takiego nie wpuszczamy, mimo że jakieś pieniądze mogliśmy na tym zarobić.

Jak przeglądam program imprezy, to od razu rzuca się w oczy, że Święto Bzów nie jest typowym, mainstreamowym festynem czy odpustem.
Z czasem zorientowaliśmy się, że nigdy nie będziemy tak silni finansowo, by zapraszać jakieś gwiazdy. Zresztą i tak tego nie chcemy. My chcemy budować klimat, bo słuchamy, co mówi otoczenie. Dwa lata temu dotarły do nas głosy mieszkańców Zielonej Góry, którzy chwalili naszą imprezę za klimat. To są drobnostki, ale ktoś docenił np. to, że przybraliśmy stoły w elementy bzowe. Były więc obrusy w kolorze lilakowym, były wazoniki z kwiatami bzów. I właśnie przez takie drobiazgi chcemy ten klimat budować. Jeśli chodzi o jarmark, to mamy zapytania od wystawców, którzy chcą sprzedawać „chińszczyznę”. My czegoś takiego nie wpuszczamy, mimo że jakieś pieniądze mogliśmy na tym zarobić.

Miło słyszeć taką konsekwencję.

Chyba tylko w ten sposób możemy się wyróżnić.

A jeśli zgodzilibyście się na te wszystkie oferty, to mogłyby zabić imprezę?
Oczywiście. Siłą tej imprezy, co w sumie niedawno zauważyliśmy, jest właśnie jej charakter.

Czy Pańska wizja święta jest już kompletna, czy wciąż ewoluuje? Ma Pan model święta idealnego, do którego dąży?
Modelem idealnym byłoby święto dziesięciodniowe, jak przed wojną. Ale to tak trochę żartem. Na pewno nie będzie tak, że ta impreza rokrocznie będzie podobna do poprzedniej. Już teraz myślę, jak zmienić formułę, by nie nudziła. W poprzednich edycjach święto było mocno kojarzone z turniejami rycerskimi. Nam to nie pasowało, bo nie chcieliśmy imprezy szufladkować. I rycerze od ubiegłego roku są nieco na marginesie. Świadomie ten pokaz osłabiamy.

To chyba też nie odpowiada epoce, w której zamek miał swoje najlepsze lata?
Tak, to też prawda. Mam trochę pomysłów, np. taki, by jedna z edycji była poświęcona II wojnie światowej. A najważniejsze i tak są chęć i determinacja. Na pewno będziemy też pilnować, by impreza nie umarła śmiercią naturalną.

Filip Pobihuszka

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.