Ta pasja wciąga powoli

Czytaj dalej
Fot. Eliza Gniewek-Juszczak
Eliza Gniewek-Juszczak

Ta pasja wciąga powoli

Eliza Gniewek-Juszczak

- Pomylić się nie można, bo nie wyjdzie, musi być idealnie – opowiada Janina Kluk, która ściegiem gobelinowym wykonała ponad sto obrazów. Jest to pasja, która jak wciągnie, zostaje na zawsze.

Wiszący na ścianie, drewniany zegar wybija rytm, wydaje się, że zanim wahadło zdąży wrócić z prawej na lewą stronę, igła w tym czasie przetyka kanwę od spodu na wierzch. – Szybko to pani robi – zauważam i stwierdzam i, że to bardzo drobiazgowa praca i trzeba mieć dobry wzrok. – Jak zaraz skończę, to pani pokażę, ta nić już się kończy – słyszę od Janiny Kluk, która wyjaśnia jak ściegiem gobelinowym samemu wykonać obraz. – Zwykle siadam na fotelu, biorę kanwę na kolana, na pufie położę pudełko z wełenką i sobie robię. A przedtem jak miałam powiększony na ksero wzór, siadałam przy stoliku, kładłam ten wzór przed sobą i linką, linijka po linijce. Pani sobie wyobraża, jaka to żmudna praca była? Ale mnie to fascynowało. Ja przy tym odpoczywałam, nieraz ktoś się dziwił i mówił „O Boże, jak ty to robisz” – opowiada artystka.

Od czego się zaczęło?

Pani Janina przepracowała 33 lata. Praca polegała przeważnie na pisaniu na maszynie. Może stąd też umiejętność sprawnych palców, które nie tylko precyzyjnie uderzały kiedyś w klawisze, ale też od wielu lat potrafią trafiać w odpowiednie miejsca na kanwie (plastikowa kanwa to arkusz o mniejszej gęstości, niż np. płótno). W tym samym zakładzie pracy telefonistką była pani Teresa, która uwielbiała robić obrazy na kanwie. – Od niej połknęłam bakcyla, a ona z kolei od swojej cioci z Koszalina. Nigdy nie widziałam tej starszej pani, ale słuchałam opowieści – opowiada o początku swojej pasji Janina Kluk. Ale tradycja była w rodzinie dłużej, jeszcze z Polesia wraz z rodziną przyjechały na zachód Polski dwa obrazy, które wykonała ciocia pani Janiny, też Janina, zdobią teraz przedpokój nowosolskiego mieszkania pani Janiny.

Na pierwszym obrazie znalazły się dwa ptaszki, sikorki. – Męczyłam się. Straszne to było. Myślałam, że nigdy nie skończę. Do tego trzeba złapać dryg. Zrobiłam w końcu te sikorki i się zaczęło – wspomina autorka obrazów, które powstają z kolorowych nici.

Wśród pamiątek z prawie 30 lat jest „Burda”, rocznik 1983, niemiecka wersja. Syn pani Janiny tłumaczył na język polski wskazówki dla artystów. Wtedy w kraju nie było jeszcze dostępnej, ani kanwy ani odpowiednich nici gobelinowych. Córka pani Janiny, kiedy była na kontrakcie w ówczesnym DDR przywoziła kanwę. Można było polegać też na znajomym, który jeździł w tym czasie do Niemiec.

Marianna z Niemiec - 7

Notes z już nieco pożółkłymi kartkami skrywa dowody domowej twórczości od 1980 roku. Lista liczy grubo ponad sto obrazów. Są nazwy lub tematy obrazów, ilość wykonanych sztuk i miejsca oraz osoby, do których obrazy trafiły. Kuzynka Marianna z Niemiec już niestety nie żyje. Otrzymała siedem obrazów. Do kuzynki Ireny, do Francji pojechał jeden gobelin.

Zapiski w notesie prowadzą do nazwisk różnych osób znanych w Nowej Soli 10-20 lat temu. – O ten ładny domek, wnuczka Agnieszka zaniosła swojej wychowawczyni, bodajże w pierwszej klasie wtedy była – wspomina pani Janina.

Czasem udawało się obraz sprzedać, a nawet zrobić na zamówienie. – Znajomy miał ciocię w Niemczech. Zamówił dla niej duży obraz, 105 na 55 cm. Robiłam od wiosny przez calutkie lato, chyba aż do września. Był to pejzaż w górach. Piękne to było. Góry, młyn, woda, owieczki – wylicza autorka.

Nie tylko notes potwierdza ilość i tematykę twórczości. Do pamiątek należy też mały album zdjęć obrazów, które poszły do różnych ludzi. Jest w nim sporo zdjęć, nie wszystkie jednak dzieła, często wykonane na podstawie twórczości znanych malarzy, zostały sfotografowane zanim zostały wydane.

Obrazy w darze do kościołów

- Ten obrazek robiłam dwa razy – pokazuje pani Janina. Nie pruła go, potrzebny był drugi. – Mój tato nagle zachorował. Było z nim źle. W pewnym momencie uznał, że trzeba księdza. To był lipiec 1992 rok. .W parafii u Józefa, z której księża odwiedzają chorych w szpitalu, była akurat peregrynacja obrazu. Nie mogłam się dodzwonić i zadzwoniłam do naszego kościoła. Odebrał ojciec Jerzy Zieliński. Przyjechał do taty i wyspowiadał go. Jak wyszedł, tatuś mówi tak: „Janka, skąd wzięłaś tego księdza? Jaki ja jestem szczęśliwy, jak ja mu się odwdzięczę?” – tak się zastanawiał. Przyszło mi do głowy, że mogę mu podarować coś co zabierze do domu. Dałam obraz, który miałam. Młodszy syn wypalił z tyłu ramy słowa „W dowód wdzięczności Stanisław Wawrzyniak”. To już było po śmierci taty – opowiada artystka. Potem zrobiła ten obraz jeszcze raz.

Jeden obraz może mieć nawet 86 odcieni

Innym razem do kościoła pw. św. Antoniego trafił obraz na zbiórkę fantów. Pani Janina ofiarowała wizerunek Matki Boskiej Częstochowskiej. – Któregoś dnia dowiedziałam się, że tam gdzie na misji na Ukrainie jest ojciec Jerzy, budują kościół pod wezwaniem Matki Boskiej Matki Kościoła. Przyszło mi do głowy, żeby podarować obraz. Zastanawiałam się, skąd wziąć taki obrazek na wzór. Ojciec Jerzy mi go przysłał. Poszłam do pani Gizeli, miała wtedy z mężem na ul. Witosa, od strony Kuśnierskiej, zakład dekoratorski. Zapytałam, czy namaluje Matkę Boską na kanwie. Namalowała bardzo ładnie. Dobrałam kolory. Zrobiłam obraz o wielkości 45 na 60 cm. Ojciec Jerzy podał mi adres do swoich rodziców w Kielcach. Wysłałam. On tam przyjeżdżał i odebrał ten obraz – opowiada historię pani Janina.

Musi być idealnie

Jeden obraz może mieć nawet 86 odcieni. Żeby niczego nie pomylić przez lata do każdego obrazu pani Janina przygotowywała ściągę. Była to kartka papieru ze znaczkami kolorów i przeplatanymi, odpowiednimi kolorami nitek. Skrupulatna praca. Zieleń może by ć butelkowa, gruszkowa, szmaragdowa, a to i tak nie wszystkie odcienie.

- Jadę rząd po rządku, patrząc jakim trzeba kolorem w danym miejscu. Podjadę jasną zielenią, potem trzeba brąz, to nawlekam sobie kolor brązowy. Zaczynam od spodu. Liczę. Podjadę kolorem czwórką, nawlekam piątkę. Pomylić się nie można, bo nie wyjdzie, a musi być idealnie. Jak mi nie pasuje efekt, to wracam i pruję – wyjaśnia tajniki pani Janina. Potrafi robić na drutach, na szydełku nie. - Farbami to by tak ładnie nie wyszło - stwierdza.

Eliza Gniewek-Juszczak

Opisuję to, co dzieje się w powiecie nowosolskim, ale także to, co dotyczy mieszkańców całego województwa lubuskiego. Ciekawią mnie przepychanki polityczne, przemiany gospodarcze w regionie i emocjonują ludzkie sprawy. Piszę o religii, ale też tym, co się buduje. Lubię odkrywać ciekawostki Nowej Soli, Kożuchowa, Otynia, Bytomia Odrzańskiego i Nowego Miasteczka oraz wielu innych miejscowości. Publikuję artykuły w Gazecie Lubuskiej oraz na portalach www.gazetalubuska.pl i www.nowasol.naszemiasto.pl.
Chętnie napiszę o Twojej sprawie, wydarzeniu, które organizujesz lub sukcesie, którym chcesz się pochwalić.
Skończyłam filologię polską w Zielonej Górze i dziennikarstwo w Poznaniu. W Gazecie Lubuskiej pracuję od 2016 r.

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.