Opuściłem tylko jeden Przystanek. I do dziś żałuję

Czytaj dalej
Dariusz Chajewski

Opuściłem tylko jeden Przystanek. I do dziś żałuję

Dariusz Chajewski

– Jestem przekonany, że w tłumie ludzi, którzy byli na słynnym Woodstocku w 1969 roku, nikt nie miał pojęcia, że właśnie wraz z tym festiwalem przechodzą do legendy – mówi Jacek Sauter...

Pytnie do bólu banalne. Czym dla Pana jest Przystanek Woodstock?
Odpowiedź zdecydowanie nie jest banalna. Siedzimy właśnie w nowosolskim szpitalu przy łóżku wnuka. Wszystkie szafki, wyposażenie, aparatura medyczna oklejone są serduszkami Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. To także ukłon w stronę wolontariuszy, ale także wobec Jurka Owsiaka, który dla mnie jest jednym z największych autorytetów i, co najważniejsze, pozwala nam uwierzyć w ten jeden styczniowy dzień, że jesteśmy dobrzy, mimo wielu złych doświadczeń. I wreszcie jadę po to, aby oderwać się od codzienności. Nie uciec, właśnie oderwać.

Pierwszy Przystanek?
Pierwszy żarski. Pojechałem, kupiłem piwo, położyłem się na trawie… U siebie, w Bytomiu Odrzańskim, nie mógłbym tego zrobić – tutaj byłem anonimowy, wolny. Wiem, zaraz krytycy Woodstocku znów powtórzą cytat z Jurka „Róbta, co chceta” w wypaczonym kontekście. Tutaj mówią o wolności w kontekście odrzucenia codziennych trosk. Jak wielu woodstockowiczów po koncertach ubrałem garnitur i poszedłem do pracy.

Muzyka to Pana pasja, a jakoś tutaj nie słyszę nic o muzyce.
Bowiem Przystanek Woodstock to nie jest wydarzenie muzyczne, a przynajmniej nie tylko. Ja też początkowo myślałem, że jadę na pole ze słonecznikami dla muzy. Jednak w pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że słucham zespołów, dla których nigdy bym nie przyjechał. Po nastym festiwalu doszedłem do wniosku, że jednak jeżdżę dla wydarzenia. Raz tylko nie byłem na Woodstocku – wybrałem imprezę Ryśka Riedla i do tej pory żałuję.

Dlaczego? Przecież Dżem to bardziej Pańska pokoleniowa muzyka...
Na tym właśnie polega fenomen Przystanku. Owszem, na wielu koncertach czuję się jak dziadek, który przyszedł dopilnować wnuka. Woodstock z tym kolorowym tłumem, przyjacielskimi uśmiechami, gestami, poczuciem bezpieczeństwa mimo ogromnego skupiska ludzi… Kocham obserwować tych młodych ludzi, ich inwencję. Kiedyś, gdy byłem długo na jakimś koncercie, potrafiłem dłużej pospać, kosztem, na przykład, jednego ze spotkań w Akademii Sztuk Przepięknych. Dziś jest to już nie do pomyślenia: chcę smakować, cieszyć się każdą chwilą.

To trochę pachnie takim woodstockowym… szowinizmem.
Nie, po prostu zdaję sobie sprawę, że wokół mnie dzieją się rzeczy ważne. Jestem przekonany, że w tłumie ludzi, którzy byli na słynnym festiwalu w Woodstocku w 1969 roku, nikt nie miał pojęcia, że właśnie wraz z tym festiwalem przechodzą do legendy. Ja jako Jacek po tylu latach zdaję sobie z tego sprawę, a jako burmistrz Sauter doceniam, jak niesamowitą promocją dla regionu jest to wydarzenie.

Ludzie w naszym wieku to już chyba raczej powinni siedzieć przed telewizorami, patrzeć na sceny z Kostrzyna i mówić: ta dzisiejsza młodzież…
Rozumiem. Teraz zaczniemy mówić o narkotykach, alkoholu… Gdy słyszę takie opinie, mam zawsze ochotę powiedzieć: zapraszamy. Wtedy można wygłaszać sądy, przystąpić do rozmowy. Teraz na Woodstocku jest coraz więcej ludzi w moim wieku. Coraz mniej widać także granicę między przybyszami a tzw. lokalsami, czyli nami. Młodzi także potrafią być zdyscyplinowani. Pamiętam jedną scenę. Zespół Prodigy zażądał barierek przed sceną. Jurek poprosił i kilkusettysięczny tłum cofnął się, aby zrobić miejsce na te płotki. A że oglądamy młodzież taplającą się w błocie? Lubię stanąć obok tego bajorka, popatrzeć i zaciągnąć się… ich radością życia. I jeszcze alkohol. Przepraszam, a od kogo oni czerpali wzorce? Czy to oni wynaleźli trunki? Czy mieli przez całe swoje krótkie życie tylko abstynenckie otoczenie?

No dobrze. A dziś? Mam wrażenie, że coraz więcej jest tutaj polityki…
Przepraszam; czy to Woodstock pcha się do polityków, czy też jest odwrotnie? I dzieje się tak, gdy do władzy dostaje się prawica i próbuje walczyć o rząd dusz Polaków. Tak było już w połowie pierwszej dekady XXI wieku. I tu jest problem. Okazuje się, że gdy pojawiają się tego rodzaju kłopoty, to jakby ludziom wokół Jurka Owsiaka daje power, a i uczestnicy chcą pokazać, że mają prawo do własnego zdania.

Jest pan samorządowcem, burmistrzem. Burmistrz Kostrzyna, wydając zgodę na tegoroczny Woodstock, podjął ryzyko.
I jestem z niego dumny. Z tego, że wytrzymał presję. Ale nie będzie spał spokojnie. Gdyby coś się stało… A może przecież zdarzyć się wszystko, coś na obrzeżach imprezy lub nawet niemającego z nią związku. Stąd wytycza się teren imprezy, za który organizator odpowiada. Nie może być tak, że woodstockowicz rozbije namiot trzy kilometry od miasta, narozrabia i odpowiadać będą Owsiak i Kunt. Przecież podobne dylematy mam w moim niewielkim Bytomiu, gdy organizuję festyn na ryneczku. Gdzieś musi być granica tej odpowiedzialności.

Na co się najbardziej w tegorocznym Wood-stocku cieszy burmistrz Sauter?
Burmistrz nie wiem, ale Jacek Sauter na oderwanie od codzienności, od doniesień prasy, telewizji. Na dobrą muzykę, na spotkanie interesujących osób i na to, że w tym czasie wielkich kłótni, szarpaniny poczuję, że wokół mnie są ludzie, którzy myślą, czują jak ja, mimo że często dzieli nas kilka dekad i ocean doświadczeń. Mam nadzieję na… dobrą energię.

Dariusz Chajewski

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.