Sprawiedliwość dopadła zabójcę kelnerki z Topazu

Czytaj dalej
Fot. Piotr Jędzura
Piotr Jędzura

Sprawiedliwość dopadła zabójcę kelnerki z Topazu

Piotr Jędzura

Na miejscu zabójstwa śledczy zabezpieczyli bardzo dużo śladów na ubraniach Krysi. Sprawa trafiła na półkę w archiwum. Wtedy nie było mowy o badaniach DNA. Skrupulatnie zmagazynowane dowody z czasem okazały się jednak kluczowe

Stanisław S. spędzi za kratami 25 lat. To kara za zgwałcenie i zamordowanie Krysi, kelnerki z dawnej restauracji Topaz w Zielonej Górze. Sprawiedliwość dopadła zabójcę po 30 latach. W tamtym czasie sprawą żyło całe miasto. – Gdybyśmy go wtedy dopadli, z pewnością doszłoby do samosądu – mówił kelner, który znał Krysię.

Nocą z 26 na 27 listopada 1987 roku Krysia wracała z pracy do domu. Atrakcyjna 33-latka szła sama, skrótem. – To była bardzo miła i niezwykle ładna kobieta. Miała urodę sycylijską, taką, że wszyscy o niej mówili – opowiadał znajomy kelner. Morderca musiał ją obserwować. Z pewnością szedł za nią. Zaatakował w okolicach ul. Chopina, gdy Krysia była już blisko domu. Zgwałcił ją, a później udusił.

Ciało znaleźli przypadkowi przechodnie i zaalarmowali organy ścigania. Natychmiast ruszyło śledztwo. Informacja błyskawicznie obiegła miasto. Wszyscy mówili tylko o morderstwie. – Pamiętam, że bardzo szybko został zatrzymany podejrzany o zabójstwo naszej koleżanki – wspominał kelner.

Nie przyznał się

– Żeby się wam aparaty nie zacięły – rzucił w sądzie Stanisław S. w stronę fotoreporterów
fot. Piotr Jędzura Krysia miała 33 lata...

Podejrzany o zbrodnię, wówczas 27-letni Stanisław S., pochodził z okolic Głogowa. Pracował i mieszkał w Katowicach. Do Zielonej Góry przyjeżdżał często. Ruszyła seria przesłuchań. Mężczyzna nie przyznawał się do morderstwa. Zaprzeczył kontaktom seksualnym z ofiarą. Śledczym brakowało dowodów. Wiedzieli, że Stanisław S. napadł na kobiety i podduszał je, ale to było za mało. Nie mieli jak go oskarżyć. Nie byli w stanie udowodnić winy. Podejrzany szybko wyszedł na wolność. I żył sobie spokojnie. Pod koniec lat 90. zdecydował się na emigrację. Wyjechał z rodziną do Niemiec, tam dostał obywatelstwo.
Na miejscu zabójstwa śledczy zabezpieczyli bardzo dużo śladów na ubraniach Krysi. Tymczasem sprawa trafiła na półkę w archiwum. Wtedy nie było oczywiście mowy o badaniach DNA. Skrupulatnie zmagazynowane dowody z czasem okażą się jednak kluczowe.

Znów na wokandzie

W lutym 2014 roku Alfred Staszak, ówczesny szef Prokuratury Okręgowej w Zielonej Górze, ogłosił, że sprawa morderstwa sprzed 27 lat wraca na wokandę. Piekielnie trudnym śledztwem zajął się Jarosław Kijowski, który dziś kieruje prokuraturą. Trudności się piętrzyły. Prokurator musiał między innymi odczytać spisane ręcznie akta, co wcale nie było łatwym zadaniem. W tym momencie kluczowe okazało się zabezpieczenie dowodów. Niezwykle ważnym materiałem było nasienie gwałciciela i mordercy. Można było przeprowadzić badanie DNA. I tu kolejny problem. Prokurator musiał zdobyć materiał porównawczy. Bez niego testy DNA na nic by się nie przydały. Śledczy dotarli do braci Stanisława S. i od nich uzyskali taki materiał. Dzięki temu udało się ustalić prawdopodo-bieństwo, ale to wciąż było za mało, żeby w Niemczech zatrzymać podejrzanego. Prokuratura podjęła jednak skuteczną próbę wznowienia postępowania.

Sprawą żyło całe miasto. – Gdybyśmy go wtedy dopadli, doszłoby do samosądu 
– mówił kelner, który znał Krysię

54-letni Stanisław S., który był już na niemieckiej rencie, podczas zatrzymania nie krył zdziwienia. Zdziwił się jeszcze bardziej, kiedy usłyszał, że śledztwo zostało wznowione, a on jest podejrzanym. W pismach, które wysyłał między innymi do prokuratury, przekonywał, że sprawa została umorzona, a on jest niewinny. Stawiał się na posiedzeniach sądu w Düssel-dorfie. W końcu, kiedy Prokuratora Okręgowa w Zielonej Górze miała już mocne dowody jego winy, został aresztowany przez niemiecki sąd i przekazany stronie polskiej.

Stanisław S. trafił do aresztu w Zielonej Górze. Tym razem przyznał się do kontaktów seksualnych z ofiarą, którym 27 lat wcześniej tak stanowczo zaprzeczał... Badania jednoznacznie potwierdziły zgodność zabezpieczonych śladów na ciele Krysi z materiałem genetycznym podejrzanego. Ruszył proces.

„Tylko dożywocie”

– Żeby się wam aparaty nie zacięły – rzucił w sądzie Stanisław S. w stronę fotoreporterów
Piotr Jędzura Kurtka ze stójką – dowód zabezpieczony przez śledczych

Stanisław S. do sądu wszedł skuty, w asyście policjantów. – Żeby się wam aparaty nie zacięły – rzucił w stronę fotoreporterów i dziennikarzy, którzy czekali, aż zostanie wprowadzony do gmachu. Proces odbył się jednak bez udziału mediów. Tak zdecydował sąd po wniosku, który złożył obrońca oskarżonego. O to samo wniósł Stanisław S. Wniosek motywowali tym, że podczas procesu będą poruszane sprawy intymne dotyczące oskarżonego oraz innych osób, co może wpływać na ich dobro.

– Tylko dożywocie – powiedział na sądowym korytarzu pan Jan, brat zamordowanej Krysi. Wspominając dzień, w którym do drzwi zapukała milicja i poinformowała o zamordowaniu siostry, stwierdził, że to było coś okropnego. – Nie miałem wtedy auta, wsiedliśmy z mamą w pociąg i pojechaliśmy do Zielonej Góry. To była masakra – nie ukrywał.

Pan Jan mówił, że Krysia była przypadkową ofiarą. – Nie znała go. Do Zielonej Góry przyjechała ze Świnoujścia po skończeniu tam szkoły handlowej – wspominał. Wcześniej mieszkała w Głogowie. – Morderca też był z Głogowa – zauważył.
Mama Krysi przyniosła do sądu jej zdjęcie. Płakała. Dla niej to ciągle niezagojona rana. – Była taka młoda. Miała 33 lata – podkreślała. Zamordowana kelnerka osierociła syna, który z czasem wyjechał do Kalifornii.

W sądzie pojawiła się też ciocia Krysi. – To straszne... Dla mnie jedyną sprawiedliwą karą jest ta najwyższa z możliwych. Ale nie ma kary śmierci... – mówiła pani Helena.

Maksymalnie 25 lat

Stanisławowi S. groziło jednak maksymalnie 25 lat więzienia. Dlaczego? Kiedy dokonał zabójstwa, nie było kary śmierci ani dożywocia, tylko 25 lat pozbawienia wolności. Sąd nie mógł więc orzec inaczej.

Wyrok zapadł 11 marca 2015 roku. Sąd Okręgowy w Zielonej Górze zdecydował, że Stanisław S. spędzi za kratkami 25 lat. Rok później Sąd Apelacyjny utrzymał ten wyrok w mocy. Ale to jeszcze nie był koniec. W styczniu tego roku Sąd Najwyższy odrzucił kasację, którą złożyła obrona Stanisława S. – Sprawiedliwości stało się zadość – skomentował Jarosław Kijowski, szef Prokuratury Okręgowej w Zielonej Górze, który prowadził tę sprawę. – To było śledztwo bardzo trudne dowodowo. Nie bez znaczenia były zeznania świadków i, co najważniejsze, wynik badań DNA – podkreślił.

Piotr Jędzura

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.