Eliza Gniewek-Juszczak

Pożar wybuchł tuż przed ślubem i chrzcinami

pożar w Niecieczu - Mamo, dlaczego to się stało? - pyta 9-letni Mateusz. Nikt z dorosłych nie umie odpowiedzieć, co było przyczyną pożaru trzyrodzinnego domu.
Eliza Gniewek-Juszczak

Spłonęły ubrania i zeszyty dzieci. Dom może się zawalić

- Nie mam jak wyszykować dzieci do szkoły. Spłonęły ich ubrania, zeszyty, zniszczone są ich dyplomy za osiągnięcia w szkole - mówi Renata Kosidło z Nieciecza, mama dziesięciorga dzieci. Na smutno odbył się w sobotę ślub pani Renaty i pana Tomasza oraz chrzty pięciorga ich dzieci.

Pożar wybuchł w piątek wieczorem. - Ślub zaplanowaliśmy, kiedy jeszcze żył tato. Umarł 1,5 miesiąca temu - opowiada Tomasz Kosidło. W sobotę rano znalazł w zgliszczach strzępy swojego ślubnego garnituru. Kwiaciarka nie wzięła pieniędzy za ślubny bukiet, a ksiądz nie zbierał na tacę. - Na przyjęciu dzieci nie chciały jeść - opowiada siostra pana młodego Anna Wesołowska, która mieszka w tym samym domu. Podczas pożaru wlano do środka 3 tys. litrów wody, które zalały gliniane stropy.

- Wzięłam garnek z kapustą z kuchni brata do mnie gotować. Każdy coś robił na zewnątrz. Dzieci kroiły warzywa na sałatkę, na tym stole na dworze ktoś kotlety schabowe tłukł. Zostawiłam w pokoju brata dwuletnią córeczkę, oglądała telewizję. Tyle, co poszłam z tym garnkiem do siebie, coś zrobiłam w kuchni. I nagle słyszę krzyk, pomyślałam: Boże, tylko nie moja Martynka… - opowiada Anna Wesołowska, która mieszka w domu, w którym nagle wybuchł pożar.

W piątek wieczór, w Niecieczu trwały ostatnie przygotowania na przyjęcie weselne pana Tomasza i pani Renaty oraz chrzciny pięciorga ich dzieci. Gotowy był garnitur i ślubna sukienka. To nie miało być duże wesele, tylko przyjęcie, 30 osób dorosłych i dwadzieścioro dzieci. Termin ślubu łączonego z chrzcinami dzieci był długo wcześniej ustalony. Jeszcze jak żył ojciec pana Tomasza.

Czarny dym zobaczył sąsiad z domu obok. - Tego nie dało się nie widzieć, od razu chwyciłem węże strażackie, śrubokręt i pobiegłem do hydrantu, który jest po drugiej stronie drogi. Sąsiedzi wybiegli też z wężami. Ale hydrant kręcił się w kółko - opowiada pan Władysław, pod którego płot jeszcze w niedzielę rano z wiatrem leciały nadpalone kartki z nowych zeszytów.

O tej porze dziesięcioro dzieci państwa Kosidłów spało jeszcze w różnych domach we wsi. Sąsiedzi dawali młodszym ubrania i zabawki po swoich maluchach. - Dziękuję wszystkim sąsiadom za pomoc przy gaszeniu pożaru i organizacji naszego wesela, za przenocowanie dzieci, za ubrania dla mnie. Nie mieliśmy w co się ubrać, ani gdzie się umyć - przyznaje pan Tomasz.

Na miejsce tragedii przyjechała burmistrz Nowego Miasteczka. - Na szczęście wszyscy są cali i to jest najważniejsze. Od razu dowieźliśmy plandeki do zabezpieczenia dachu. Zaproponowaliśmy zakwaterowanie - wyjaśnia Danuta Wojtasik. - Rodziny jak najszybciej złożą wniosek o zasiłek specjalny. Nie są to duże pieniądze, ale w tym przypadku każda złotówka się przyda. Zwracamy się także do lokalnych przedsiębiorców o pomoc rzeczową w postaci np. materiałów budowlanych. Trzeba szybko zakończyć remont, bo zbliża się zima. Chcemy także zorganizować zbiórkę pieniędzy - wymienia burmistrz Nowego Miasteczka.

Potrzebne są też ubrania, zwłaszcza te z długim rękawem dla dzieci w wieku od 6 do 18 lat oraz ich rodziców, a także przybory szkolne i wszystko, co potrzebne jest w domu. - Nie mam jak wyszykować dzieci do szkoły. Syn Paweł nie słyszy, uczy się bardzo dobrze w szkole w Żarach, ale nie wiem, czy w poniedziałek tam pojedzie - mówi pani Renata, przeglądając nadpalone dyplomy dzieci i swoje zniszczone dokumenty. - Chodziliśmy, szukaliśmy, nie wiemy, od czego się zajęło. W żadnym kominie się nie paliło. Tam na poddaszu nie ma instalacji. My jakoś damy radę, jakoś przeżyjemy, ale szwagier z dziećmi, to ja nie wiem jak to będzie... - zastanawia się Jacek Wesołowski.

W sobotę odbył się ślub i chrzciny. Ksiądz podczas mszy podkreślił, że dobrze, że wszyscy dotarli. - Gdyby właz na podasze był zamknięty i dym się nie wydostał, a tliłby się w nocy, mogliśmy wszyscy zginąć - mówi pan Tomasz.

Podczas przyjęcia dzieci nie chciały jeść. Dziewięcioletni Mateusz pytał mamę, dlaczego to się stało. Nikt nie umiał mu wyjaśnić.

Aby dowiedzieć się więcej o możliwościach pomocy rodzinie można dzwonić do Anny Wesołowskiej, numer: 721 912 314 oraz do Tomasza Kosidły - nr 721 136 772.

Eliza Gniewek-Juszczak

Opisuję to, co dzieje się w powiecie nowosolskim, ale także to, co dotyczy mieszkańców całego województwa lubuskiego. Ciekawią mnie przepychanki polityczne, przemiany gospodarcze w regionie i emocjonują ludzkie sprawy. Piszę o religii, ale też tym, co się buduje. Lubię odkrywać ciekawostki Nowej Soli, Kożuchowa, Otynia, Bytomia Odrzańskiego i Nowego Miasteczka oraz wielu innych miejscowości. Publikuję artykuły w Gazecie Lubuskiej oraz na portalach www.gazetalubuska.pl i www.nowasol.naszemiasto.pl.
Chętnie napiszę o Twojej sprawie, wydarzeniu, które organizujesz lub sukcesie, którym chcesz się pochwalić.
Skończyłam filologię polską w Zielonej Górze i dziennikarstwo w Poznaniu. W Gazecie Lubuskiej pracuję od 2016 r.

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.