Proste składniki recepty na miłość

Czytaj dalej
Fot. Archiwum rodzinne
Eliza Gniewek-Juszczak

Proste składniki recepty na miłość

Eliza Gniewek-Juszczak

Kiedy papież Franciszek w Brzegach koło Krakowa ogłaszał słowa „proszę, przepraszam, dziękuję” jako najważniejsze w małżeństwie, Jadwiga i Ryszard Kieczurowie z Siedliska już znali tę prawdę

Jak się poznaliście?
- Jadwiga: Chodziliśmy do jednej klasy w Technikum Ochrony Roślin w Sławie. Mąż zawsze twierdzi, że jesteśmy razem przez profesora, który posadził nas do jednej ławki. To była czwarta klasa. Po wakacjach stwierdziliśmy, że mamy się ku sobie. I tak jest do dzisiaj. Zaraz po szkole rozjechaliśmy się do swoich domów. Spotykaliśmy się, ale rzadko. Dzisiaj wsiada się w samochód i się jedzie, albo dzwoni. A wtedy nie było telefonów komórkowych, trudno było się komunikować. Jesienią Rysiu poszedł do wojska. Przez czas służby chyba dwa razy się widzieliśmy. Ale codziennie pisałam do niego listy. Opowiedz, jakie przez to miałeś perypetie.
- Ryszard: Byłem na szkółce podoficerskiej. Były tam takie dziwne obyczaje. Jednemu z kaprali nie podobało się, że listy dostaję, więc wymyślał dla mnie różne zadania, które miałem robić, żeby te listy otrzymywać. Jadzi mama na poczcie pracowała, to zawsze ładne znaczki były na kopertach.
- Jadwiga: Wybierałam te znaczki, żeby ładnie listy wyglądały, ale wtedy i papeterie były piękne. Teraz takich nie ma.

Kiedy poprosił Pan Panią o rękę?
Przed wojskiem wiedzieliśmy, że chcemy się pobrać. W październiku wróciłem, a w kwietniu się pobraliśmy. Obchodziliśmy w tym roku 35-lecie.

Jak trafiliście do jednej pracy?
- Jadwiga: Mieszkaliśmy w Nowej Soli. Byłam na wychowawczym z synem. Okazało się, że jest etat szkółkarza w Przyborowie. Powiedziałam, że w życiu nie będę żadnym szkółkarzem. Stało się inaczej.
- Ryszard: Już wtedy byłem kierownikiem wyłuszczarni nasion w Siedlisku. Doszły zadania. Trzeba było zatrudnić jeszcze jedną osobę, to zaproponowałem żonę. To był 1988 rok. Pracujemy 28 lat razem. Śmiejemy się, że staż naszego małżeństwa liczy się podwójnie, bo razem w pracy, a potem razem w domu.

Robiliście sobie prezenty, które zapadły w pamięć?
- Jadwiga: Nieraz widziałam na filmach, jak mąż żonie kwiaty daje. To powiedziałam, że chociaż raz mógłby przyjść z kwiatami. I dostałam… piękny bukiet rumianków, ale z korzeniami. To było dawno, dawno temu, ale gest został. Mąż przynosi mi kwiaty bez okazji.
- Ryszard: Mnie żona pozwala na bardzo kosztowne hobby. Jestem od wielu lat myśliwym. Kiedy były ciężkie czasy, zakup broni wymagał dużych wyrzeczeń, a żona godziła się na to. Mówiła: Skoro to ci się podoba, chcesz to robić, to kupuj.

Czyich potraw na obiad jest więcej?
- Jadwiga: Ryś lubi pierogi, naleśniki, zupy. A mnie wszystko smakuje. Na początku umiałam różne ciasta upiec, ale nie umiałam nic ugotować. Moja mama często do mnie przyjeżdżała i nauczyła mnie.
- Ryszard: A pamiętasz, jak kurę piekłaś? Chcieliśmy zrobić sobie romantyczną kolację.
- Jadwiga: Kupiłam kurę. Nie wiedziałam, że była stara, tylko na rosół. Piekłam i piekłam, aż spaliłam. Stół pięknie nakryty. Jemy. Pytam: Dobre? Słyszę, że bardzo dobre. Ale za trzecim kawałkiem mąż mówi: Wyrzućmy to, nie będziemy się męczyć. I tak było romantycznie.

A najlepsza potrawa, którą przejęła Pani od teściowej?
Bardzo dobry pieróg z ciasta drożdżowego. Najpierw robi się placek drożdżowy, który napycha się tłuczonymi ziemniakami z koperkiem. Składa się go i wychodzi taka duża buła. Piecze się w piekarniku. Do tego robi się zasmażaną białą kapustę.

Co jest najważniejsze w małżeństwie?
- Jadwiga: Po pierwsze partnerstwo. Nikt nie jest niczyją własnością. A najważniejsza jest rozmowa. Cokolwiek się zdarzy, trzeba usiąść do stołu i porozmawiać. Wyjaśnić sprawy i nie nosić urazu w sercu.
- Ryszard: Do spraw raz omówionych nie można wracać.
- Jadwiga: Wszystko robimy razem. Jak nam coś nie wyjdzie, to wina jest po połowie. Nie możemy mieć do siebie pretensji. Dzieciom też nic nie wypominałam. Była szczera rozmowa i wyjaśnienie. Ten wspaniały kontakt został do dzisiaj. Dzieci dzień w dzień do nas dzwonią. Chcą wiedzieć, co u nas słychać i powiedzieć, co u nich się dzieje.

Jak szybko się godzić po małych sprzeczkach i dużych kłótniach?
- Jadwiga: Jestem upartą kobietą. Mnie zaraz nie mija. Ale mąż nie lubi się gniewać. Wyjdzie na pół godziny, a potem wraca i pyta, czy mi już przeszło, to ja się jeszcze bardziej zżymam, a po kolejnej chwili znowu przyjdzie i jeszcze raz zapyta, a ja już w śmiech.
- Ryszard: W życiu, wiadomo, różnie jest, każdy ma swoje poglądy, ale żeby nie odzywać się do siebie? To dla mnie niepojęte. Jak słyszę, że mąż z żoną nie rozmawiają, bo się jedno na drugie obraziło, to się dziwię. Skoro się zdecydowałem być właśnie z tą kobietą na całe życie, to jak ja mogę się do niej nie odzywać?

Kto rządzi w domu?
- Jadwiga: Wszyscy mówią, że to niby ja. Ale miałam taki pomysł, aby się budować, a mąż nie chciał, bo był przeciwny kredytom. Potrafił się postawić.

Ale może tak miało być? Zamieszkaliście w rodzinnym domu Pana Ryszarda.
- Ryszard: Jak mój tato zmarł, musieliśmy zdecydować, co dalej. Moja żona jest osobą tolerancyjną. Stara się pomagać wokoło. Powiedziała, że przeprowadzimy się do mamy, żeby nie była sama.
Różnie ludzie zachowują się w sytuacji, kiedy rodzice starzeją się i chorują. Oddają do domów opieki. My jesteśmy ludźmi wierzącymi i nie moglibyśmy tak postąpić. Kiedy moja mama zaczęła chorować, to gdyby nie dociekliwość mojej żony, pewnie mama by już nie żyła. Lekarze nie wiedzieli, co się dzieje, a Jadzia dopytywała i w końcu znaleźli przyczynę. Dzisiaj mama dobrze się czuje, jest 6 lat po operacji.

Nie żałowała pani decyzji o zamieszkaniu z teściową?
- Jadwiga: Córka była wtedy na studiach i zapytała mnie, czy się dobrze zastanowiłam i czy tego naprawdę chcę. Powiedziałam, że nie do końca, bo wszyscy wiedzą, że mieszkanie z teściową do łatwych nie należy. Ale kiedy popatrzę na mamę... Ma 90 lat, jakby sama została, to przecież szkoda by było.

Jakie chwile cementują związek?
- Jadwiga: Cały czas jesteśmy blisko siebie. Jak mąż jeździł w delegacje na dzień czy na dwa, to w domu robiła się pustka. On tam ryczał, ja tutaj. Stwierdziliśmy, że uzależniliśmy się od siebie i rzeczywiście może trzeba zacząć wyjeżdżać osobno. Nie daj Boże, jakby się coś stało jednej osobie, to ta druga chyba by nie funkcjonowała.
- Ryszard: Nasze najdłuższe rozstanie było na półtora miesiąca, kiedy pojechałem do Luksemburga. Dzieci były małe, trafiła się okazja, że w czasie urlopu wypoczynkowego i bezpłatnego można było pojechać do pracy w lesie. Miałem jechać na 3 miesiące, ale nie wytrzymałem tyle. Po jakimś czasie okazało się, że można znów jechać, ale już niekoniecznie legalnie. Byłem już spakowany. Przyjechali po mnie znajomi, a ja zdecydowałem, że nie jadę, bo to nielegalne. Jak my się cieszyliśmy! Jakbym wrócił z dalekiej podróży!
- Jadwiga: Trudne momenty też przychodziły. Strasznie przeżyłam śmierć mojej mamy, miałam tylko ją. Ojciec zmarł jak miałam dwa lata. Mąż był dla mnie wielką podporą. Gdyby nie on, nie przetrwałabym tego wszystkiego. Możemy oboje na siebie liczyć.

Czy były przykłady małżeństw, które były dla Was wzorem do naśladowania?
- Ryszard: Razem z moimi rodzicami i bratem mieszkaliśmy z rodzicami mojego taty. Dziadkowie Filomena i Wincenty byli tacy… Ach, na starość człowiek się robi taki, że trudno mówić o takich sprawach... Oni przeżyli razem ponad 50 lat. Byli bardzo oddani sobie. Nigdy się nie kłócili. Zawsze zwracali się do siebie z szacunkiem. Dziadek babci usługiwał. Podobało mi się to.

Proste sprawy, które niszczą związek?
- Jadwiga: Na pewno nie wolno sobie niczego zakazywać.
- Ryszard: Nie można cały czas narzucać swojej woli. Gdyby jedno z nas cały czas dążyło do tego, żeby robić to, co ta jedna osoba chce, to by zmierzało do końca związku.
- Jadwiga: Każdy ma swoje upodobania. Mamy swoje światy. Mąż mnie zaprasza na polowania, ale ja wolę posiedzieć w domu i poczytać. Z kolei mąż nieszczęśliwy jest, kiedy jedzie ze mną na zakupy. Ale w sklepach mnie nie ogranicza. Kiedy mówię, że podoba mi się jakaś bluzka, to mówi: Kup sobie trzy.

O czym marzycie?
- Jadwiga: O tym, aby jak najdłużej razem być, żeby dzieci i wnuki były szczęśliwe. I by pokój na świecie był, bo syn jest żołnierzem.
- Ryszard: Córka w październiku ma egzamin ze specjalizacji, z interny. Chciałbym, by zdała.
- Jadwiga: Nam szczęście daje bycie ze sobą. Lodówka nie musi być pełna, ale żeby było co zjeść i żeby było w co się ubrać. To wystarczy.

Eliza Gniewek-Juszczak

Opisuję to, co dzieje się w powiecie nowosolskim, ale także to, co dotyczy mieszkańców całego województwa lubuskiego. Ciekawią mnie przepychanki polityczne, przemiany gospodarcze w regionie i emocjonują ludzkie sprawy. Piszę o religii, ale też tym, co się buduje. Lubię odkrywać ciekawostki Nowej Soli, Kożuchowa, Otynia, Bytomia Odrzańskiego i Nowego Miasteczka oraz wielu innych miejscowości. Publikuję artykuły w Gazecie Lubuskiej oraz na portalach www.gazetalubuska.pl i www.nowasol.naszemiasto.pl.
Chętnie napiszę o Twojej sprawie, wydarzeniu, które organizujesz lub sukcesie, którym chcesz się pochwalić.
Skończyłam filologię polską w Zielonej Górze i dziennikarstwo w Poznaniu. W Gazecie Lubuskiej pracuję od 2016 r.

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.