Grzegorz Okoński

Rocznica słynnej szarży w wąwozie Somosierry. 30 listopada 1808 roku najdzielniejsi z dzielnych zdobyli cesarzowi armaty

Bitwa pod Somosierrą według wyobrażenia Januarego Suchodolskiego Fot. Muzeum Narodowe w Warszawie Bitwa pod Somosierrą według wyobrażenia Januarego Suchodolskiego
Grzegorz Okoński

„Pod prąd, wąwozem w twarz ognistym wiatrom, po końskie brzuchy w nurt płynącej lawy” – tak śpiewał Jacek Kaczmarski o szwoleżerach, których „łatwopalny szwadron” pognał w wąwóz Somosierry, by „gardła armatnie kolanami dławić”. Szarża polskiej kawalerii, otwierająca Napoleonowi drogę do Hiszpanii, przeprowadzona w bardzo trudnych warunkach, przeszła do historii. Ośmiu minut potrzebowało dwustu polskich szwoleżerów, by 30 listopada 1808 roku przesądzić o miażdżącym zwycięstwie tam, gdzie tkwiła przygwożdżona silnym ogniem francuska piechota. Wśród tych, którzy przeszli przez wszystkie pozycje hiszpańskie był porucznik Andrzej Niegolewski, urodzony w Bytyniu pod Szamotułami, późniejszy poznaniak.

Legendarną szarżę poprzedził wybuch powstania w Hiszpanii, w której wcześniej Napoleon osadził na tronie swojego brata Józefa. Chciał w ten sposób kontrolować ten kraj, by skuteczniej przeprowadzić ogłoszoną w listopadzie 1806 roku kontynentalną blokadę Wielkiej Brytanii i osłabić ją ekonomicznie. Ponieważ Portugalia i Hiszpania nie poparły tych planów i zawarły przymierze z Wielką Brytanią, wódz Francuzów musiał zadbać, by ich polityka była zbieżna z jego zamierzeniami.

Podbił Portugalię w 1807 roku i w roku następnym wyruszył na Hiszpanię, w której wybuchło powstanie przeciwko Francuzom i marionetkowemu władcy Józefowi. Wobec słabości własnej armii, Hiszpanie na szeroką skalę wprowadzili działania partyzanckie. W szeregu bitew zdołali pokonać Francuzów i odepchnąć ich od Madrytu.

Hiszpanie jednak ostatecznie nie wykorzystali sytuacji, a Napoleon przygotował silną armie i na jesieni 1808 roku ponownie przejął inicjatywę. Na drodze do Madrytu miał wąwóz Somosierra, gdzie w bardzo trudnym terenie Hiszpanie postawili armaty, szachujące ogniem wejście do wąwozu.

Atak na armaty wydawał się być samobójstwem

Tym ostatnim punktem oporu dowodził generał Benito San Juan, który ustawił szesnaście armat tak, by kryły ogniem większość drogi górzystej i stromej. Droga miała około 7 - 8 metrów szerokości, ograniczona była na całej długości kamiennym murem metrowej wysokości, obsadzonym przy tym drzewami.

Oblicza się, że atakująca konnica musiałaby pokonać około 2,5 tysiąca metrów kamienistej drogi, krętej i pod górę, do tego wciąż pod ogniem przeciwnika. Działa hiszpańskie podzielone były na cztery baterie po cztery armaty, osłaniane koszami z ziemią, przy czym środkowe sztuki w każdej baterii miały zdemontowane koła, by cała czwórka mieściła się na drodze.

Gdy na początku bitwy skuteczny ogień - sięgający do 4 strzałów armatnich i 400 karabinowych na minutę na wąskiej drodze - zatrzymał francuską piechotę i niewielki oddział jazdy, Napoleon podjął decyzję, by do boju wyruszył liczący wówczas około 125 szabel 3. szwadron polskich szwoleżerów, pod wodzą Jana Leona Kozietulskiego. Polacy mieli spróbować dotrzeć choćby do pierwszej baterii, lub, jak przypuszczają niektórzy historycy - zaledwie rozpoznać sytuację bojem. Na apele doświadczonych francuskich oficerów, że szarża na tak ustawione armaty jest samobójstwem, Napoleon miał żachnąć się - „Zostawcie to Polakom”…

Cesarz patrzy!

Kozietulski zakomenderował zatem - „Naprzód, niech żyje cesarz!” (choć inna wersja mówi o słowach „Naprzód psiekrwie, cesarz patrzy!”) i szwoleżerowie pognali po kamieniach przełęczy...

Polska jazda dość szybko dotarła do pierwszych armat, tnąc w locie nad nimi kanonierów, podobnie dotarła do drugiej i trzeciej baterii. Przy tej ostatniej szwoleżerowie ponieśli już większe straty, i w drodze do czwartej baterii, wiodącej pod górę wsparli ich nadciągający w drugim rzucie szwoleżerowie z 26 - osobowego plutonu pod wodzą porucznika Niegolewskiego, którzy wcześniej byli wysłani na rozpoznanie w innym miejscu - i kilku innych żołnierzy.

Mimo tego wsparcia atakujący spadali z koni pod ogniem desperacko broniących się Hiszpanów. Ale ostatecznie już garstce Polaków udało się pokonać obsadę ostatnich armat i towarzyszącej im piechoty, przy czym w ostatniej fazie bitwy z pomocą przyszli francuscy jeźdźcy i piechota, wysłani przez obserwującego przebieg szarży cesarza. Zmęczeni biegiem Polacy witali też idących z odsieczą szwoleżerów z 1. szwadronu i innych jednostek, dowodzonych przez pułkownika Wincentego Krasińskiego. Można ocenić, że do ostatnich armat dotarło kilkunastu zaledwie jeźdźców, w dodatku rannych, na poranionych koniach, którzy walcząc o życie, dopiero zostali wsparci przez drugi rzut atakujących.

Niegolewski został dwukrotnie ranny od kul i dziewięciokrotnie od ciosów bagnetami, do tego został przygnieciony przez padającego konia.

Bitwa która trwała około ośmiu minut, pociągnęła za sobą śmierć 18 szwoleżerów, a ciężkie rany u dalszych 33 jeźdźców. Później obliczono, że wraz z tymi co zmarli z ran krótko po walce, poległo 57 szwoleżerów. Szarża pozwoliła jednak na wejście francuskiej armii i zdobycie pobliskiego miasta Buytrago, a dalej - zajęcie Madrytu i Hiszpanii.

Cześć najdzielniejszym z dzielnych

Napoleon Bonaparte udekorował osobiście krzyżem Legii Honorowej rannego Niegolewskiego, a później 1 grudnia przed szykiem polskich szwoleżerów zawołał zdejmując kapelusz „Cześć najdzielniejszym z dzielnych”. Polacy w tym momencie stali się wzorem dla innych formacji francuskich, przy czym wcześniej nie doceniano ich zdolności bojowych. Nastąpiła nawet moda na polskich jeźdźców, przejawiająca się przyjmowaniem polskich mundurów i rogatywek przez kawalerzystów armii francuskiej, a nawet – wiernym skopiowaniem mundurów i czapek (zmieniono tylko kolory) przez holenderskich lansjerów.

Atakowali Polacy, ale zwycięstwo było wspólne...

Ale z drugiej strony na polu bitwy pozostały ciała poległych żołnierzy i trupy koni. Dwa dni po bitwie generał Dezydery Chłapowski zbierał jeszcze rannych szwoleżerów i odsyłał ich do szpitala. Także sam cesarz, choć w biuletynie adresowanym do wojska podkreślił rolę szwoleżerów, to zwycięstwo przypisał też swoim oficerom.

Do udziału w bitwie z czasem przyznawało się coraz więcej oficerów, przypisując sobie ważne role e wspomnieniach, stała się też ona natchnieniem dla malarzy, poetów, czy naszego barda, Jacka Kaczmarskiego. Jego ballada o „łatwopalnym szwadronie” dołaczyła zatem to grona takich dzieł jak „Pan Tadeusz” Adama Mickiewicza („On potem w Hiszpaniji, gdzie nasze ułany Zdobyły Samosiery grzbiet oszańcowany, Obok Kozietulskiego był ranny dwa razy!”), „Huragan” Wacława Gąsiorowskiego, czy „Wąwóz Samosierry” Marii Konopnickiej.

Nawet późniejszy, równie legendarny szturm Polaków na silnie umocnione pozycje klasztoru na Monte Cassino, został porównany do bitwy w hiszpańskim wąwozie: Feliks Konarski w „Czerwonych makach na Monte Cassino” pisał „Runęli przez ogień straceńcy, Niejeden z nich dostał i padł… Jak ci, z Samossierry, szaleńcy, Jak ci, spod Rokitny, sprzed lat!”...

Także na Grobie Nieznanego Żołnierza w Warszawie upamiętniono bitwę tablicą „Somosierra 30 XI 1908”.

Niegolewski w Bazarze

Sam Niegolewski, Andrzej Marcin, herbu Grzymała urodził się 12 listopada 1787 roku w Bytyniu. W 1806 roku w Poznaniu wstąpił do szwadronu gwardii konnej Napoleona, skąd przeniesiono go do 5. pułku jazdy polskiej. Wziął udzial w walkach pod Tczewem i Gdańskiem, a następnie – ponownie w pułku gwardii lekkokonnej – trafił do Hiszpanii, gdzie miał okryć się nieśmiertelną sławą... Później walczył w kampanii rosyjskiej, od 1813 roku mieszkał w Paryżu, a następnie w Niegolewie koło Buku i w Włościejewkach koło Śremu. W czasie powstania listopadowego, w stopniu pułkownika dowodził pułkiem jazdy, służył też w sztabie i zasłużył na złoty krzyż Virtuti Militari. Za to też skonfiskowano mu majątek i „nagrodzono” kilkumiesięcznym więzieniem.

Później Andrzej Niegolewski posłował do sejmu prowincjonalnego, działał jako radca Ziemstwa Kredytowego Poznańskiego, a także był udziałowcem spółki Bazar w Poznaniu. Zmarł 18 lutego 1857 roku, spoczywa w Krypcie Zasłużonych Wielkopolan w kościele św. Wojciecha.

Zobacz też: Fort VII w Poznaniu - pierwszy obóz koncentracyjny na ziemiach polskich, w którym po raz pierwszy zastosowano komory gazowe. Zobacz wideo

---------------------------

Zainteresował Cię ten artykuł? Szukasz więcej tego typu treści? Chcesz przeczytać więcej artykułów z najnowszego wydania Głosu Wielkopolskiego Plus?

Wejdź na: Najnowsze materiały w serwisie Głos Wielkopolski Plus

Znajdziesz w nim artykuły z Poznania i Wielkopolski, a także Polski i świata oraz teksty magazynowe.

Przeczytasz również wywiady z ludźmi polityki, kultury i sportu, felietony oraz reportaże.

Pozostało jeszcze 0% treści.

Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.

Zaloguj się, by czytać artykuł w całości
  • Prenumerata cyfrowa

    Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.

    już od
    3,69
    /dzień
Grzegorz Okoński

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.