Samotność, ból tyłka, nowe wiertła sąsiada, czyli dzień z życia pisarza

Czytaj dalej
Fot. Fot. 123rf
Anita Czupryn

Samotność, ból tyłka, nowe wiertła sąsiada, czyli dzień z życia pisarza

Anita Czupryn

Jedni piszą już od świtu, drudzy chwytają wenę przed północą. Inni od kilku dni wpatrują się w migający kursor edytora tekstu. Jak wygląda dzień z życia autora poczytnych książek.

Mogłoby się wydawać, że schemat u wszystkich jest podobny: wstają, piszą, coś zjedzą, znów piszą. Praca, jak każda inna, nierzadko na cały albo i półtora etatu. Ale takie życie byłoby nudne, a rzeczywistość pisarza, wbrew pozorom, nie znosi monotonii. Na dodatek każdy z nich jest inny, różne są ich motywacje, zachwyciły ich inne lektury, mają odmienne przyzwyczajenia i rytuały.

Kiedy myślę o (ciężkiej) twórczej pracy pisarza, zawsze przypomina mi się opowiadanie Krzysztofa Jaworskiego, poety, prozaika i dramaturga („Ctrl+Alt+Del”), i ten fragment: „Jest rześki poranek, dochodzi szósta czy siódma rano, od paru godzin sterczysz nad klawiaturą, masz gołe stopy i dostajesz kataru, normalnie wisi ci z nosa, no ale przecież nie wstaniesz i nie pójdziesz po chusteczkę higieniczną lub cokolwiek, bo jesteś na to za leniwy, więc chcąc nie chcąc, wycierasz gluta w dżinsy. Teraz na twoich spodniach można zauważyć wiele podobnych śladów. Zupełnie jakby nocą oblazły cię ślimaki i ganiały się cadillakami po twoich nogawkach. I tym właśnie jest mniej więcej pisanie - pchaniem palca w dupę pełną hemoroidów”.

Wyobraźmy więc sobie pisarza, który jest już w gotowości, by niczym kij w literackie mrowisko wepchnąć palec w wiadome miejsce, ale żegnaj błogi spokoju, bo naraz napada go nagły, kompulsywny głód, którego nie ma czym zaspokoić (w lodówce pustki), albo podrywa go wredny telefon, który nie przestaje dzwonić i sprawia, że pisarzowi skacze ciśnienie. A kiedy już wyłączy telefon komórkowy oraz - na wszelki wypadek - stacjonarny, to słyszy dzwonek do drzwi. Jak wiadomo, listonosz zawsze dzwoni dwa razy i przeważnie nie w porę, a przesyłka, którą przynosi, nawet nie jest zaadresowana do pisarza, tylko do jego żony. Tak jakby cały wszechświat aktywizował się na potęgę, byleby tylko ciebie, pisarzu, oderwać od pracy, abyś poczuł się niczym ten Łukasz z opowiadań Cortazara, którego Tota wysyła po pudełko zapałek do sklepu na rogu, ale ledwo Łukasz wychodzi, spotyka Juareza, którego siostra ma ostry ból zapalenia ucha, więc potrzebuje kropel, które aptekarz sprzeda wyłącznie Łukaszowi, co z tego, kiedy z zaplecza wychodzi żona aptekarza z kodakiem w ręce i mówi: „Panie Łukaszu, pan na pewno umie założyć film, dzisiaj urodziny Niuni”, po czym zaprasza go na imprezę. I tak jedno wydarzenie goni kolejne, Łukasz biega po mieście jak kot z pęcherzem, Tota oczywiście szaleje - myśli Łukasz, autobus nie przyjeżdża, za to pojawia się bezzębna staruszka i pyta, czy Łukasz nie ma przypadkiem zapałek.

Moje własne pisarskie doświadczenia nie odbiegają wiele od tych opisów - kiedy tylko siadam do pisania (tak jak teraz), to w tym samym momencie za ścianą sąsiad włącza wiertarkę, żeby wypróbować nowe wiertła, jakie właśnie przyniósł mu szwagier. To jedna z bardziej wyrafinowanych tortur świdrujących mózg pisarza, jakie wymyślili statystyczni Polacy nieczytający książek, ale przecież nie jedyna. Zawsze zdumiewa mnie ta doskonała synchronizacja ostatecznego terminu oddania tekstu z grafikiem pracowników zieleni miejskiej, którzy w tym momencie, kiedy pisarz zaczyna pracować, pojawiają się pod jego oknem i włączają głośne kosiarki, albo przejeżdża rządowa kolumna na sygnale, ewentualnie powietrze rozdziera przejmujący dźwięk karetki pogotowia i wtedy mój pies dostaje szału i zaczyna wyć. No, koszmar. Jak tu pisać? Nie ma innego wyjścia, jak zadzwonić do wydawcy i poprosić o przedłużenie terminu oddania tekstu.

Królowa polskiego kryminału Katarzyna Bonda uważa, że w istocie pisarz nie tyle pisze, ile myśli. - Najpierw myśli, stwarzając w sobie wizję, budując rodzaj konceptu świata, całą tę przestrzeń i to wymaga czasu. Ja mam potrzebę wejść w historię bardzo głęboko, najpierw ją stworzyć w sobie, zbudować świat i w niego uwierzyć, a potem jest zapis, który zresztą jest dopiero na całym końcu. On jest oczywiście niezwykle ważny, najważniejszy, intymny, ale ten moment, związany z inkubacją, z narodzinami, kiedy myśl pączkuje, rozprzestrzenia się i stwarza się całkowicie nowa historia, jest dla mnie magiczny - opowiadała mi raz Katarzyna Bonda. Jej zdaniem w tym tkwi istota sekretu, na tym polega ta tajemnica, która łączy wszystkich ludzi używających słowa jako tego rodzaju ekspresji. - Od razu wyczuwam, kiedy historia jest niedomyślana. Mniejsze znaczenie ma to, czy to jest powieść, czy dobrze napisany scenariusz filmowy, sztuka teatralna, wiersz czy piosenka. Myślę, że to w ogóle dotyczy twórczych działań - ten namysł musi istnieć. Teraz w literaturze pojawia się mnóstwo historii, które są zapisem wydarzeń, gdzie autor tego namysłu nie potrzebował, nie wchodzi na wyższe poziomy przekazu, a nie wchodzi dlatego, że wydarzenia rzeczywiście można zapisać w bardzo krótkim czasie. Natomiast to, co zostaje, to właśnie to niezapisane. A to, co niezapisane jest między wierszami, ale ta myśl tam będzie wtedy, jeśli wcześniej się do niej dojdzie, jeśli ożywimy tę drewnianą laleczkę - Pinokia, za pomocą magii, dzięki czemu stanie się chłopcem. Podobnie jest z opowieścią - są w niej rzeczy, które pozostaną pajacykami, marionetkami, a są też takie, które w czytelniku pozostaną jako żywe - uważa Katarzyna Bonda.

Kiedy już pisarzowi uda się skończyć książkę i wysłać ją do wydawcy, jego sytuacja staje się diametralnie inna. Wtedy trudno jest mu wyjść ze świata, jaki stworzył. Stawia ostatnią kropkę, pisze wielkimi literami „KONIEC” (nawet jeśli wie, że wydawca usunie mu to słowo), loguje się do poczty, wysyła e-maila z załącznikiem powieści i… zaczyna odczuwać boleśnie dojmującą pustkę.

Jak teraz żyć? Co teraz robić? Jeden (albo jedna) informuje na Facebooku, że skończył, skończyła, publikując screen z ostatniej strony powieści, drugi, albo druga otwiera szampana, a trzeci (albo trzecia) wychodzi z domu i też najczęściej trafia do lokalu, w którym podają trunki. Jak zagospodarować kolejne dni?

Terry Pratchett pisał o tej chwili w taki sposób: „Wstaję, śniadanie. Włączam komputer, patrzę w ekran. Patrzę w ekran jeszcze trochę. Nadal patrzę w ekran, ale nadstawiam ucha, czy nie nadchodzi listonosz. Przy odrobinie szczęścia dostarczy worek poczty pozwalający na spędzenie pracowitego ranka. Ostatnia powieść właśnie poszła do wydawcy. Nic do roboty. Wielka próżnia w samym środku świata. Przychodzi poczta. Jeden list. Na papierze w zwierzątka, z prośbą o zdjęcie z autografem”.

Każdy pisarz dobrze wie, że pisanie to samotność i ból tyłka, jak bez ogródek napisał Piotr Wereśniak, reżyser i pisarz, który prawie 20 lat temu popełnił krótką i zabawną książeczkę na temat tego, jak pisać.

Ale samotność przy pisaniu ceniła sobie Agatha Christie i nigdy nie rozpowiadała na prawo i lewo, że właśnie pisze - jej znajomi nigdy nie wiedzieli, kiedy pracuje. Zamykała się w swoim pokoju, nie miała nawet biurka, pisała przy stole.

Kulisy własnego warsztatu ujawnił niedawno Remigiusz Mróz, jeden z najlepiej sprzedających się polskich pisarzy, w książce „O pisaniu. Na chłodno”, podając 10 przykazań pisarza: po pierwsze czytaj, po drugie pisz, bo praktyka czyni mistrza. Po trzecie redaguj, czyli dłub w tekście, fabule i bohaterach. Po czwarte usuwaj wszystko, czego trzeba się pozbyć. Po piąte powiedz więcej mówiąc mniej. Po szóste zrób porządny research. Po siódme używaj prostego języka. Po ósme zachowaj dystans, przede wszystkim do własnego dzieła. Po dziewiąte pisz tak, żeby nie móc się oderwać i po dziesiąte - nie słuchaj innych autorów.

Wielu pisarzy ma taką swoją listę pisarskich przykazań, zrodzoną przez doświadczenie czy przyzwyczajenia. Tak było na przykład z Henrym Millerem, którego pierwszą zasadą było, że pracuje tylko nad jedną rzeczą naraz, a póki jej nie skończy, to nie zaczyna nowej książki. Jego zdaniem, ważne jest, aby pisarz się nie denerwował. Pracował spokojnie, radośnie i beztrosko nad bieżącymi sprawami. Ale zgodnie z planem, a nie z samopoczuciem. Nawet jeśli nie możesz tworzyć, wciąż możesz pracować - brzmiało piąte przykazanie Millera. Szóstym było: „Każdego dnia umacniaj grunt, zamiast dodawać więcej nawozu”, cokolwiek to mogłoby znaczyć. Miller uważał też, że pisarzowi dobrze zrobi, gdy będzie wychodził na miasto, spotykał się z ludźmi i pił jak przyjdzie mu na to ochota. W żadnym razie nie powinien się izolować. Za to pracować powinien wtedy, jeśli praca sprawia mu przyjemność. Lepiej zapomnieć o książkach, które chciałby napisać, za to myśleć tylko o tej, którą pisze. No i powinien pisać przede wszystkim; wszystkie inne czynności, zajęcia i przyjemności mają być na drugim miejscu.

Nie można powiedzieć, żeby z przykazań Artura Millera korzystał Zygmunt Miłoszewski, który rok temu za sprawą mediów społecznościowych zawiadomił, że zajmuje się jednocześnie redagowaniem swojej powieści, chodzeniem na demonstracje i niedowierzaniem, że w jego kraju ktoś napisaną na kolanie ustawą likwiduje Sąd Najwyższy. Dlatego protestuje i będzie protestował, aż go zamkną, bo w pierdlu będzie miał dużo czasu, żeby napisać czwartego Szackiego, a wtedy czytelnicy mu wybaczą.

Wracając do Remigiusza Mroza, to, jak wynika z kuluarowych ploteczek, strasznie wkurza on innych polskich autorów. Może dlatego, że jego pisarski wizerunek sprawia wrażenie nazbyt idealnego, a może dlatego, że jest uważany za jednego z najbardziej pracowitych pisarzy. Wstaje rano, parzy yerbę, pisze do godziny 14. Potem ma czas na rozprostowanie kości, czyli biega, a razem z nim biegną wątki, bohaterowie i rodzą się rozwiązania akcji. Kiedy wraca z przebieżki, piecze pizzę orkiszową, ogląda seriale, a wieczorem znów pisze. Jak sam mi raz powiedział: trzeba narzucić sobie taki rytm i się go trzymać. Od Stephena Kinga nauczył się determinacji i codziennego wyrabiania swojej pisarskiej normy.

Im bardziej jest w tym konsekwentny, tym częściej pojawiają się pogłoski, że Mróz urywa się z imprezy, żeby pisać, pisze w hotelu i w samolocie, albo nawet, że jest cyborgiem czy też pseudonimem grupy autorów, bo przecież niemożliwe jest, żeby pisać tak szybko i dużo. No i gdzie tu miejsce na inne życiowe aktywności? Pranie, sprzątanie, zakupy? - Staram się minimalizować wszystkie tego typu sprawy i załatwiać je jak najszybciej - mówił mi raz Remigiusz Mróz.

A przecież dzień Remigiusza Mroza nie różni się zbytnio od dnia Haruki Murakamiego, który żyje i pracuje według jednego schematu: wstaje o świcie, pisze kilka godzin, potem biega lub pływa, albo i biega, i pływa, następnie się relaksuje, czytając i słuchając muzyki i do łóżka idzie przed godziną 22. Zupełnie odwrotnie niż Joseph Heller, autor słynnego „Paragrafu 22”, którą to książkę pisał po pracy, w nocy, siedząc przy kuchennym stole. Zajęło mu to osiem lat. Może dlatego, że czasem robił sobie wolne od pisania, czego nie można powiedzieć o Szczepanie Twardochu. - Kiedy piszę, nie mogę sobie robić dni wolnych. Jeden dzień przerwy oznacza wyjście z rytmu potrzebnego do tego, by jak najgłębiej zanurzyć się w świat, który staram się przedstawić - mówił dwa lata temu w Drugim Programie Polskiego Radia Szczepan Twardoch.

Są pisarze, którzy pracując nad nową książką, absolutnie odizolowują się od świata, wyłączają telefon, barykadują mentalnie drzwi i nie ma ich dla nikogo. Pisanie tak ich pochłania, że zapominają o świecie. Nawet ich pies musi poczekać na wyprowadzenie, aż dokończą pisać scenę - do czego przyznała się w rozmowie z Kubą Wojewódzkim Katarzyna Bonda. W rozmowie ze mną mówiła: - Potrzebuję ciszy i bardzo lubię się w niej schować. Nie tyle chodzi o odcięcie się od rzeczywistości, ile o odklejenie od niej, ponieważ tylko z ciszy biorą się dobre historie.

Są tacy, którzy pisanie traktują jak pracę na etacie, biorą laptop i idą do kawiarni - tak było na przykład z pisarką Anną Fryczkowską, dopóki nie zaczęły jej przeszkadzać ponure spojrzenia kelnerek, przypominające, że kawa dawno już wypita i wypadałoby coś zamówić. Teraz pisze w niemal pustym mieszkaniu na Żoliborzu od godziny 8.30 do godziny 15.

Są i tacy autorzy (znam osobiście), którzy jadą do klasztoru, bo tylko tam znajdą upragniony spokój i brak innych bodźców, które by oderwały ich od tworzenia. Ale są też tacy, którzy piszą niezależnie od tego, czy mają wenę, czy nie, czy są zdrowi, czy chorzy, obojętni na fakt, jak bardzo wszechświat stara się ingerować i im przeszkadzać.

Generalnie wszyscy pisarze odczuwają głębokie uzależnienie od pisania. Jak mówi autor powieści szpiegowskich, Vincent V. Severski, najczęściej jak człowiek jest od czegoś uzależniony, to sprawia mu to przyjemność. A on jak najbardziej jest uzależniony od pisania.

15 lat temu usłyszałam od redakcyjnej koleżanki, która dzisiaj święci triumfy jako nagradzana pisarka, że najważniejsze to pisać codziennie. Choćby tylko jedno zdanie. Nie wiedziałam wtedy, że tak też uważał Lew Tołstoj czy Stephen King, ale nawet, gdybym wiedziała, nie miałoby to specjalnego znaczenia. Znaczenie miało to, że wzięłam sobie do serca to zdanie i pisałam codziennie, na przekór wszechświatowi, który robił wszystko, żeby mnie od pisania oderwać. Trzy miesiące później książka o przygodach lekko szurniętej dziennikarki była gotowa. Zaległa w szufladzie, bo ostatecznie uznałam, że nie nadaje się do pokazania światu. Ponieważ, jak mówiła mi w jednym z wywiadów Katarzyna Bonda, nie ma sensu pisać książek, których nikt nie przeczyta.

Anita Czupryn

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.