Sławomir Dudek: - Wracam do pracy z Patrykiem

Czytaj dalej
Fot. Fot. Mariusz Kapala / Gazeta Lubuska
Marcin Łada

Sławomir Dudek: - Wracam do pracy z Patrykiem

Marcin Łada

Od najmłodszych lat pstrykałem kapselki, ścigałem się na rowerach, sam zostałem żużlowcem i parę lat pojeździłem. Syna wychowałem na żużlowca. Nie będę nic zmieniał. Dopóki starczy mi sił będę pomagał Patrykowi - mówi Sławomir Dudek, trener SPAR Falubazu w sezonie 2015.

Jak pan się czuje po debiucie w roli trenera? Spełniony?
Nie wiem. Do końca chyba nie, bo troszkę inaczej to sobie wyobrażałem. Zadanie mnie nie przerosło, ale też nie jest to taki łatwy chleb, jak mogłoby się komuś wydawać. Praca trenera wymaga ogromnego zaangażowania. W trakcie sezonu wyszło kilka elementów, na które nie do końca się przygotowałem. Nie poddawałem się, ale ciężko było się z nimi zmierzyć. Do ostatniego meczu walczyliśmy, a w sztabie szkoleniowym panowała mobilizacja, żeby jednak awansować. Finisz był bardzo ekscytujący, ale kiedy Patryk wrócił na tor zauważyłem, że praca dla niego wyzwala we mnie więcej energii niż zajęcia z drużyną.

Nim przejdziemy do pana roli w teamie syna, chciałbym zapytać o te elementy, na które nie był pan do końca przygotowany w pracy trenera.
Może najpierw o pewnym ułatwieniu. Praktycznie przez cały sezon jechaliśmy zdekompletowani i to załatwiało kwestię wyborów. Nie musiałem nikogo odstawiać na ławkę kosztem kogoś innego. Nie mieliśmy klasycznej walki o skład, bo w drużynie byli wszyscy ci, którzy akurat mogli. Za to trudność sprawiało mi przygotowanie nawierzchni. Niby prosta rzecz, bo przecież tor się nie zmienia, a jednak przyjechali komisarze i zaczęła się walka z wiatrakami. Byłem odpowiedzialny za tor i czuję, że nie zawsze wychodziło mi tak, jak chciałem i jak chcieli zawodnicy.

Ma pan na myśli mecze zagrożone. Taki status powodował, że ubijał pan tor w piątek i mógł działać dopiero w niedzielę pod okiem komisarza.
Nie podoba mi się to, ale nie miałem wyboru i musiałem się z tym pogodzić. Czułem, że nic nie poradzę. Rozmawiałem z chłopakami i wyjaśniałem, że trzeba się dopasować. Klasowi zawodnicy nie powinni mieć z tym problemów. Inna sprawa, że jeśli przez trzy dni trenujemy na określonej nawierzchni, a w niedzielę ktoś nam robi coś innego to cała praca idzie na marne. Szkoda czasu. Zresztą osobiście nie jestem zwolennikiem treningów. Zawodnicy sami wiedzą, czego im potrzeba. Jeden, na przykład, nie siedział cztery dni na motocyklu i musi się „przewietrzyć”. Inny chce sprawdzić motocykl, bo jest po remoncie lub ma nowy silnik. Dla nich rodzaj nawierzchni nie jest ważny. A wyjazdy? Startujemy na obcych torach z marszu i bez żadnych treningów. Są tacy, którzy unikają nawet próby toru, żeby sobie nie mieszać w głowie, a później osiągają bardzo dobre wyniki. Własny obiekt jest atutem, kiedy trafi się z ustawieniami w nawierzchnię i stosuje się je później przez cały sezon.

Trudno oprzeć się wrażeniu, że w większości spotkań zielonogórski tor nie był naszym atutem.
Nie. Jest łatwy dla wszystkich. Nawierzchnię też przygotowywaliśmy tak, że nie stanowiła problemu dla gości. Wszyscy mieli jednakowe warunki, ale dysponowaliśmy pewną przewagą. Przyjezdni sądzili, że nawet w tym łatwym torze kryją się jednak jakieś niespodzianki. Rywale sami sobie utrudniali zadanie.

Mówiliśmy o tym, co się nie udało, a sukcesiki?
Nie było. Przegraliśmy ligę i nie weszliśmy do play offów. Po czterech pierwszych meczach bez porażki było fajnie, ale najlepiej poznaje się ten zawód w trudnych warunkach. Sytuacja szybko się zmieniła i nie miałem już czasu na radość. Choć cieszyliśmy się w Toruniu, kiedy dosłownie wydarliśmy tam bonus. Kurcze, w parkingu działy się naprawdę ciekawe rzeczy. Cieszyły mnie też decydujące biegi w wygranych meczach. Jak choćby ten Jarka we Wrocławiu. Spotykaliśmy się przed biegami nominowanymi, plan się udawał i to na pewno dawało satysfakcję. Wiem jednak, że wiele spraw można było ułożyć inaczej. To jeszcze nie mój czas, może kiedyś wrócę do tego zajęcia.

Dwa razy podkreślił pan, że trenerka to nie jest to. Co pana najbardziej zraziło do tej roboty?
Ciężko powiedzieć. Jest mi dziś bliżej, by całą energię skierować na pracę z Patrykiem. W tym przypadku wiem, że jestem odpowiedzialny za jedną osobę. Kiedy popełniamy błąd i nie ma wyników łatwiej określić czy zawaliłem ja, czy Patryk. W drużynie trzeba odpowiadać za siedmiu zawodników. Znalezienie przyczyny i wytypowanie kto spisał się słabiej, a kto lepiej jest trudne. Nie zawsze ten, kto ma najwięcej punktów i wszystko wygrywa jest najlepszy. Czasem taki zawodnik może popsuć mecz. Rola trenera jest w takiej sytuacji znacznie trudniejsza. Każdy żużlowiec ma swoje nawyki i kiedy starałem się pomagać, doradzać przy sprzęcie nie wszyscy chcieli to zaakceptować. Trudno mi było narzucać swoje metody i tu się rozmijaliśmy. Wynik nas nie zadowalał i teraz ciężko powiedzieć czy dlatego, że ja źle doradzałem, czy dlatego, że zawodnik mnie nie słuchał.

Wrócił pan do pracy z synem. Czy „przesiadka” odbyła się bez kłopotów?
Nie mieliśmy problemów. Był nawet taki plan, że jeśli Patryk wróci wcześniej to ja się wycofam z prowadzenia zespołu. Drużyna byłaby już rozpędzona i Jacek na pewno dałby sobie radę. Zresztą tak to mieliśmy zorganizowane. Działaliśmy we dwóch, wszystkie decyzje były konsultowane. Każdy miał własne przemyślenia na temat składu, a później siadaliśmy i po porównaniu okazywało się, że podobieństwo sięga 90 procent. Nie różniliśmy się. Podczas meczu też byliśmy jednomyślni. Dziękuję Jackowi za tę współpracę.

Przez chwilę pracował pan dla Falubazu i dla syna.
Patryk wrócił nieco później, ale nie było potrzeby, żebym się wycofywał z klubu, bo skład mieliśmy na miarę. Gdyby jeździł Jarek i „Sasza”, a Krystian prezentował wysoką formę to mogły powstać niedomówienia. Dlaczego Patryk jedzie do Gorzowa? A dlaczego nie ktoś inny? Mieliśmy klarowny układ, bo Patryk po prostu musiał jechać. Baliśmy się tylko czy podoła. Ja chciałem przede wszystkim wygrać mecz. Niestety, nie udało się.

Czym pan się teraz zajmuje? Co w teamie Dudków?
Z końcem września skończyła mi się umowa z Falubazem. Nowej propozycji nie dostałem i nie będę jej oczekiwał. Wracam do pracy z Patrykiem. Mamy jeszcze dwie imprezy w Lesznie i Ostrowie Wielkopolskim. Powoli robimy w warsztacie remanent. Nie mamy przerwy. Najpierw sprawdzimy co, a później ile tego trzeba zamówić, a co wyremontować. Będziemy to składać do kupki tak, żeby na marzec było gotowe.

Świetna forma Patryka przyszła chyba trochę za wcześnie. Jeśli zdarzy mu się słabiej zacząć następny sezon to wszyscy powiedzą, że stracił moc.
To dobrze. Kluczowa jest końcówka. Najważniejsze to awansować do play offów i tam pokazać swe atuty. Nikt wtedy nie będzie pamiętał o czterech pierwszych meczach. Myślę, że passa zwycięstw nie będzie trwała wiecznie. Ciężko utrzymać tak dobrą dyspozycję przez cały sezon. Trzeba pamiętać, że Patryk od trzech lat jest w czołówce żużlowców superligi, więc nie boję się o jego formę. Jeśli będzie dobrze sprzętowo...

... no, właśnie. Motory?
Sprzęt odgrywa bardzo dużą rolę. Może wypromować słabszego zawodnika lub nieco osłabić tego bardzo dobrego. W przypadku Patryka jestem spokojny, bo bardzo zaangażował się w przygotowania i jest naprawdę mocny. Od grudnia do pierwszych dni marca nie miał dnia wolnego. Jestem pewien, że nie zejdzie poniżej przyzwoitego poziomu. Jeśli uda nam się dopasować sprzęt, wyniki przyjdą same. Tuningiem silników zajmuje się Jane Andersson. Współpracujemy od pięciu lat i nie narzekamy. Janek ma wielu zawodników, ale Patryk jest u niego wysoko. Z drugiej strony kiedy przegrywamy, nie zrzucamy winy na sprzęt.

Kto zajmuje się przygotowaniem fizycznym Patryka?
W tym roku pierwszy raz współpracujemy z Radkiem Walczakiem. To trener akrobatów. Polecił go nam Grzegorz Zengota, z którym trenowaliśmy. Jesteśmy bardzo zadowoleni z tych zajęć. Bardzo pomagał nam także Jacek Kanclerz. Nie byłoby mowy o dobrym przygotowaniu bez sponsorów, którzy nieustannie nas wspierają. Bardzo za to dziękujemy.

Myślał pan czasem o emeryturze? Jeśli tak, to kiedy?
Co ja będę robił? Żużel to moje życie. Od najmłodszych lat pstrykałem kapselki, ścigałem się na rowerach, sam zostałem żużlowcem i parę lat pojeździłem. Syna wychowałem na żużlowca. Nie będę nic zmieniał. Dopóki starczy mi sił będę pomagał Patrykowi. Jego sukcesy będą dla nas największym podziękowaniem i radością. Od nikogo nie dostanie lepszej pomocy i wsparcia w trudnych chwilach, które też się czasem zdarzają. Mam siły i chęci. Na emeryturę się jeszcze nie wybieram, ale z tą trenerką poczekam.

Marcin Łada

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.