Roman Bartuzi wierzy, że siatkówka odrodzi się w Gorzowie

Czytaj dalej
Fot. archiwum
Andrzej Flügel

Roman Bartuzi wierzy, że siatkówka odrodzi się w Gorzowie

Andrzej Flügel

Z kart historii Lubuskiego sportu (32). Zaczynał w Zniczu, kończył karierę w Olimpii Sulęcin, wiele lat był podporą Stilonu, przeżył z tym klubem bardzo dużo. Przez wiele sezonów grał w reprezentacji. Dziś jako strażak ratuje ludzkie życie.

Roman Bartuzi ma za sobą bogatą karierę. Przez wiele lat grał w gorzowskim Stilonie i był podporą tej drużyny. Polskę reprezentował przez dziewięć lat. W końcówce kariery został strażakiem i do dziś pełni tę trudną służbę.

Nie bylo przypadku

- Nie ma przypadku w tym, że zacząłem trenować siatkówkę - mówi Roman Bartuzi. - Z jednej strony byłem uczniem gorzowskiej siedemnastki w której szkolono przyszłych pływaków i siatkarzy. Z drugiej strony kiedy po czwartej klasie był nabór trudno było mnie nie wyłowić bo byłem o półtorej głowy wyższy od rówieśników. I tak trafiłem do klasy sportowej. Był rok 1982, miałem 12 lat. Potem zaczęły się treningi. Trochę niezdarnie i ślamazarnie z mojej strony. Motorykę miałem dobrą bo moim drugim domem było podwórko, wiadomo dzieciaki wtedy nie siedziały przed komputerami tylko hasały na dworze. Byłem jednak bardzo słaby technicznie.

Przeskok w dorosłość

Jak sam opowiada po półtora roku treningów to zaczęło nabierać jakiegoś kształtu. - Potem po pierwszych turniejach gdzieś mnie dostrzeżono - wspomina - Zaczęła się interesować Warszawa, że jest w Gorzowie jakiś wielki chłopak, ponoć talent. Tak jak wszyscy zaczynałem w Zniczu, który szkolił młodych, a Stilon to był już profesjonalny klub. Miały one porozumienie o przechodzeniu talentów tak znalazłem się w Stilonie. Byłem wtedy jeszcze juniorem młodszym. Potem trafiłem na pierwsze obozy. Zaczęło się granie w reprezentacji. Potem trafiłem do seniorskiej kadry. Środkowy bloku Witold Roman doznał kontuzji i wskoczyłem za niego podczas jakiegoś turnieju w Częstochowie. Ponoć się dobrze zaprezentowałem. Jednak pamiętam, że nie byłem z siebie zadowolony. Między siatkówką juniorską, a seniorską jest ogromny przeskok. Dam przykład. Grając w Zniczu przeciwko rówieśnikom ja normalnie przyjmowałem zagrywkę i radziłem sobie bardzo dobrze. Trafiłem do Stilonu. Tam postawili mnie na tej samej pozycji podczas treningów i nie mogłem przyjąć zagrywki! Do tego dochodzi cwaniactwo zawodników. Na szczęście szybko to złapałem. W oficjalnym meczu zadebiutowałem na turnieju w Szwajcarii, chyba w meczu przeciwko gospodarzom. Jak trafiłem do pierwszej szóstki tak na długo w niej pozostałem. Oczywiście znacznie wcześniej, przed kadrą zaliczyłem pierwszy występ w seniorskiej ekipie Stilonu. Pamiętam go. Miałem 16 lat to było spotkanie drugoligowe, ale w sezonie w którym awansowaliśmy do pierwszej. To był mecz z Grudziądzem. Dostałem piłkę na podwójną krótką, wystrzeliłem ją w aut i zszedłem z boiska. Taki był mój debiut.

Liczyły się układy....

Nasz bohater stał się żelaznym zawodnikiem reprezentacji. Pamięta tylko jeden moment kiedy został zmiennikiem. - Trener wstawił wówczas do składu zawodnika, który starał się o zagraniczny kontrakt - wspomina. - Oglądali go przedstawiciele francuskiego klubu. Był to ważny mecz w eliminacjach mistrzostw Europy przeciwko Szwecji. Wyszedł na mojej pozycji. Przegraliśmy pierwszego seta, następnie drugiego. Potem dostał w twarz piłką i został odwieziony do szpitala. Wszedłem na boisko i miałem stuprocentową skuteczność we wszystkim co robiłem. Niestety, przegraliśmy 2:3. Zapłaciliśmy za to bardzo wysoką cenę, bo nie pojechaliśmy na finały mistrzostw Europy.

Niech młody nie podskakuje

Roman Bartuzi grał w reprezentacji przez dziewięć lat. - To nie jest tak łatwo utrzymać się na topie - opowiada. - Gdybym grał teraz to pewnie miałbym więcej spotkań na koncie, bo teraz częściej się gra, przecież pojawiło się więcej reprezentacji. Według moich obliczeń rozegrałem 277 spotkania, a w oficjalnych statystykach jest mniej. Zanim do tego doszło musiałem jednak przebić się w lidze. Nie było łatwo. Pamiętam swój kolejny mecz po debiucie, bodaj w Bielsku. Byłem jeszcze juniorem ale już miałem niezłą markę. Trener wpuścił mnie na boisko. Wtedy zadziałała u starszych kolegów zasada: wszedł młody, trzeba zrobić wszystko by nam nie zabierał pieniędzy. Pierwszą piłkę dostałem za antenkę, drugą poniżej siatki. Trzecią taką, że musiałem ją przebić palcami. Ówczesny rozgrywający odwrócił się do trenera popatrzył na niego znaczącym wzrokiem, rozłożył ręce i była zmiana. Byłem wtedy strasznie zły, że do takich sytuacji może dochodzić, bo wtedy dla mnie nie ważne były pieniądze, a granie. Zresztą później też. Owszem są istotne, ale nie najważniejsze. Przykładem na to co mówię jest fakt, że zostałem w Gorzowie, a przecież mogłem szukać większych pieniędzy. Postanowiłem sobie, że odejdę kiedy odniesiemy jakiś spektakularny sukces . Tak było w 1997 roku, kiedy zdobyliśmy Puchar Polski. Byłem wtedy najlepszym środkowym atakującym w kraju. Miałem wówczas znakomite oferty.

Grzeczni się za to nie biorą

Roman Bartuzi jednak i to jeszcze wcześniej, na krótko rozstał się ze Stilonem. - To była raczej sprawa ambicjonalna - wspomina. - Pojawił się młody Hachuła, ja miałem słabszy sezon. Klub wtedy prowadził taką politykę, że za wszelką cenę chciał się dogadać z Karolem, a ja byłem na dalszym planie. Skończył mi się kontrakt, klub powiedział, że nie może dać mi tego czego oczekiwałem, proponując połowę. Wykonałem telefon do Szczecina, tam od razu dostałem to czego chciałem i zostałem zawodnikiem Morza. Miałem dwuletni kontrakt. Po roku Stilon beze mnie spadł do drugiej ligi. Potem odkupił mnie ze Szczecina i wróciłem do Gorzowa. Chyba jednak byłem coś warty. Zapłacono jeszcze raz tyle ile ja chciałem. Szkoda, że nie pomyślano o tym wcześniej, bo nie spadlibyśmy z ligi. Ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Drużyna się skonsolidowała i stworzyliśmy drużynę, która przestała przegrywać na wiele lat. Karol Hachuła zaczął dorastać siatkarsko, może nie mentalnie. Ale trener Wagner kiedyś powiedział, że grzeczni chłopcy się do sportu nie biorą. Ludzie mają kłopoty, w domu się nie przelewa, o wszystko muszą walczyć. Tacy najczęściej odnoszą sukces.

Nadzieje i rozczarowanie

Potem był wspomniany Puchar Polski po którym wydawało się że Stilon w krótkim czasie zdobędzie tytuł mistrzowski. - Po pucharze czekało klub wielkie wyzwanie organizacyjne - opowiada nasz bohater. - Dziś z perspektywy lat uważam że nie dano rady. Po pierwsze mieliśmy siedmiu, może ośmiu zawodników mogących grać na wysokim poziomie, reszta to była młodzież. Wtedy właśnie u nas dorosłej siatkówki uczył się Sebastian Świderski. Wówczas weszliśmy do ekstraklasy. Świetnie zaczęliśmy, po pierwszej rundzie mieliśmy kilka punktów przewagi i wielu nam już rozdawało medale. Chodziliśmy ozłoceni i przyszedł kryzys. Kiedyś się grało w sobotę i w niedzielę. Do tego doszły europejskie puchary, wyjazdy do Salonik, Belgii gdzie grało się w środę. Nie wytrzymywaliśmy tego fizycznie. Uważam że trener Waldemar Wspaniały popełnił wówczas błąd. To wielki trener i człowiek z sukcesami ale wówczas na finiszu kiedy mieliśmy trzy kolejki do końca kiedy czuliśmy wielkie zmęczenie powinien dać nam czołowym zawodnikom więcej luzu. On jednak chciał wygrać ligę. Wcześniej odszedł z Płomienia Sosnowiec i spadł ze Stilonem, a jego były klub zdobył tytuł. Awansował z nami i bardzo chciał zdobyć mistrza. Mieliśmy niemal dream team jak na warunki polskie. Niestety, graliśmy niemal gołą szóstką. Mecze sobota, niedziela, w środku tygodnia na przykład wyjazd autobusem na puchar do Belgii. W efekcie w naszej hali zlała nas Nysa i była to pierwsza porażka u nas od bardzo długiego czasu bo nikt nie mógł wygrać w Gorzowie. W efekcie sezon zakończył się naszą porażką.

Kto ma wypełnić halę?

- Jechałem ostatnio samochodem i słuchałem lokalnego radia - mówi Roman Bartuzi. - Rozważano tam jakie zespoły są w stanie zapełnić halę jeśli w Gorzowie w końcu zostanie zbudowana. Mówiono i koszykówce i piłce ręcznej. Niestety, nie usłyszałem ani słowa o siatkówce. Nie potrafię tego zrozumieć. Siatkówka była wizytówką Gorzowa. Dziś w Sulęcinie jest pierwsza liga. Kiedyś z Olimpią wygrywał drugi skład Stilonu...

Powrót i równia pochyła

Rozsypaliśmy się. Po tej serii porażek gdzieś tam wina zaczęła na mnie spadać. Po meczu z Majorką poszliśmy do pubu. Przyznałem się trenerowi. Wyszło, że Bartuzi zły... To był początek. Musiałem odejść. Poszedłem do Niemiec do Moerser SC. Byłem tam tylko wypożyczany. Po dwóch latach prezes wezwał mnie i powiedział: - Romek jesteś bardzo dobry, ale za drogi dla nas. Muszę płacić tobie i Stilonowi. Dogadaj się z klubem żeby obniżyli cenę albo poszli na układ. My im coś zasponsorujemy, na przykład pobyt drużyny w Niemczech, ubierzemy w stroje renomowanej firmy. Przyjechałem z taką propozycją do Gorzowa i usłyszałem odmowę. Powiedziałem prezesowi Babijowi: - Cóż, skoro pan nie chce, to jestem znów waszym zawodnikiem. Usłyszałem: - Ty nie jesteś tutaj potrzebny. Szukaj sobie pracy. Poszedłem więc grać do Nysy. Na moje miejsce przyszedł Rosjanin, który kosztował dwa razy drożej. Stilon spadł dom serii B, czyli dzisiejszej pierwszej ligi. Jakoś się dogadaliśmy, wróciłem i awansowaliśmy do ekstraklasy. To był ostatni jak na razie powrót do najwyższej klasy. Znów graliśmy gołą szóstką. W sumie po barażach z Nysą spadliśmy. Potem już była równia pochyła. Przekształcenie Stilonu w GTPS, zaległości, kłopoty aż do tego do jest dzisiaj

Najważniejsza jest praca

Ostatnim klubem w karierze Romana Bartuziego była Olimpia Sulęcin. - Kiedy przychodziłem do Olimpii klub mógł mi zaproponować jakieś drobne pieniądze. - wspomina. - Zwyczajnie szukałem pracy. Nadarzyła się okazja, że zwolniło się miejsce w straży pożarnej. Należało zdać testy sprawności fizycznej z czym nie miałem żadnego problemu, spełniałem wszystkie wymagania, przeszedłem przez sito i tak zostałem strażakiem. Stworzono mi doskonałe warunki bym kontynuował karierę, a właściwie jej końcówkę. Ówczesny komendant powiatowy, a później wojewódzki powiedział mi: - Dla ciebie najważniejsza jest już tylko praca. Sport jest już uzupełnieniem. Czy to rozumiesz? Odpowiedziałem, że oczywiście, rozumiem. Powiedział też, że się cieszy, że do niego trafił zawodnik z takim nazwiskiem, ale dla niego najważniejsze żebym był dobrym strażakiem. Zrozumieliśmy się i dogadaliśmy .Komendant pozwolił mi chodzić na treningi w czasie pracy. Gdy coś się działo, dostawałem informację ubierałem się , wskakiwałem do samochodu i udawałem na akcję. To, że uprawiałem sport bardzo pomogło mi w tym zawodzie. To niełatwa praca. Mój wzrost pomaga bo trzeba coś zdjąć z góry. Inni idą po drabinę, a ja wystarczy że wyciągnę swoje gałęzie. Czasem przeszkadza kiedy trzeba wejść w jakąś dziurę.

Jestem niewykorzystany !

- Czy do Gorzowa wróci wielka siatkówka? - pyta Roman Bartuzi - Wierzę, że tak ale nie tak szybko. Uważam , że gdyby nawet nowa hala miała 11 tysięcy miejsc, a Stilon grałby z Mostostalem o mistrzostwo, to daję głowę, że byłaby pełna. To na razie jednak marzenia. Kiedyś na Czereśniowej , w dobrych czasach, nie można było wsadzić szpilki, pod halą czekało jeszcze raz tyle ludzi, a reszta nawet nie wyjechała z domu wiedząc, że nie ma sensu, bo i tak nie dostaną miejsc. Czy nasz bohater czuję się człowiekiem spełnionym sportowo? - Nie do końca - mówi. - Jestem związany z siatkówką. Chętnie poprowadziłbym jakiś zespół, sprzedał swoją wiedzę i przekazał młodym ludziom jak można dojść do sukcesu. Nie myślę tu o trenerze, ale jakimś współpracowniku, koordynatorze, osobie która podpowie co i jak robić, a czego nie robić. Zawsze miałem dobre przełożenie na młodych zawodników, a co ciekawe, nie zawsze dogadywałem się ze starszymi. Tak więc pod tym względem czuję się kompletnie niewykorzystany...

Andrzej Flügel

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.