Po tragedii, w której straciły życie trzy osoby, pozostało wiele pytań i zagadek [WIDEO]

Czytaj dalej
Aleksander Król

Po tragedii, w której straciły życie trzy osoby, pozostało wiele pytań i zagadek [WIDEO]

Aleksander Król

W każdym małżeństwie zdarzają się lepsze i gorsze dni, ale tym razem Tomasz M. i jego żona Ewa się nie pogodzili. W mieszkaniu małżeństwa policjantów z Kuźni Raciborskiej padły strzały. Zginęło też ich dziecko.

Pluszowe misie siedzą przed klatką schodową w bloku na ul. Świerczewskiego w Kuźni Raciborskiej. Pluszaki zastąpiły nylonową taśmę z napisem "policja", która jeszcze w Wielki Piątek otaczała blok, pokazywany we wszystkich telewizjach w kraju. Misie przerażają bardziej od tamtej taśmy. Jeszcze bardziej zwracają uwagę, koncentrując ją na niewinnym dzieciątku.

- Kubuś był jeszcze taki maleńki. Nie wierzę, że rodzic, nieważne czy ojciec, czy matka, może strzelić z bliska w główkę swojego dziecka - mówi jedna z kobiet, którą spotykamy pod blokiem, w którym doszło do tragedii. W Wielki Czwartek, 2 kwietnia wieczorem, w mieszkaniu małżeństwa policjantów padły strzały. Kilka godzin później wyniesiono stąd ciała 41-letniego Tomasza M., jego żony Ewy i ich 1,5-rocznego syna.

Usłyszałam dziwne trzaski

- Akurat wróciliśmy z kościoła. Już na dole było słychać awanturę, ale nieraz już tak było, a potem wszystko wracało do normy - wspomina Elżbieta Zagdańska, najbliższa sąsiadka małżeństwa policjantów z komisariatu w Kuźni Raciborskiej. - Godzili się i był spokój. Jak w każdym małżeństwie, są lepsze i gorsze dni. Tego wieczora za ścianą padały różne "słóweczka". Nie chciałam tego słuchać, dlatego włączyliśmy telewizor. Wiedziałam, jak to się zwykle kończy. Na nic złego się tam nie zanosiło. Tylko że dziecko cały czas bardzo płakało - dodaje Zagdańska.

- Najpierw usłyszałam dziwne trzaski. Stłumione. Jakby coś spadło i się rozbiło. To nie było zbyt głośne. Przy ścianie mamy meble, oni też, a to tłumi odgłosy. Po chwili kolejny trzask. Mówię do męża - "ktoś strzelił", a on - "przestań" - relacjonuje nam szczegółowo dramatyczne chwile, jakie rozegrały się za ścianą pani Elżbieta. - Za chwilę znowu słyszę, jakby mi ktoś w pokoju strzelił - mówi sąsiadka, po czym wspomina o fakcie, który wciąż jest zagadką, tym bardziej, że prokuratura wykluczyła działanie osób trzecich.

- Chwilę po strzałach ktoś bardzo szybko zbiegał po schodach. Po trzy, cztery schodki naraz. Otworzyłam drzwi - światło było zgaszone na klatce. Zanim doszłam do kontaktu, widziałam na dole tylko nogę kogoś zbiegającego. Myślałam, że może pan Tomasz wybiegł... - tłumaczy sąsiadka i dodaje, że inni sąsiedzi też słyszeli tupot.

Mówi, że po tych "trzaskach" momentalnie zrobiło się strasznie cicho w mieszkaniu obok. Kubuś już nie płakał... Sąsiedzi z innych mieszkań wyszli na klatkę. Pukali i nawoływali sąsiadów. Nic. Głucho. Jedna z sąsiadek wezwała policję.

Policjant nacisnął klamkę, coś blokowało drzwi. To były ciała

- Dziwne, ale policja nie przyjechała od razu. Może pół godziny po tym telefonie. W końcu dotarli, ale długo nikt nie szedł na górę - dziwi się pani Elżbieta. - Wreszcie przyszli i zaczęli pukać. Mówię im, że pana Tomka chyba nie ma, że chyba wybiegł. Wtedy zaczęli wołać go po imieniu, pukać, ale nikt się nie odzywał. Jeden z policjantów nacisnął klamkę, drzwi ustąpiły, ale nie mógł tych drzwi otworzyć - coś blokowało je z tamtej strony. Jak mu się w końcu udało je trochę przepchnąć, widać było nogę tej pani. Widziałam też krew. Policjant latarką tam zaświecił i powiedział, że jeszcze są łuski. Dwa ciała i łuski. Dopiero potem się dowiedziałam, że było i trzecie ciało - wspomina pani Elżbieta. Dodaje, że mundurowi nie weszli od razu do środka, tylko poszli po kamizelki kuloodporne.

Antyterroryści wrzucili do środka granat hukowy

- Przypuszczali, że pan Tomek żyje i obawiali się, że w takim szalonym widzie może do nich strzelać. W całym mieszkaniu było ciemno - przypomina sobie każdy szczegół pani Elżbieta.

Policjanci z Kuźni Raciborskiej wezwali wsparcie antyterrorystów z Katowic. Potem na osiedlu w małym miasteczku rozgrywały się sceny jak z filmu sensacyjnego. Antyterroryści weszli na dach. Przyszli też ostrzec mieszkańców bloku, że będzie głośno, żeby się nie bać. - Do mieszkania policjantów wrzucili granat hukowy i świecę dymną - mówi pan Janusz, mąż pani Elżbiety. Gdy weszli, okazało się, że akcja nie była potrzebna. Ciało mężczyzny znaleziono w fotelu. Drzwi wejściowe były zablokowane przez ciała kobiety i dziecka.

Wszyscy mieli rany postrzałowe. Tomasz M. przestrzeloną głowę z przyłożenia do szyi, jego żona - ranę głowy między brwiami, a dziecko - głowy i brzuszka. Lokalne gazety pisały, że dziecko mogło mieć ranę kłutą.

- To nieprawda. Dziecko zginęło w wyniku postrzelenia w głowę (kula wyszła przez brzuszek - przyp. red.). We wtorek 7 kwietnia przeprowadzono sekcję zwłok. Na wyniki trzeba będzie jednak poczekać - mówi Franciszek Makulik, zastępca prokuratora rejonowego w Raciborzu.

Odpowiedź, kto pociągnął za spust broni służbowej, mają dać specjalistyczne badania.

Zabierali mu broń, gdy był z pierwszą żoną?

Tymczasem Kuźnia aż huczy od podejrzeń, każdy ma tu swoją wersję wydarzeń. Niektórzy rozpamiętują awantury z poprzedniego małżeństwa Tomasza M. Jego pierwsza żona także pracuje w policji, w raciborskiej komendzie. Nie układało się im. Podobno przełożeni Tomasza M. odbierali mu nawet broń. Mężczyzna był kierowany do psychologa. Ale znajomi mężczyzny daliby sobie "uciąć za policjanta rękę".

- Znałam Tomasza. Moja siostra chodziła z nim do klasy w podstawówce - mówi nam znajoma pana Tomasza. - Byliśmy na "cześć", zawsze przegadaliśmy dwa słowa. Zresztą w Kuźni trudno się nie znać - dodaje. Doskonale zna relację policjanta z pierwszą żoną. - Tomek był spokojnym człowiekiem. Jak człowiek jest nerwowy, to tego nie ukryje. A wiadomo, jak to w małżeństwie, awantury się zdarzają. Tomek miał powody - jego pierwsza żona zadłużyła ich bardzo. Musieli sprzedać mieszkanie. Z powodu tych długów się rozeszli - zapewnia znajoma. Dodaje, że 41-letni policjant był wzorowym ojcem.

Wzorowy ojciec, dużo czasu spędzał z dziećmi

- Bardzo często go widziałam, jak chodził z dziećmi do mamy. Bo on z pierwszego małżeństwa ma trójkę dzieci - Julkę, Gosię i Pawełka. Cały czas było go widać z tymi dziećmi. Jak ktoś jest draniem, to nie poświęca tyle czasu maluchom - dodaje znajoma Tomasza.

Rzadko widywano go z jego drugą żoną Ewą i dzieckiem. Rozmijali się. Pełnili służbę zawsze na zmianę. Feralnego wieczora ona wróciła z pracy do domu, on miał wyjść do roboty. - Ona tylko tu pomieszkiwała, przywoziła 1,5-rocznego Kubusia, gdy szła na służbę. Pani Ewa miała także dwójkę dzieci z pierwszego małżeństwa. Na co dzień mieszkała u mamy w Rudach. Jak przyjeżdżała, były awantury - mówią sąsiedzi policjantów.

Bogdan Lach, emerytowany policjant i adiunkt Wyższej Szkoły Psychologii Społecznej w Katowicach przyznaje, że stresująca praca w policji ma wpływ na życie prywatne funkcjonariuszy. - Nie da się wrócić do domu z pracy i oddzielić jej grubą kreską od życia domowego. W społeczności takiej jak policja, gdzie na służbie zdarzają się problemy, trudności i frustracje, policjanci mogą zachować się nieprzewidywalnie - przyznaje Lach. Dodaje, że dziś policjant, by wziąć do domu broń, nie musi uzyskać specjalnej zgody przełożonego. Kiedyś było to nie do pomyślenia.

Małżeństwo będzie miało osobne pogrzeby.

***
Podobna tragedia z udziałem rodziny policjantów wydarzyła się w Jastrzębiu-Zdroju w 2012 r. Zginął 41-letni dzielnicowy z jastrzębskiej komendy, jego 40-letnia żona i 14-letnia córka. Po roku śledztwa prokuratura umorzyła postępowanie, uznając, że sprawcą był policjant. - Potwierdziła się jedna z zakładanych od początku wersji, że mężczyzna zabił swoją żonę i córkę, a sam się powiesił - mówi Jacek Rzeszowski z prokuratury w Jastrzębiu.

Aleksander Król

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.