Sprawa Christana Eyengi, wciąż odbija się czkawką

Czytaj dalej
Fot. Mariusz Kapała
Andrzej Flügel

Sprawa Christana Eyengi, wciąż odbija się czkawką

Andrzej Flügel

Do ligowego startu jeszcze sporo czasu. Jednak już wiele dzieje się wokół zielonogórskiego Stelmetu BC, który szuka pieniędzy na kaucję.

Przypomnijmy. Mistrz Polski spóźnił się z wysłaniem wniosku o licencję. Ten był także niepełny. Zabrakło w nim ugody z byłym zawodnikiem Jure Laliciem, a także wykonania zalecenia Koszykarskiego Trybunału Arbitrażowego (BAT), który nakazał zapłacić sporną kwotę innemu byłemu graczowi, Christianowi Eyendze. Oprócz tego komisja odmawiająca licencji wspomniała o tym, że klub ma zamiar grać w Eurocupie, czyli w rozgrywkach pucharowych nie akceptowanych przez europejską federację. Nie był to powód do odmowy, ale z pewnością problem dla PZKosz i klubu, gdyż FIBA ostro naciskała by zespoły, które nie zagrają w Eurolidze (do niej, po zmniejszeniu stawki do 16 zespołów Stelmet się nie załapał) wystąpiły w nowo organizowanej Lidze Mistrzów.

Potem był czas walki o przywrócenie terminu, „czyszczenie“ sprawy z Laliciem, na tapecie był też temat pucharu. Pojawiło się wiele oświadczeń, wywiadów, padło dużo, czasem niepotrzebnych, słów. Wreszcie w ubiegłym tygodniu klub dostał licencję. W sprawie Lalicia PLK otrzymała kopię ugody z zawodnikiem.

Bardziej skomplikowany jest temat Eyengi. Warto przypomnieć w czym rzecz. Eyenga był zawodnikiem Stelmetu w sezonie 2013/2014. Miał z klubem podpisaną dwuletni kontrakt z opcją rozwiązania go po roku. Stelmet skorzystał z tego. Wypłacił zawodnikowi, zgodnie z umową, 20 tysięcy dolarów i uznał sprawę za załatwioną. Eyenga podpisał kontrakt z Turowem. Potem się rozmyślił i ostatecznie zagrał w ekstraklasie włoskiej. Niespodziewanie agent koszykarza zażądał od zielonogórzan 270 tysięcy dolarów. Skąd ta suma? Tyle Eyenga zarobiłby grając w Stelmecie przez cały sezon. Agencja reprezentująca koszykarza stwierdziła, że rozwiązanie umowy było ze strony Stelmetu obciążone błędem, a więc nieskuteczne, stąd domagano się pieniędzy. Klub się nie zgodził i sprawa wylądowała w trybunale koszykarskim.

BAT przyznał rację zawodnikowi. Nakazał jednak Stelmetowi zapłatę 140 tysięcy dolarów, czyli kwotę jaką rzekomo kongijski koszykarz stracił na tym, że grał we Włoszech, a nie w Polsce. Dodatkowo ukarał klub zakazem transferów. Od tego orzeczenia nie było odwołania. To był główny problem jeśli chodzi o licencję na grę w ekstraklasie. Klub twierdzi, że zawodnik i jego agenci zwyczajnie chcą go naciągnąć na spore pieniądze i zapowiedział wejście z Eyengą na drogę sądową.

PLK i federacja europejska, dostrzegając chyba wiele racjonalnych argumentów po stronie klubu postanowiły, że kaucję (w przeliczeniu na polską walutę to 300 tysięcy złotych) Stelmet do 8 września musi zdeponować w federacji na czas procesu z Eyengą. Uchylony będzie zakaz transferów, Stelmet dostanie licencję. Gdy wygra proces, odzyska pieniądze, jeśli sąd uzna, że BAT miał rację, ta suma zostanie przekazana Eyendze.

Czasu jest więc bardzo mało. Stelmet kontraktuje zawodników, montuje ekipę, ale po to by funkcjonować musi zapłacić owe 300 tysięcy. Podczas ostatniego spotkania z dziennikarzami szef rady nadzorczej Stelmetu, Janusz Jasiński zaprezentował akcję „Pomagam, bo kocham”. Chodzi o to, że nie trzeba być sponsorem żeby wspomóc zespół. Pomysł wyszedł od kibiców. Klub oferuje kilka fajnych gadżetów. Sprawa jest prosta. Wystarczy tylko wejść na stronę klubową tam odnaleźć zakładkę wspieram basket.zg. Potem wybrać gadżet, za pomocą specjalnej aplikacji dokonać płatności i to wszystko. Jak stwierdził Jasiński chodzi o to, „żeby dać szansę wparcia drużyny tym, którzy nie mają tyle pieniędzy by stać się sponsorem, a mogą dać więcej niż kupno biletu. Chodzi też o tych, którzy mieszkają bardzo daleko, ale kochają ten klub”.

To nie jest tak, że nie mamy pieniędzy na spłatę wyroku wobec Eyengi

- Wyjaśnijmy jedną rzecz - to nie jest tak, że nie mamy pieniędzy na spłatę wyroku wobec Christiana Eyenegi. Musimy wpłacić 300 tysięcy złotych na poczet wyroku. To jest nasz pierwszy cel, a jeśli uda się tę sprawę wygrać, to wtedy te 300 tysięcy przeznaczymy na inny projekt, na rozwój klubu - tłumaczy Jasiński.

Choć właściciel mówi, żeby nie łączyć akcji z owymi 300 tysiącami i terminem, ta zbitka nasuwa się sama przez się. Kibice na forach podzielili się na tych, którzy popierają akcję bez zastrzeżeń i na tych uważających, że zespół mający budżet wysokości 10 milionów i całą gamę sponsorów nie powinien wyciągać ręki do kibiców. Nam wydaje się, że akcja jest bardzo fajna, zresztą stosowana przez wiele klubów na świecie. Nie widzimy w tym nic zdrożnego, że jeśli ktoś ma pieniądze i chce je w ten sposób wydać pomagając klubowi to będzie miał możliwość (gadżety są bardzo fajne, włącznie z możliwością indywidualnego treningu ze znanym koszykarzem). Natomiast moment ogłoszenia akcji w powiązaniu ze zbliżającym się terminem wpłaty kaucji jest niezbyt szczęśliwy.

Jak się zdaje klub jednak zagra w Lidze Mistrzów. - W tej sprawie byliśmy bardzo samotni - powiedział Jasiński. - Musieliśmy zrezygnować ze swoich ambicji dla dobra polskiej koszykówki. Mam nadzieję, że ktoś to doceni. Szkoda, że zostaliśmy w tej sprawie niejako postawieni pod ścianą, więc praktycznie nie mieliśmy wyjścia, bo liga jest najważniejsza.

Andrzej Flügel

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.