Katarzyna Dworska

Nie mnóżcie nieszczęścia

Schroniska w naszym regionie przeżywają prawdziwy koci baby-boom. Setki maluchów czekają na nowy dom. Fot. Schronisko dla Zwierząt w Bydgoszczy Schroniska w naszym regionie przeżywają prawdziwy koci baby-boom. Setki maluchów czekają na nowy dom.
Katarzyna Dworska

W schroniskach są setki kociąt, a fundacje nie nadążają z pomocą wszystkim chorym zwierzętom. A wszystko przez zbyt mało sterylizacji.

Pięć czterodniowych kociąt zostało wyrzuconych w kartonie przy śmietniku na jednym z koronowskich osiedli. Jednego maluszka nie udało się uratować. Zmarł z zimna i głodu. Ruda Lisia została znaleziona na ulicy. Była umazana smarem, zarobaczona, a infekcja uszkodziła jej nerki. Znalazła dom. Rebelka, Serafinka, Grzywka i Pestka to cztery kociaki, które zostały zabrane z posesji, na której zwierzęta mnożyły się i nie były leczone. Pozostałe koty tam żyjące zostały wysterylizowane.

Misia z Nowego Dworu miała złamany ogonek, rany i koci katar. Warszawskie Stowarzyszenie START, które odpowiedziało na apel jednej z mieszkanek Koronowa, po długim leczeniu znalazło jej nowy dom. Kruszynka uwielbiała swoich właścicieli i chodziła za nimi jak piesek. Co sezon rodziła też kolejne kocięta. Kiedy zaczęła chorować, została porzucona przy śmietniku.

Leon miał wodę w płucach i tak opuchnięte poduszki łapek, że nie był w stanie chodzić. Położył się na środku ulicy czekając na śmierć. Ktoś się nad nim zlitował, przeniósł na pobocze i napisał o nim na jednym z portali. Następnego dnia kot trafił pod opiekę START-u. Po długim leczeniu znalazł dom w Warszawie, gdzie przeżył szczęśliwie jeszcze pół roku.

Są jeszcze między innymi Teoś, Bonnie, Clyde i Rudzik. Każde ma taką samą tragiczną historię i każdemu pomogło stowarzyszenie.

Chorują, to najlepiej na śmietnik

Co dwa dni Stowarzyszenie START dostaje wiadomość z prośbą o pomoc pochodzącą z naszego regionu. - Koty długo chorują, a potem umierają w męczarniach. Najgorsze jest to, że ludzie przechodzą obok tego obojętnie – mówi Dominika Jaśkiewicz ze Stowarzyszenia. - Wiele zwierząt, które wzięliśmy pod opiekę, pochodzi z interwencji. Miały swoich właścicieli albo opiekunów którzy je karmili, jednak nikt nie chciał jeździć do lekarza ani płacić za leczenie. Ogromnym problemem jest też niechęć mieszkańców do kastracji.

Większość gmin z naszego regionu boryka się z problemem bezdomnych kotów. W bydgoskim schronisku jest ponad setka maluchów czekająca na nowy dom. Toruński azyl także przeżywa prawdziwy koci baby-boom. Podobnie jest we Włocławku. - Zawsze o tej porze roku mamy bardzo dużo kociąt, które trafiają do nas po „marcowych harcach” - mówi Monika Siedlecka, dyrektor włocławskiego azylu. - W tym roku z urzędu miasta otrzymaliśmy dziewięć tysięcy złotych na program sterylizacji wolno żyjących kotów.

Przytulisko współpracuje z organizacjami prozwierzęcymi i karmicielami, którzy dowożą koty na zabieg. - Nie można mnożyć nieszczęścia - dodaje Siedlecka. - Gdy kotów jest zbyt dużo, częściej też chorują, dlatego tak ważne jest panowanie nad ich populacją właśnie poprzez powszechną sterylizację.


Sterylizacje w regionie
Infogram

Działkowcy dokarmiają, potem wyjeżdżają

W Koronowie koty można spotkać zwłaszcza na terenie licznych ogródków działkowych. - Od wiosny do jesieni działkowcy się nimi opiekują – tłumaczy Jerzy Michalski, zastępca kierownika Wydziału Rolnictwa, Ochrony Środowiska Gospodarki Gruntami i Gospodarki Komunalnej urzędu. - Dokarmiają je i tworzą im idealne warunki do życia i rozrodu. Jesienią natomiast wyjeżdżają, a koty zostają i to my zostajemy z problemem. To są koty wolno żyjące, których nie można tak po prostu stamtąd zabrać i umieścić w domach.

Gmina w tym roku przeznaczyła na sterylizację trzy tysiące złotych. To o tysiąc więcej niż w ubiegłym. - Wiemy o problemie i będziemy się starać, aby w przyszłorocznym budżecie znalazło się jeszcze więcej środków na ten cel – zaznacza Kamila Obłój z ratusza. - Mamy podpisaną umowę na całodobową opiekę z jedną z lecznic w Gościeradzu. Mamy także umowy ze społecznymi opiekunami. Są to mieszkańcy, którzy zgodzili się zająć zwierzętami, kiedy będą mogły opuścić już klinikę. W tej chwili jest to około siedmiu osób.

W budżecie gminy Solec Kujawski na sterylizację zarezerwowano 5,5 tysiąca złotych. Natomiast grudziądzki urząd w tym roku na ten cel przeznaczył 38 tysięcy. Zabiegom ma zostać poddanych 280 zwierząt. - Przeprowadzane są w siedmiu klinikach na terenie naszego miasta - odpowiada Magdalena Jaworska, rzecznik tamtejszego ratusza.

Do naszej redakcji dotarły też głosy, że gabinet, z którym Solec ma podpisaną umowę, nie posiada rentgena niezbędnego do m.in. prawidłowego zdiagnozowania zwierzęcia, które uległo wypadkowi. Okazuje się, że rzeczywiście klinika nie ma takiego sprzętu. - Jednak współpracują z inną lecznicą, która jest wyposażona zarówno w rentgen, jak i USG – tłumaczy Ewa Skierkiewicz z wydziału utrzymania miasta. - Jeśli jest taka potrzeba, lekarze dowożą tam ranne zwierzęta.

Interwencję z udziałem zwierząt z terenu Solca Kujawskiego należy zgłaszać, w godzinach pracy urzędu, pod numerem tel. 52 387 01 65 - Referat Ochrony Środowiska i Rolnictwa lub 52 387 13 43 Zakład Gospodarki Komunalnej (do godz. 15). Po godz. 15 także ZGK - tel. 52 387 13 96. Mieszkańcy dzwonią też do bydgoskiego Centrum Zarządzania Kryzysowego oraz pod numer 52 387 13 88 do gminnego punktu kontaktowego (od 15:15 do 7:15). W Koronowie można skontaktować się z Gminnym Centrum Zarządzania Kryzysowego pod numerem 52 3822-226.

Jedna kotka może rodzić nawet trzy razy w roku. - Przypuśćmy, że na świat wyda raz do roku cztery kotki. 12 miesięcy później samych kotek będzie już 20, po kolejnym roku 80, a po dwóch latach 320 - wylicza Jaśkiewicz. - Miesiąc temu uruchomiliśmy Fundusz Sterylkowy. Zbieramy darowizny na pokrycie kosztów zabiegów, możemy też załatwić zniżki osobom, które same zechcą zapłacić za zabieg.

Pomóc można wpłacając pieniądze na konto Stowarzyszenia START.

Ul. Ząbkowska 2/7a
03-735 Warszawa
Bank BGŻ PNB Paribas
73160013741845902340000001
PayPal: [email protected]

***
Z bezdomnymi kotami niektórzy mieszkańcy próbują uporać się na własną rękę. Przypominamy nasz archiwalny materiał o używaniu "samołapek" i wywożeniu zwierząt poza miasto:

Bydgoskie schronisko wypożycza "samołapki" na bezdomne koty, ale nie sprawdza, co się ze zwierzętami później dzieje. Doszło do patologii.

Jeden z mieszkańców bydgoskiej Smukały przygarnął w Śródmieściu bezdomnego kocura - dachowca. - Sporo cierpliwości mnie kosztowało, żeby przestał bać się ludzi, ale w końcu mi zaufał - mówi pan Piotr (nazwisko do wiadomości redakcji). - Nauczył się nawet aportować, co u kotów jest zdaje się dość osobliwą sztuką.

Kilka tygodni temu kot bydgoszczanina zaginął.

Poszukiwania nie dały rezultatu, ale przypadek zaważył o dalszej części tej historii. Pan Piotr pojechał załatwić ważną sprawę do firmy znajdującej się na tym samym osiedlu. - Zauważyłem, że stoi tam tak zwana samołapka. Zapytałem po co jest sąsiadowi potrzebna. Powiedział, że wypożyczyło mu ją schronisko na bezdomne koty, które obsikują mu posesję - opowiada nasz rozmówca. - Zaczęło mi coś świtać. Być może sąsiad złapał także mojego kota.

Bezdomne zwierzęta, zgodnie z przyjętym uchwałą Rady Miasta programem opieki, mogą być odławiane przy pomocy specjalistycznego sprzętu (czyli "samołapek"). Później muszą trafić do schroniska dla zwierząt, gdzie przechodzą dwutygodniową kwarantannę. Jeśli nie zgłosi się po nie właściciel, są kastrowane lub sterylizowane, a później wypuszczane - w miejscu, gdzie zostały odłowione. Dzikie koty powinny mieć dodatkowo nacięte delikatnie ucho.

Jednak właściciel firmy, który wypożyczył klatkę twierdzi inaczej. Z jego relacji wynika, że tylko jednego kota odwiózł do schroniska w celu sterylizacji. Twierdzi, że na miejscu to właśnie pracownik bydgoskiej ochronki poradził mu, żeby wywoził koty za rzekę - do lasu w Opławcu - skąd nie wrócą. Podobno w ten sposób obszedł się z przynajmniej kilkunastoma kotami, lisem oraz jeżem. Jako że koty są zwierzętami terytorialnymi, mógł niektóre z nich skazać na pewną śmierć.

Przeprowadziliśmy dwie prowokacje, które nie potwierdziły złej woli pracowników schroniska. Za każdym razem słyszeliśmy, że koty muszą zostać wysterylizowane w schronisku, a dopiero później wypuszczone. To jednak nie zmienia faktu, że schronisko ma niewielki wpływ na to, co się z kotami dzieje, bo jeden z pracowników przyznał, że nie ma możliwości weryfikacji, czy osoba, która odebrała klatkę faktycznie ma dobre intencje.

Izabella Szolginia, dyrektor schroniska dla zwierząt, jest oburzona informacją dotyczącą wyłapywania kotów przez firmę ze Smukały. Zapewnia redakcję, że wpisze ją na "czarną listę" i przeprowadzi rozmowę z jej właścicielem. Dodaje jednak, że placówka nie ma możliwości sprawdzania wszystkich osób, którym wypożycza samołapki. Schronisko ma dwóch inspektorów, którzy działają doraźnie. Być może trzeba będzie teraz kontrolować wszystkich lub zmienić dotychczasowe przepisy.

Bohater artykułu - pan Piotr - kilka dni temu odnalazł swojego kota w Opławcu. Kot nie był wysterylizowany i nie miał nacięcia na uchu.

Autor: Maciej Myga

Katarzyna Dworska

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.