Ta tragedia zjednoczyła naród. Coś aż ściskało w środku... [rozmowa]

Czytaj dalej
Fot. Fot. Mariusz Kapala / Gazeta Lubuska
Tomasz Rusek

Ta tragedia zjednoczyła naród. Coś aż ściskało w środku... [rozmowa]

Tomasz Rusek

– Jeszcze na dziesięć dni przed startem znajdowałem się na liście pasażerów – mówi Marek Surmacz. Sześć lat temu był doradcą prezydenta Lecha Kaczyńskiego.

Pamięta pan 10 kwietnia 2010 r.?
Tak, bardzo dobrze. Byłem wówczas w domu u ciężarnej córki, pomagałem jej i wnukowi, ponieważ mój zięć miał wcześniej wypadek i leżał po operacji w szpitalu. Byłem potrzebny rodzinie.

Co było potem?
Zadzwonił do mnie ze Smo-leńska jeden z posłów. Był zaniepokojony, bo wszyscy czekali na prezydenta Lecha Kaczyńskiego i gości, którzy z nim lecieli, tymczasem delegacja nie przybywała... Padały ogólne pytania, czy coś wiem, czy słyszałem o awaryjnym lądowaniu, czy może mam jakieś informacje, bo ponoć są jakieś problemy. Włączyłem szybko telewizję i zobaczyłem paski informacyjne i pierwsze, niespójne doniesienia o katastrofie. Po chwili pojawiły się informacje, że samolot spadł i wszyscy zginęli.

Pierwsza myśl?
Niedowierzanie. Pomyślałem, że to niemożliwe, by spadł samolot z prezydentem i najważniejszymi ludźmi w kraju, bo przecież takie loty są szczególnie traktowane, a na ich bezpieczeństwo kładzie się szczególny nacisk... Nie dowierzałem.

Marek Surmacz, dziś komendant Ochotniczych Hufców Pracy.
Fot. Mariusz Kapala / Gazeta Lubuska Marek Surmacz, dziś komendant Ochotniczych Hufców Pracy.

Pan też miał wtedy lecieć?
Tak. Byłem wówczas doradcą Lecha Kaczyńskiego do spraw bezpieczeństwa. Jeszcze na dziesięć dni przez startem znajdowałem się na liście pasażerów. Potem zięć miał wypadek, dlatego poprosiłem o wykreślenie mnie z tej listy. Moja rezygnacja, jak kilka innych, była przyjęta ze zrozumieniem, ponieważ starano się wygospodarować w samolocie jak najwięcej miejsc dla przedstawicieli Rodzin Katyńskich. Chcieliśmy, by jak najwięcej z nich mogło odwiedzić katyński las.

„Przepracował” pan przez te sześć lat utratę przyjaciół?

(Milczenie). Ciągle widzę ich twarze. Często wspominam. Mam cały czas w telefonie numery do tych, którzy tam zginęli: Wypycha, Stasiaka, innych kolegów i koleżanek. Ich brak doskwiera mi na co dzień. Oczywiście trzeba żyć dalej, jednak to wielka rana. Nie do zabliźnienia.

Pamięta pan pierwsze dni po katastrofie? Tę żałobę i narodowe zjednoczenie...
Tak. To był niesamowity czas. Każdy, niezależnie od poglądów politycznych, czuł, że powinniśmy być razem i że mamy do
czynienia z narodową tragedią. Coś człowieka ściskało w środku, gdy widział te kolejki ludzi, czekających na oddanie hołdu prezydenckiej parze.

Poznaliśmy całą prawdę o tym, co wydarzyło się w Smoleńsku?
Nie. Ciągle jest zbyt wiele znaków zapytania, zbyt wiele niewiadomych. Nie mamy czarnych skrzynek, wraku. A przecież po każdej takiej katastrofie te dowody trafiają do kraju, z którego była maszyna lub pasażerowie. Tak było z samolotem zestrzelonym nad Ukrainą, tak było z samolotem rozbitym przez pilota w Alpach. Tymczasem u nas zaocznie, raz-dwa wskazano, że było to zwykłe, prozaiczne nieszczęście. To zbyt proste.

Tomasz Rusek

Najwięcej moich tekstów znajdziecie obecnie na stronie międzyrzecz.naszemiasto.pl. Żyję newsami, ciekawostkami, inwestycjami, problemami i dobrymi wieściami z Międzyrzecza, Skwierzyny, Trzciela, Przytocznej, Pszczewa i Bledzewa.
To niezywkły powiat, moim zdaniem jeden z najpiękniejszych (i najciekawszych!) w Lubuskiem. Są tam też wspaniali ludzie, z którymi mam szansę porozmawiać na facebookowym profilu Głos Międzyrzecza i Skwierzyny. Wpadnijcie tam koniecznie. Udało się nam stworzyć wraz z ponad 15 tysiącami ludzi fajne, przyjazne miejsce, gdzie znajdziecie newsy, piękne zdjęcia, relacje z ważnych wydarzeń i - codziennie! - najnowszą prognozę pogody. Bo od pogody zaczynamy dzień.


Staram się pilnować najważniejszych spraw i tematów. Sporo piszę o:


jeziorze Głębokim, o inwestycjach, czy atrakcjach turystycznych, ale poruszamy (MY - bo wiele tematów do załatwienia i opisania podpowiadacie Wy, Czytelnicy) dziesiątki innych spraw. 
Dlatego przy okazji wielkie dzięki za Wasze komentarze, opinie, zaangażowanie i wsparcie.



Zdarza się też, że piszę o Gorzowie. To moje rodzinne miasto, które - tak lubię myśleć - znam jak własną kieszeń. Cały czas się zmienia, rozbudowuje, wiecznie są tu jakieś remonty i inwestycje, więc pewnie jeszcze przez lata nie zabraknie mi tematów!



 


Do Gazety Lubuskiej (portal międzyrzecz.naszemiasto.pl jest jej częścią) trafiłem niemal 20 lat temu. Akurat zakończyłem swoją kilkuletnią przygodę z Radiem Gorzów i Radiem Plus, więc postanowiłem się sprawdzić w słowie pisanym (choć mówione było świetną przygodą). I tak się sprawdzam, i sprawdzam, i sprawdzam. Musicie bowiem wiedzieć, że Lubuska sprzed nastu lat i obecna to zupełnie inne gazety. Dziś, poza pisaniem, robimy zdjęcia, nagrywamy filmy, przygotowujemy relację. Żaden dzień nie jest takim sam. I chyba dlatego tak lubię tę pracę.

Lubię też:



  • jazdę na rowerze

  • pływanie

  • urlopy

  • gołąbki

  • seriale

  • lenistwo



nie przepadam za:



  • winem

  • górami

  • ogórkową

  • tłumem

  • hałasami

  • wczesnym wstawaniem (aczkolwiek nieźle mi wychodzi!)



OK, w ostateczności mogę zjeść ogórkową.

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.