Prof. Piotr Borek: Szum medialny zwiększył zainteresowanie uczelnią

Czytaj dalej
Fot. Andrzej Banaś
Jolanta Tęcza-Ćwierz

Prof. Piotr Borek: Szum medialny zwiększył zainteresowanie uczelnią

Jolanta Tęcza-Ćwierz

Szanuję pracowników i ich prawa, natomiast nie mogę zaprzestać procesu restrukturyzacji pod naporem pism, pretensji, roszczeń czy zarzutów. Na mocy ustawy to ja odpowiadam za politykę kadrową i płacową uniwersytetu a nie związki zawodowe - mówi prof. Piotr Borek, rektor Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie, odnosząc się do oskarżeń o wadliwe umowy, masowe zwolnienia, niegospodarność i upolitycznienie uczelni.

Jak podsumuje pan pierwszy rok swojej kadencji rektora Uniwersytetu Pedagogicznego?

To pytanie otwierające puszkę Pandory, przynajmniej z perspektywy niektórych pracowników uniwersytetu i dziennikarzy. Pierwszy rok mojego urzędowania to restrukturyzacja uczelni i wdrożenie planu oszczędnościowego. Wiele rzeczy udało się naprawić, udoskonalić, zreformować. Dotyczy to zwłaszcza funkcjonowania administracji. Sporo zmian dokonało się także w pionach naukowo-dydaktycznych czyli instytutach. Niektóre działy administracji zostały połączone, inne zredukowaliśmy, jeszcze inne uległy włączeniu do większych działów. Doszło też do redukcji kadry administracyjnej.

Odeszły osoby w wieku emerytalnym, ale rozstaliśmy się także z częścią pracowników zatrudnionych na kontraktach czasowych. Jednak w związku z powyższymi zmianami jakość pracy uczelni nie doznała uszczerbku. Stworzyliśmy ponadto Wydział Pedagogiki i Psychologii, który został wyodrębniony z Wydziału Nauk Społecznych. Powstał też Instytut Nauk o Polityce i Administracji. Dokonały się zmiany personalne na funkcji prorektorów w związku z rezygnacją części zespołu. Otworzyliśmy nowe kierunki, m.in. psychologię i biologię zwierząt, która okazała się strzałem w dziesiątkę. Sporą zmianą było poszerzenie naszego stanu posiadania majątku o prawie siedem hektarów ziemi z zabytkowym fortem Bronowice przy ulicy Rydla.

To uważam za zmianę jakościową, z której będą korzystać przyszłe pokolenia studentów.

Z jednej strony uczelnia wdraża plan oszczędnościowy, z drugiej czyni kosztowne inwestycje. Po co uniwersytetowi fort, skoro kupując go, naraził się na zarzut niegospodarności?

Zakup fortu traktujemy jako cel strategiczny, przyszłościowy. Fort i teren w Bronowicach kosztowały niecałe szesnaście milionów złotych, które pochodziły ze środków inwestycyjnych. Uniwersytet ma trzy strumienie finansowania. Pierwszy - to pieniądze, które wypracowuje na formach komercyjnych: kursach i studiach podyplomowych, czy też innych usługach edukacyjnych i eksperckich. Drugi - to subwencja, którą otrzymujemy co miesiąc z Ministerstwa Edukacji i Nauki na bieżącą działalność, wreszcie trzeci - to środki inwestycyjne.

Kilka lat temu minister Jarosław Gowin obdarował uczelnie państwowe obligacjami, w zależności od wielkości uczelni było to od kilkunastu do kilkudziesięciu milionów złotych. Pieniądze te stanowiły zastrzyk prorozwojowy. Spieniężyliśmy część tych obligacji, zyskując dwadzieścia parę milionów złotych gotówki i z tych środków zakupiliśmy fort. Nie ma to nic wspólnego z niegospodarnością, ponieważ ze środków inwestycyjnych nie możemy dopłacać do pensji czy bieżącej działalności uczelni.

Jak zatem wygląda sytuacja finansowa uniwersytetu?

Dużo lepiej niż rok temu. Z ostatnich wyliczeń kwestora wynika, że mamy szansę zbilansować rok 2021. Oczywiście będziemy mieć jakieś ukryte zadłużenie. Na jego wysokość wpływa m.in. konieczność kredytowania wypłat za nadgodziny wpłatami tegorocznymi.

Oznacza to, że nie zapłaciliśmy za pracę zrealizowaną w ubiegłym roku akademickim, tylko czekamy na wpłaty kolejnych studentów zaocznych i podyplomowych. W przyszłości chciałbym, abyśmy za wykonaną pracę od razu płacili środkami, które zarabiamy na bieżąco, a nie czekali na kolejne, aby się rozliczyć. Nadgodziny mogą stanowić około 5-8 mln zadłużenia rozciągniętego w czasie. Rok temu mieliśmy dwadzieścia parę milionów długu.

To były zaległe składki na ZUS - ponad 10 milionów, do tego brak środków na pensję styczniową, tu poratował nas minister edukacji i nauki, plus niezapłacone nadgodziny oraz brak środków na nagrody - pieniądze z funduszu nagrodowego musieliśmy przesunąć na zasypywanie dziury finansowej. Wdrożony plan oszczędnościowy, który oznaczał m.in. redukcję 27 etatów dydaktycznych, kilkunastu etatów administracji, okresowe wyłączanie ogrzewania, oszczędności na wodzie i prądzie we wszystkich budynkach uczelnianych - przyniósł efekty. W trudnym czasie pandemii udało nam się zaoszczędzić co najmniej kilka milionów.

W jaki sposób odniesie się pan do zarzutów przedstawicieli związku zawodowego o nadużywanie umów na czas określony, utrudnianie działalności związku oraz zwalnianie pod pretekstem restrukturyzacji doświadczonych, ale „niewygodnych” pracowników?

To drażliwy temat, który pojawił się już w czasie kampanii przed wyborami rektorskimi. Wiedziałem, że uniwersytet zatrudnia pracowników na podstawie umów czasowych, ale nikt nie zdawał sobie sprawy, że jest ich prawie sześćset na około tysiąc pięćset osób zatrudnionych na uczelni (z czego około tysiąc siedemdziesiąt to nauczyciele, a pozostali to pracownicy pionu administracji). Od początku kadencji umowy zawarte na czas określony zamieniałem na umowy na czas nieokreślony.

Były to niewielkie ilości, ponieważ nie miałem pomocy prawnej. Kiedy od 13 maja do 26 lipca br. na uczelni prowadzona była kontrola Państwowej Inspekcji Pracy, pan inspektor pokazał mi jasne przepisy prawa. Wcześniej mieliśmy wykładnię naszej kancelarii prawnej, że umowy na czas określony są obowiązujące. Po spotkaniu z inspektorem Państwowej Inspekcji Pracy przystąpiłem do szybszego zamieniania umów. Nie czekając na koniec kontroli, przedłużyłem 90 proc. umów przed okresem urlopowym. Co ważne, zawierali je moi poprzednicy, ja naprawiam błędy.

W związku z łamaniem praw pracowniczych przedstawiciele związku zawodowego złożyli zawiadomienie do prokuratury. Domagali się także od ministra edukacji i nauki odwołania pana ze stanowiska rektora.

W przypadku związku zawodowego „Inicjatywa Pracownicza” sprawa nie jest jednoznaczna. Związek ukonstytuował się w maju br., zarejestrował się i występował jako filia organizacji mającej centrum w Poznaniu. Pytałem o opinię prawną i uzyskałem informację, że to organizacja, która dopiero się tworzy. Docierały do mnie pretensje osób, które należą do związku, że nie uznaję legalności powołania tej struktury. Wyjaśniam więc: nie miałem pewności co do statusu. To nie było złośliwe.

Nie wiedziałem, czy jako rektor nie zostanę oskarżony o łamanie przepisów, jeśli zacznę traktować organizację, która się tworzy jako już ukonstytuowaną. Stąd wzięły się nieporozumienia, nie wynikały one z mojej złej woli. Z drugiej strony jeżeli jestem bezpardonowo atakowany przez grupę osób - pracowników, dla których jestem pracodawcą, muszę się bronić. Te osoby już na wstępie zachowały się nie w porządku i naraziły na zarzut utraty zaufania pracodawcy z pełnymi tego konsekwencjami. To są nie tylko związkowcy, ale również pracownicy uniwersytetu. Dlatego składanie zawiadomienia do prokuratury było wybraniem ostrego wariantu, bez chęci dążenia do porozumienia czy dialogu.

Szanuję pracowników i ich prawa, natomiast nie mogę zaprzestać procesu restrukturyzacji pod naporem pism, pretensji, roszczeń czy zarzutów. Na mocy ustawy to ja odpowiadam za politykę kadrową i płacową uniwersytetu a nie związki zawodowe. Tutaj dochodzimy do clou problemu: jak daleko w żądaniach może posunąć się związek? Tym bardziej, że jest to związek niereprezentatywny, który nie ma wystarczającej liczby osób do tego, by być traktowany jak Solidarność czy ZNP.

To było krzywdzące względem mnie, również pod względem wizerunkowym. Można przemilczeć owo zawiadomienie do prokuratury. Należy jednak pamiętać, iż nie złamałem przepisów, występując o poradę prawną i wstrzymując się z odpowiedziami na niektóre zarzuty. Związkowcy powinni również wiedzieć, że zgodnie z regulaminem osobą odpowiednią do rozmów z nimi jest prorektor do spraw studenckich, a nie ja.

Tymczasem członkowie związku pisali bezpośrednio do mnie, rozsyłali też korespondencję do pracowników uniwersytetu, zdecydowanie przekraczając swoje kompetencje. Było z ich strony szereg nadużyć, nawet jeśli nie przepisów, to dobrych obyczajów, które powinny panować w społeczności uniwersytetu. Ze spokojem zatem oczekuję na werdykt prokuratury, aczkolwiek nie zamierzam w żadnym stopniu ułatwiać związkowi działalności. Z mojej perspektywy „Inicjatywa Pracownicza” nie wnosi niczego pozytywnego do procesu restrukturyzacji i optymalizacji uniwersytetu.

Nie pomogła w uzyskaniu ani złotówki, nie pomogła w zaoszczędzeniu ani grosika. Jeśli więc jako rektor odpowiadam za stan finansów, to proszę dać mi szansę, a nie rzucać kłody pod nogi.

Podstawowym zadaniem związków zawodowych jest obrona interesów zawodowych pracowników.

Tak deklarują. Moim zdaniem walczą wyłącznie o swoje prawa jako zarządu. Chcą być pod ochroną. Dla mnie to wygląda bardzo egoistycznie. Podam przykład. Jedna z pań z zarządu tego związku nie ma we własnej części instytutu godzin na pensum. Musi prosić dyrekcję innej jednostki o godziny do etatu. Jeżeli tak na to spojrzymy, zobaczymy, co jest powodem działalności związkowej. Bywa, że pod szczytnymi hasłami kryją się pobudki niższego rzędu. Ale nie chcę tego oceniać.

Wiele mówiło się także o „upolitycznieniu uczelni”. Skąd takie zarzuty?

Wydaje mi się, że kwestia upolityczniania działalności władz Uniwersytetu Pedagogicznego zaistniała wiosną br. po artykule prof. Janusza Majcherka pt. „Nauka po czarnkowemu: PiS buduje nowe elity akademickie”. Autor w ostatnich akapitach zawarł informację, że Uniwersytet Pedagogiczny ma być kuźnią katechetów, elity prawicowej. To zainicjowało skojarzenia z upolitycznianiem. Być może przyczyniła się do tego również moja wizyta w ministerstwie edukacji i nauki.

Od jesieni ubiegłego roku zabiegałem w ministerstwie o poratowanie uczelni, ponieważ mieliśmy ponad dwadzieścia milionów deficytu. Na koniec 2020 roku, przedkładając z kanclerzem plan restrukturyzacji uniwersytetu, prosiłem ministra prof. Przemysława Czarnka o wsparcie tego procesu. Dostaliśmy dziesięć milionów złotych i to nas uratowało. Skoro pan minister jest z rządu prawicowego i pomaga uczelni, może to dla niektórych stanowić przejaw upolitycznienia.

Gdyby minister był z opozycji, nie byłoby upolitycznienia?

Nie wiem. Podejrzewam, że w mniejszym zakresie. Ja i tak bym pojechał do ministra. Obojętne czy z opozycji, z lewicy czy z koalicji. Do każdego bym pojechał z prośbą o pomoc. Po mojej wizycie nastąpiła lawina artykułów, głównie w „Newsweeku” i „Gazecie Wyborczej”, zawierających drobniejsze, ale też mocniejsze ataki, wiążących obecne władze uczelni, w tym mnie, z opcją prawicową.

Patrzę na to z uśmiechem, bo zawsze powtarzam, że kiedy wchodzę na uniwersytet, poglądy zostawiam za drzwiami, na parkingu, a w murach uczelni jestem urzędnikiem państwowym. I jako urzędnik państwowy podlegam ministrom. Resortem kierują ministrowie z danej opcji politycznej, a ja chcę z nimi dobrze współpracować. Być może ta współpraca oznacza dla niektórych upolitycznienie. Nie da się obalać tego typu myślenia, bo to według mnie walka z wiatrakami.

W reorganizacji uniwersytetu nie kierujemy się żadnym politycznym kluczem. Nikt nie zmienił programu studiów na żadnym kierunku, w konkursach na stanowiska dydaktyczne powoływane są niezależne komisje, kierowane przez dyrektorów czy szefów dyscyplin, władze rektorskie nie mają wpływu na to, jakich specjalistów zatrudniają instytuty. Nie wydarzyło się nic, żeby rację bytu miały zarzuty, że my jako uczelnia, skręcamy w prawo czy w lewo.

To nadbudowywanie sensów i poszukiwanie sensacji. Unowocześniamy uniwersytet, zmieniamy jedne kierunki, inne zawieszamy. Być może części osób przeszkadza, że przemy do przodu i jesteśmy w wielu przypadkach wzorem przemian. Kwestie upolityczniania należy włożyć między bajki. Nie potwierdza tego ani zespół kadr, ani programy kształcenia, ani kierunki kształcenia, które realizujemy.

W jaki sposób afera wokół uczelni przełożyła się na liczbę studentów?

Rekrutacja wypadła nam znakomicie - w systemie zarejestrowało się prawie dwa tysiące więcej kandydatów niż w roku ubiegłym. Przyjęliśmy około 7200 studentów, co jest liczbą rekordową. Szacuję, że na Uniwersytecie Pedagogicznym mamy obecnie prawie czternaście tysięcy studentów. To duży skok ilościowy w stosunku do lat ubiegłych. Studenci bardzo chętnie wybierają Uniwersytet Pedagogiczny.

Jestem przekonany, że szum medialny przyczynił się do zwiększenia zainteresowania naszą uczelnią. Mówiąc trochę żartem, maturzyści doszli zapewne do wniosku, że u nas coś się dzieje, warto więc studiować na uniwersytecie, na którym nie jest nudno. A mówiąc poważniej, na około 60 kierunkach mamy ponad dwieście ścieżek kształcenia, co oznacza, że pod względem różnorodności oferty jesteśmy w Krakowie na drugim miejscu, inne uczelnie i uniwersytety - poza Alma Mater - są sprofilowane branżowo.

My, mimo branżowości pedagogicznej, oferujemy szerokie spektrum kierunków: od nauk humanistycznych, społecznych, po ścisłe i przyrodnicze. To również ma przełożenie na zainteresowanie młodzieży.

* * *

Kłopoty uczelni

Pod koniec 2020 roku Uniwersytet Pedagogiczny był zadłużony na ponad 20 milionów złotych. Jak tłumaczy rektor prof. Piotr Borek, kłopoty finansowe były m.in. konsekwencją tego, że poprzednie władze nie płaciły składek ZUS. Wdrożony przez władze uczelni plan oszczędnościowy i restrukturyzacyjny, chociaż nie bezbolesny, przynosi efekty. Tymczasem w narastającym od wielu tygodni konflikcie przedstawiciele związku zawodowego „Inicjatywa pracownicza” oraz działacze i posłowie Lewicy zarzucają rektorowi nadużywanie umów na czas określony, utrudnianie działalności związku zawodowego oraz zwalnianie „niewygodnych” pracowników. Władze uniwersytetu są także oskarżane o niegospodarność i upolitycznianie uczelni.

Jolanta Tęcza-Ćwierz

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.