Po żniwach pora na dożynki, czyli żniwa dla artystów

Czytaj dalej
Fot. Sylwia Dąbrowa / Polska Press
Kinga Czernichowska

Po żniwach pora na dożynki, czyli żniwa dla artystów

Kinga Czernichowska

Msza święta, słomiane minionki, orkiestra i disco polo - kończą się prace na polu, kombajny idą w odstawkę, zaczyna się ciężka praca dla artystów. Dla niektórych grup to okazja do zarobienia nawet 900 tysięcy złotych

Najpierw msza święta, a potem huczna impreza. Rusza sezon dożynkowy, choć żniwa zbierają nie tylko rolnicy, lecz także, a może przede wszystkim, artyści. Z okazji ukończenia prac polowych władze gmin organizują koncerty albo zapraszają na występy kabaretów. Dla mieszkańców to ogromne wydarzenie.

To są inne koncerty. Ludzie chcą słuchać

- Mówimy o wsiach czy małych miastach, w których przez cały rok prawie nic się nie dzieje, aż tu nagle przyjeżdża jakiś muzyk, mniej lub bardziej znany. Ci ludzie są nam naprawdę wdzięczni za to, że gramy - mówi Norbi, wokalista znany z hitu „Kobiety są gorące”. Piosenka pochodzi z roku 1997, a mimo to publiczność wciąż bawi się przy niej równie dobrze, jak kilkanaście lat temu. Świętujący zwieńczenie plonów rolnicy razem ze swoimi rodzinami bujają się w rytm słynnego „aha, aha”.
- To specyficzna publika. Nie ma tłumów, ale jest coś, co trudno zauważyć podczas koncertów w dużych miastach, gdzie przychodzi śmietanka towarzyska: autentyczność - twierdzi Norbi.

- Zdarza się, że - jeżeli tylko mogę - przyjeżdżam na taki koncert trochę wcześniej. Ludzie chcą pogadać, zrobić sobie zdjęcie, proszą o autograf. Parę razy kupiłem jakiemuś dzieciakowi watę cukrową. Tego nie ma w metropoliach, w których na koncert przychodzą biznesmeni. Impreza się skończyła? To do widzenia.

Innego zdania jest Sławomir Kowalewski z zespołu Trubadurzy. To grupa, która ma na swoim koncie kilkaset koncertów. Obok Tercetu Egzotycznego to najstarszy, wciąż występujący na scenie zespół muzyczny. To właśnie w Trubadurach swoją karierę rozpoczynał Krzysztof Krawczyk. Mimo to członkom grupy, także Kowalewskiemu, pokory nie brakuje. - To nie ma znaczenia, czy gramy na scenie opery, w teatrze muzycznym czy na festynie. Nawet gdybyśmy mieli tylko jednego widza, trzeba go uszanować. Poza tym nigdy nie narzekam na polską publiczność. Jest wspaniała. Wymagająca, ale wspaniała - twierdzi muzyk. - To trochę jak w sporcie: piłkarz powinien wychodzić tak samo dobrze przygotowany bez względu na to, czy gra w mistrzostwach świata, czy w lidze.

Norbi na polskim rynku muzycznym działa już 19 lat. W rozmowie z nami przyznaje, że nastawienie muzyków do tzw. imprez dożynkowych się zmieniło. - Być może jeszcze kilkanaście lat temu był to obciach. Dzisiaj to już komercja, zwykła ekonomia - dodaje wokalista. Jak wyglądają jego żniwa w sezonie letnim? Około 15 koncertów miesięcznie.

Być może jeszcze kilkanaście lat temu był to obciach. Dzisiaj to już komercja, zwykła ekonomia

Norbi i tak jest „tani”. Granica, poniżej której nie schodzi, to pięć tysięcy złotych. To niewiele w porównaniu z tym, ile za koncert życzą sobie na przykład Edyta Górniak (50 tys. złotych) czy Bajm (60 tys. złotych). Mniejsze gminy takim budżetem nie dysponują. Na pytanie, dlaczego nie zapraszają gwiazd z pierwszych stron gazet, Leszek Kusiak, sołtys Nadolic Wielkich odpowiada tak: - Szukamy sponsorów, mamy dofinansowanie z urzędu gminy czy funduszu sołeckiego, ale w efekcie mówimy o kwocie rzędu 20 tysięcy złotych. To musi wystarczyć na wszystkie imprezy organizowane w ciągu roku: nie tylko dożynki, lecz także mikołajki czy gminny Dzień Dziecka - wyjaśnia. - Niektóre gwiazdy poniżej pięciu tysięcy złotych nie wychodzą z garderoby. Dlatego u nas wystąpiły tylko zespoły ludowe i orkiestra dęta. A wiecie, ile chcą za występ zespoły disco polo?

Wiemy. Tomasz Niecik, twórca przeboju „Cztery osiemnastki”, zdradził kiedyś w jednym z wywiadów, że czołowe discopolowe zespoły biorą około 30 tys. złotych. W sezonie letnim takie grupy grają niemal codziennie. I „koszą” najwięcej.

Disco polo na dożynkach to pieniądze

Rachunek jest prosty: miesięcznie mogą zarobić nawet od 600 do 900 tysięcy złotych. - Ale to psuje rynek. W środowisku zespołów discopolowych jest coraz więcej zawiści. Weekend czy Zenek Martyniuk to marki. Wiadomo, że trzeba więcej zapłacić. Ale powstają nowe grupy, które grają tylko po to, żeby grać. I kupują liczbę wyświetleń teledysków na YouTubie - opowiada o kulisach Tomasz Niecik. - A organizatorzy takich imprez ich zapraszają, bo można się pochwalić imprezą, na której wystąpi kilkanaście zespołów discopolowych. Grup, których nikt nie zna. I potem te zespoły wchodzą na scenę, a publiczność nie wie, co się dzieje. Czeski film.

Niecik twierdzi, że właśnie dlatego nie pojawia się na każdej imprezie dożynkowej. Nie interesuje go tzw. granie do kotleta.
Rocznie na polskim rynku pojawia się około 40 nowych zespołów tego gatunku. Co ciekawe, to właśnie koncerty disco polo cieszą się podczas dożynek największym powodzeniem. Podczas 12. edycji Święta Papryki we Klwowie (województwo mazowieckie) zagrali Zenek Martyniuk i zespół Akcent, natomiast znany z hitu „Ona tańczy dla mnie” Weekend wystąpił m.in. na Dożynkach Powiatowo-Gminnych w Rusinowie, a w minioną niedzielę w udekorowanym słomianymi Minionkami Wysocku Wielkim (województwo wielkopolskie).

Na Dolnym Śląsku w miejscowości Cerekwica 3 września odbył się koncert grupy Bayer Full, a mieszkańcy gminy wspólnie zaśpiewali „Bo wszyscy Polacy to jedna rodzina”.

Od dożynek do Przystanku Woodstock

Ale dożynki to też szansa dla debiutujących artystów. Niewielkie gminy nie mają wielkich pieniędzy na opłacenie czołowych zespołów, więc wybierają te mniej znane. Takie jak Reunion Concept, który zagrał na 13. już festynie Sami Swoi w Dobrzykowicach. - Jest to nasz pierwszy koncert, więc czujemy lekkie zdenerwowanie, ale jesteśmy też pozytywnie nakręceni tym faktem. Docelowo nie ciągnie nas do grania na dożynkach, ale dostaliśmy propozycję, żeby się pokazać, sprawdzić swoje możliwości i po prostu dobrze się bawić - mówi Michał Przybylak, jeden z członków grupy określającej się jako rockowa.

Chłopaki z Reunion Concept mają na razie spore poczucie dystansu do siebie. Dożynkowego koncertu prawdopodobnie też nie biorą całkiem serio. Na fanpejdżu zespołu Damian przedstawia się jako „stalker, który potrafi przetrzepać listę kontaktów obcej osoby, by znaleźć basistę-beztalencie”, „Szymon leci na podwójnej stopie jedną maszynką, przeplatając metrum 6/16 i 2/1”, Dawid jest „ciągle na etapie ogrywania pustej struny E”, natomiast Michał, z którym rozmawialiśmy, klei te wszystkie wątki w całość. Podobno wyczuwalne są u niego wpływy Hanny Montany.

Teraz zaczynają od dożynek, a potem... - Z czasem, gdy będziemy mieli większy materiał, to zapewne wyślemy o na jakieś festiwale i przeglądy muzyczne - mówi Michał Przybylak. - Moim marzeniem jest występ na Woodstocku. Mam nadzieję, że w ciągu pięciu najbliższych lat uda się je spełnić.

Ale imprezy dożynkowe to nie „Idol” ani „Szansa na sukces”. Ludzie chcą po prostu dobrze się bawić. Dostać to, czego nie mają przez cały rok ciężkiej pracy. Dlatego nie ma dla nich znaczenia, czy gra Tomasz Niecik, Trubadurzy czy zespół, którego nazwy nawet nie zapamiętają. Jest impreza, kiełbasa i wata cukrowa. Bo wiosną znów trzeba wyjechać w pole...

Autor: Kinga Czernichowska

Kinga Czernichowska

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.