Maciej Sas

Porywają dzieci dla okupu, ale też dla ich nerek

Okrutną nowością w polskim świecie przestępczym są grupy, które uprowadzają dzieci, by sprzedać ich organy Fot. 123rf Okrutną nowością w polskim świecie przestępczym są grupy, które uprowadzają dzieci, by sprzedać ich organy
Maciej Sas

– Dziś realne jest porwanie każdego Polaka, bo każda rodzina jest w stanie zebrać 10 tysięcy złotych na okup – mówi Grzegorz „Cichy” Mikołajczyk, ekspert do spraw antyterroryzmu i bezpieczeństwa.

Ostatnie tygodnie przyniosły kilka szokujących doniesień o porwaniach dla okupu: zabójstwo dwóch dziewczyn w Kujawsko-Pomorskiem, zatrzymanie przez Centralne Biuro Śledcze Policji szajki porywaczy z Lublina. Można odnieść wrażenie, że bandziory coraz częściej sięgają po taki sposób „zarabiania”. A może przez przypadek dowiedzieliśmy się o czymś, co zwykle nie wychodzi na światło dzienne?
Moim zdaniem tak zawsze było, może teraz nieco się nasiliło, bo staje się to dla ludzi wygodnym sposobem na życie. Rzecz w tym, co trafi do środków masowego przekazu: radia, prasy, telewizji, internetu. Ważne jest też to, kogo dotyczy porwanie. Sprawy zgłoszone na policję mają szansę wydostać się na zewnątrz. Ale takich jest może 10 procent. W 90 procentach okup zostaje po cichu zapłacony, a osoba porwana odzyskuje wolność. Są grupy przestępcze, które specjalizują się w porwaniach lub uprowadzeniach dla okupu. Nie wiem, jak to precyzyjnie nazwać, ale istnieje taki podział wśród grup przestępczych: pierwsze są te, które działają amatorsko. One żądają niewielkich sum - 10, 20, czasem 50 tysięcy złotych. Wszystko zależy od statusu majątkowego porwanego.

Wcale nie trzeba więc być człowiekiem zamożnym, żeby paść ofiarą porywaczy?
Nie trzeba być bogaczem, by się nami zainteresowali - zwłaszcza że za takie porwanie jest niższa sankcja karna. Mniej prawdopodobne jest też skrzywdzenie osoby porwanej, a uzyskanie 10 tysięcy złotych okupu jest dużo bardziej realne niż miliona. Dziś prawdopodobne jest porwanie każdego przeciętnego Polaka, bo rodzina jest w stanie zebrać 10 tysięcy.

Czyli każdy z tych, którzy przeczytają naszą rozmowę, jest potencjalną ofiarą?
Trochę w tym, o czym mówimy, jest straszenia, ale to rzeczywistość. Moim zdaniem nie należy tego ukrywać: zakładnikiem, porwanym może być każdy z nas.

Tę grupę bandziorów nazwał Pan „amatorami”. Zapewne więc są też „zawodowcy”?
Rzeczywiście, są - ostatnia grupa „zawodowa”, która działała w Polsce, bardzo niebezpieczna, to była grupa mokotowska, o której słyszeli wszyscy. Są jej klony, które się na niej wzorują. Jak teraz powstaje grupa przestępcza? Zwykle te najnowsze wywodzą się z grup kibolskich. Nie mają dużego doświadczenia w bandyckim fachu, przez co popełniają wiele błędów. Naoglądali się w filmach, że ktoś porwanemu obciął palec, ucho czy język i potem robią to samo. Żądają sum nieosiągalnych dla przeciętnego człowieka - nie każdego stać, żeby zapłacić milion złotych czy milion euro.

Wypatrują ludzi zamożnych, a potem polują?
Często wynajmują prywatnych detektywów, żeby zebrać jak najwięcej informacji - to jest logistyka. Grupa musi się przygotować do porwania. Potencjalna ofiara powinna być zinwigilowana: jakie ma zwyczaje, kontakty, czy jest szansa, żeby ktoś zapłacił za nią okup. Jeżeli rodziny nie będzie stać na zapłacenie, pojawia się problemem: Co zrobić z porwanym? I wówczas - mowa tu o „amatorach” - popełniają wiele błędów. Brutalnie mówiąc, zacierają ślady poprzez pozbawienie życia tej osoby, ale zapominają, że problem narasta. Do porwania lub uprowadzenia dochodzi jeszcze zabójstwo lub morderstwo. Są też grupy „bardziej inteligentne” - jeśli nie otrzymają okupu, porzucają ofiary w innym rejonie. Zwykle okaleczone, ale żywe. Ci rozsądniejsi nie pchają się w zabójstwa.

Ukrywanie takich sytuacji przez policję, przez władze, to nie najlepsze rozwiązanie. Mylę się?
Przez 17 lat byłem policjantem, brałem udział w akcjach związanych ze słynnymi porwaniami w całej Polsce. Widziałem, jak to się odbywa, jak reaguje rodzina, wiem, co wychodzi potem na zewnątrz, a co nie ma prawa, żeby „nie zastraszać społeczeństwa”... Możemy ludzi demoralizować filmami kryminalnymi, o których wspominaliśmy, ale „zastraszać”, mówiąc im prawdę - już nie? Dlaczego nie można mówić prawdy? Bo jeśli to zrobimy, ludzie zaczną głośno o tym mówić, eksperci zaczną się wypowiadać, że policja sobie z tym nie radzi. Wiemy, że policja uratowała tego czy tamtego. To się nam mówi. Nikt nie wie jednak, że nie uratowali kilku innych porwanych, bo gdzieś się spóźnili albo że okup trafił na policję, a bandyci zamordowali dziewczynę.

Jakie znaczenie dla bandytów ma to, że często bezmyślnie używamy mediów społecznościowych, opowiadając o wszystkim, co robimy?
Nawet kawały na ten temat już krążą, typu: „Nie wiesz, czy w twoim domu jest złodziej? Sprawdź to na Facebooku”. To już tak daleko zaszło, że aby to zwalczyć, trzeba by chyba wychowywać nowe pokolenia już od przedszkola, ucząc, co wolno, a czego nie w takich sytuacjach. Myślę, że ludzi starszego pokolenia już niczego w tym względzie nie nauczymy... Sam mam dwa profile na Facebooku - prywatny i służbowy. Różne rzeczy tam wrzucam, ale robię to celowo, wiem, co chcę w ten sposób osiągnąć. A ludzie wrzucają tam takie informacje, jak choćby to, że od 15 do 28 sierpnia są na wczasach.

Albo że co dzień o 7.30 odwożą bmw córkę do szkoły. Gdybym był porywaczem, ucieszyłbym się z takich informacji podanych na tacy.
No i jeszcze z tego, że są tam zdjęcia obojga, gdy ktoś odprowadza dziecko pod drzwi szkoły. Przestępcy śledzą takie profile, zbierają informacje i wyciągają wnioski. Uważam, że najbardziej narażone na porwanie są osoby majętne - może nie takie z najwyżej półki, bo one mają całodobową, fachową ochronę, ale te ze średniej, które stać na zapłacenie okupu od miliona złotych wzwyż.

Pogadaliśmy sobie teoretycznie, a teraz proszę o podpowiedź: Gdy kogoś nam porwą, płacić cicho okup czy dzwonić na policję?
Mimo tego, o czym mówiłem, trzeba powiadomić policję. Sami nigdy nie wiemy, kto porwał bliską nam osobę. Nawet jeśli mają informację, że wypuszczą porwanego, gdy dostaną okup, nie mają pewności, czy taki człowiek wróci zdrowy.

Rozumiem, że zna Pan takie sytuacje, gdy okup zapłacono, a porwany nie przeżył?
Oczywiście! To jest normalna rzecz - o tym się nie mówi. Policja deleguje osobę, która prowadzi negocjacje, zajmuje się sprawą. Jeśli taki ktoś powie, że trzeba płacić, tak robimy. A jeśli każe się wstrzymać, trzeba się dostosować. Każdy bandyta żądający okupu bierze pod uwagę, że policja zostanie powiadomiona. I przygotowuje się na to.

Są takie sytuacje związane z porwaniami, które szczególnie zapadły panu w pamięć?
Doskonale pamiętam taką sytuację z Wrocławia. Były dwie siostry. Jedna mieszkała za granicą i przyjechała w odwiedziny do tej drugiej. Pierwszej z nich powodziło się dobrze, druga żyła w kręgach patologicznych. Ta zamożniejsza przyjechała samochodem i prawdopodobnie ta biedniejsza siostra zorganizowała porwanie zamożniejszej. Wiedziała, że tamta zapłaci. Porwanej szukaliśmy po całym Wrocławiu. Znaleźliśmy samochód, w którego bagażniku była (przemieszczali się cały czas do miejsca pod Oleśnicą). Nie doszło do przekazania okupu, bo w końcu prawda wyszła na jaw. Tam w grę wchodziło kilkaset tysięcy euro. Była też głośna sprawa porwania, które zorganizowali ojciec i syn. Uwalnialiśmy osobę porwaną w ruinie domu koło Wrocławia. Kiedy wchodziliśmy ratować porwaną kobietę, była przykuta kajdankami do kaloryfera. Starszego porywacza nie było, a młody sięgnął po broń. Potem okazało się, że była prawdziwa, ale nie miał amunicji. Warto powiedzieć jeszcze o jednej rzeczy. Nie jest to niebezpieczne, ale prawdziwą plagą stały się uprowadzenia rodzicielskie.

Rodzice się rozwodzą i nie mogą się zgodzić co do tego, kto się opiekuje dzieckiem?
Wszystko zależy od tego, kto w domu rządzi kasą. W świetle prawa nikt nie może nic zrobić - ani policja, ani detektywi. Znam kilka przypadków, którymi się zajmowałem. Choćby taki. W domu rządziła kobieta, bo zarabiała duże pieniądze. Kopnęła faceta w tyłek, on miał nieograniczone prawa rodzicielskie. Nie chciała, by dziecko przebywało z ojcem. Twierdziła, że będzie żądał dużych pieniędzy za oddanie syna czy córki. Facet wyjechał z dzieckiem na wakacje, nikomu nic nie mówiąc. Zgłoszenie dotarło na policję, ale nie można tego zgłosić jako zaginięcie, bo dziecko jest pod opieką ojca zgodnie z prawem. Sprawa trafia do sądu, dwa tygodnie trzeba odczekać, bo u nas szybciej nikt nie odpowie. Potem odbywa się rozprawa, prawa rodzicielskie są ograniczane (bądź nie). I dopiero policja może działać. Dlatego wielu ludzi wynajmuje ochronę, która zabezpiecza dzieci przed porwaniami rodzicielskimi. Warto jeszcze wspomnieć o grupie z Krakowa, która wyspecjalizowała się w uprowadzeniach za granicę - na organy. Najpierw porywali ludzi i sprzedawali ich, a potem zaczęli uprowadzenia i sprzedaż organów do przeszczepów. To gwarantowało większe pieniądze, bo dziecko łatwo uprowadzić i przehandlować. Robili to sprytnie: porywali, przekazywali innej grupie do Berlina. Po kilku dniach odbierali, dziecko nie miało już nerki. Operacja zrobiona fachowo. Jeśli dziecko porwano we Wrocławiu, odstawiali je do jakiejś galerii handlowej w Poznaniu.

Nie sądziłem, że u nas też się to dzieje... Myślałem, że to specyfika Azji i Ameryki Południowej.
Takie rzeczy dzieją się tu i teraz. Ludzie z Dolnego Śląska pojechali niedawno z dwójką dzieci do Disneylandu w Paryżu. Jedno dziecko zostało porwane. Zgłosili to policji francuskiej. Odnaleziono porwanego malca trzy dni później w zupełnie innym miejscu
- już bez nerki.

Okrutna nowość na bandyckim rynku...
Tak można powiedzieć. Ale przypomnę sytuację sprzed roku z dużej galerii handlowej we Wrocławiu, gdzie szczęśliwie udało się udaremnić uprowadzenie dziecka. Kobieta zostawiła córeczkę na placu zabaw, na którym ktoś niby opiekuje się dziećmi, podczas gdy ich rodzice są na zakupach. Potem na monitoringu było widać, jak dwóch mężczyzn podchodzi, bierze dziewczynkę pod jakimś pretekstem. Szczęśliwie matka szybko wróciła, zaalarmowała policję, ochronę i wszystkich świętych. Udało się dziewczynkę odnaleźć w windzie towarowej - miała już ogoloną głowę i była przebrana, żeby nie można jej było rozpoznać.

Wniosek: pilnować bliskich, zwłaszcza dzieci, i nie publikować wrażliwych informacji o sobie i rodzinie na portalach.
To takie podstawowe zasady bezpieczeństwa: zastanów się, co piszesz na portalach społecznościowych, komu co mówisz, czym się chwalisz. Starajmy się zadbać o bezpieczeństwo swoje i naszych bliskich. Ja zawsze mam przy sobie broń. Inni, których na to stać, wynajmują ochronę. Kto nie ma takich możliwości, po prostu musi zachować zdrowy rozsądek i opiekować się bliskimi najlepiej, jak potrafi. A tak naprawdę nikt nie jest bezpieczny, jeśli chodzi o porwania i uprowadzenia.

Rozmawiał: Maciej Sas

Maciej Sas

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.