Śmierć 3-letniego Kacpra spod Wodzisławia Śląskiego mniej ważna niż czeski motor

Czytaj dalej
Fot. Maciej Gapiński
Grażyna Kuźnik

Śmierć 3-letniego Kacpra spod Wodzisławia Śląskiego mniej ważna niż czeski motor

Grażyna Kuźnik

To jedna z najtrudniejszych spraw, jakie pojawiły się w polskich sądach. W Czechach na polski samochód górnika z Godowa koło Wodzisławia Śląskiego wpadł z wielką prędkością czeski motocyklista. Uderzył tam, gdzie siedziało 3-letnie dziecko. Kacper zmarł. Po 7 latach od wypadku czeskiego sprawcy nie udało się doprowadzić przed oblicze sądu, nie poniósł żadnych konsekwencji, chociaż biegli potwierdzili jego winę.

Jest akt oskarżenia, są potwierdzające winę opinie biegłych; ale wszystko wskazuje na to, że sprawca groźnego wypadku, Czech Roman N., nigdy nie stanie przed sądem. Pogoń za nim to niepokojąca historia bezsilności polskiej prokuratury w sytuacji, gdy oskarżonym jest obywatel innego państwa.
- Nadal nie ma instrumentów prawnych, które pozwalają na doprowadzenie obywatela Czech, oskarżonego przez polską prokuraturę, do sądu - wyjaśnia mecenas Tomasz Bosakowski, obrońca Bogusława Mocza, górnika z Godowa pod Wodzisławiem Śląskim, który w wypadku stracił jedyne dziecko.
- Przeszli drogę przez mękę - mówi o nim i jego żonie Sabinie adwokat. - To ojca polska prokuratura oskarżyła o wypadek. Został prawomocnie uniewinniony, ale przez lata bardzo się nacierpiał. Przez cudzą brawurę zginął mu trzyletni synek. A sprawca jest bezkarny.

Ostatnio Bogusław Mocz dowiedział się także, że nie dostanie odszkodowania za wypadek od czeskiego ubezpieczyciela swojego samochodu. Gdy doszło do wypadku, Mocz pracował w Czechach. Zadośćuczynienie otrzymał tylko właściciel motoru.
- Polskie Biuro Ubezpieczycieli Komunikacyjnych z uporem maniaka przekazuje nam informację, że ubezpieczenie już zostało wypłacone. Tylko komu? Obywatelowi Czech. Ubezpieczyciel twierdzi, że nie ma żadnych zobowiązań wobec polskiego kierowcy. Wygląda na to, że ustalenia polskiego sądu nie interesują żadnych instytucji - dodaje mecenas Bosakowski.

Polskie Biuro Ubezpieczyli Komunikacyjnych ma pomagać w kontaktach Polaków z ubezpieczycielami na terenie Unii Europejskiej. Ale godowianin poczuł na własnej skórze, jak traktowany jest przez własne państwo, a jak motocyklista przez swoje. Od samego początku Czech był na wygranej pozycji. Chroniła go czeska policja; na oko stwierdziła, że wypadek spowodował Polak. Potwierdził to czeski biegły, jak się okazało w kolejnych ekspertyzach, całkowicie błędnie. Upierała się przy opinii czeskiej policji czeska prokuratura. Umarzano postępowania wobec motocyklisty, nikt go skutecznie na prośbę Polaków nie szukał. Miał czas, żeby wyjechać bez adresu, chyba do Wielkiej Brytanii. A teraz czeski ubezpieczyciel dba tylko o czeskiego klienta.
- Ja nie mam żadnej pomocy ze strony PBUK i innych polskich urzędów - mówi z goryczą Bogusław.
Przykry incydent międzynarodowy
W 2007 roku Moczowie samochodem na czeskich numerach wjeżdżają na czeskie skrzyżowanie w Boguminie. Z tyłu na krzesełku siedzi Kacperek. Nagle rozpędzony ścigacz kawasaki uderza w nich z taką siłą, że peugeot przewraca się, a motocykl wbija na metr w auto. Tam, gdzie jest dziecko.
Motocyklista wylatuje w powietrze, ale wstaje o własnych siłach. Jest tylko załamany stanem motoru. Domaga się od rodziców Kacperka odszkodowania za zniszczony motocykl, którym zabił ich dziecko. Tyle go widzieli. Moczowie nadal są w szoku, gdy zgłaszają się do prokuratora w Wodzisławiu Śląskim. Spotyka ich zawód.
- Prokurator tłumaczył, że to problem międzynarodowy, nie ma co tego ruszać. Ale ja się uparłem, straciłem jedyne dziecko. Wtedy usłyszałem, że może to ja jestem winny? I co wtedy? - opowiada ojciec.
Potem prok. Rafał Figura wyjaśniał, że opierał się na informacjach policji czeskiej. Przekonywała go, że błąd popełnił Polak. Mieli na to swoją ekspertyzę. Poza tym okazało się, że zaraz po wypadku motocyklista gdzieś przepadł. Zniknął, opuścił kraj, miał w nosie policję, a tym bardziej polską prokuraturę. A skoro tak, to trudno.

- Nie mogę tego zrozumieć - mówi Bogusław. - Obaj żyjemy w Unii Europejskiej, ale prawo zupełnie inaczej nas traktuje.
Interwencja Prokuratury Krajowej doprowadziła jednak do tego, że sprawę wypadku wznowiono.
- Po wypadku byłem w szoku, umierał mi synek - ojciec opowiada z trudem. - Policja czeska szybko oceniła, że niby wymusiłem pierwszeństwo przejazdu. To były ustalenia na kolanie. W ogóle nie zajęli się prędkością motocyklisty, który przejechał pod jeszcze nieotwartym szlabanem kolejowym. Wpadł na nas, gdy spokojnie, powoli włączaliśmy się do ruchu z drogi podporządkowanej. Potem krzyczał, że się nie wypłacimy, dostaniemy za swoje, był agresywny. Sam zdążył się uratować, bo spadł z motocykla. A nasze dziecko miało zmiażdżoną główkę.
Walka z wiatrakami
Czech miał rację, że Polaka czekają kłopoty. Kiedy Moczowie złożyli skargę na bezczynność wodzisławskiej prokuratury, prokurator oskarżył Mocza o spowodowanie wypadku. Potrzebne były ekspertyzy. Prokuratora uważała, że to Mocz nie zachował należytej ostrożności. Za szybko ruszył, a przecież widział motocyklistę.
Biegły z Krakowa napisał jednak, że: "Nie ma podstaw do przypisywania kierowcy samochodu peugeot działania nierozważnego". Jego decyzja była konsekwencją nieprawidłowego sposobu jazdy motocyklisty. "Przy zachowaniu prędkości dopuszczalnej, do zderzenia by nie doszło"- uznał ekspert Wojciech Wach.
Kłopoty jednak się nie skończyły. - Wiele razy byłem wzywany na przesłuchania, żeby opowiadać o śmierci swojego dziecka - nie ukrywa żalu Bogusław Mocz. - Motocyklista mógł spać spokojnie.
Prok. Rafał Figura tłumaczył wtedy: - Decyzja o wszczęciu śledztwa przeciwko Czechowi należy tylko do czeskiej prokuratury. To walka z wiatrakami.
Moczowie piszą wtedy list do prezydenta RP, proszą go o pomoc. Obiecują, że będą walczyć, nawet w Strasburgu. Ojciec jest gotów stanąć przed sądem razem z motocyklistą, byle ustalono, co się wtedy stało, dlaczego stracił synka. Niech dojdzie do procesu.
- To było nasze jedyne dziecko. Żona później poroniła, chorowała. Została nam już tylko walka o sprawiedliwość - mówi ojciec Kacperka.
I Bogusław Mocz stanął dwa razy przed sądem. Czech nie musiał się o to martwić.

To możliwe, że Czech nie odpowie jednak za śmiertelny wypadek, w którym z jego winy zginęło polskie dziecko - mówi mec. Tomasz Bosakowski. - Nie ma przepisów, które by go do tego zmusiły

- Co mam zrobić? Motocyklista nie chce z nami współpracować. Nawet nie chce starać się o list żelazny, który by sprawił, że w Polsce nie byłby tymczasowo aresztowany. Jesteśmy bezsilni - narzekał prok. Rafał Figura.
Uniewinniony dwa razy
Wyrok uniewinniający Sądu Rejonowego w Wodzisławiu Śląskim dla Bogusława Mocza nie dał satysfakcji prokuraturze. Złożyła apelację. Może jednak uda się go ukarać? I zamknąć ten międzynarodowy incydent.
Ojciec Kacperka został uniewinniony po raz drugi. Tym razem w rozprawie apelacyjnej w Sądzie Okręgowym Ośrodku Zamiejscowym w Rybniku. Ten wyrok jest prawomocny
- Procesy były bardzo stresujące. Eksperci odpowiadali na szczegółowe pytania przed sądem i wtedy okazało się, że nie widzą winy oskarżonego - mówi mecenas Tomasz Bosakowski.
Moczom spadł kamień z serca. Tyle lat czekania. Czy jednak doczekają się procesu motocyklisty?
- Też ma zarzuty, ale ja już wyczerpałem swoje możliwości, żeby doprowadzić Romana N. przed polski sąd - oświadczył prok. Rafał Figura. - Ja go nigdy nie przesłuchiwałem. Przypuszczam, że nie uda się go osądzić. Tym bardziej że czeska prokuratura nie uważa go za winnego.
Niewinny? To dlaczego Roman N. zniknął bez śladu? Dziwne zachowanie jak na kogoś, kto został pokrzywdzony i nie ma nic do ukrycia.
I wciąż pozostaje ważne pytanie. Czy jeśli wymiary sprawiedliwości dwóch państw twierdzą, że ich obywatele są niewinni, to nikt nie odpowie za wypadek czy przestępstwo? Nie ma już żadnych szans na sprawiedliwość?
Czech łatwo uniknął procesu. Po prostu nie stawiał się jako drugi oskarżony. Sąd nie był w stanie skutecznie go zawiadomić o rozprawach, bo nie podał nikomu aktualnego adresu.
Sędzia zdecydował więc, wbrew protestom adwokata Mocza, o wyłączeniu Czecha ze sprawy.
- Tracimy nadzieję, że winny śmierci naszego synka poniesie choćby symboliczną karę - uważają Moczowie. - Ten człowiek powinien zrozumieć, że swoją brawurą wyrządził straszną krzywdę.
Ostatnio jednak ich myśli są pogodniejsze. Spodziewają się upragnionego dziecka. Po śmierci Kacperka jego matka poroniła, długo chorowała. Dopiero po prawomocnym wyroku uniewinniającym męża nabrała sił. I pojawiło się to, na co tak długo czekali. Ten najpiękniejszy prezent przyjdzie w Boże Narodzenie.

Proces w sprawie wypadku w Boguminie.
Ojcu dziecka, Bogusławowi Moczowi, postawiono zarzuty z art. 177 paragraf 2 Kodeksu karnego, czyli nieumyślnego spowodowania wypadku ze skutkiem śmiertelnym. Groziło mu za to do 8 lat pozbawienia wolności. Prawomocny wyrok uniewinniający mężczyznę zapadł w październiku 2013 roku.

Grażyna Kuźnik

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.