Tatusia aresztowali natychmiast. To był bardzo trudny czas

Czytaj dalej
Fot. Repr. Szymon Kozica
Szymon Kozica

Tatusia aresztowali natychmiast. To był bardzo trudny czas

Szymon Kozica

W opowieści Stanisławy Chęcińskiej z domu Kuc z Łagowa będzie i cudowne ocalenie, i niejeden rodzinny dramat. Będzie też siła, upór, wiara i godność, które pozwalają przetrwać, gdy los wystawia na próbę.

Kolonia Kućki, powiat Wołożyn, województwo nowogródzkie. Przodkowie pani Stanisławy mieszkali tu z dziada pradziada. Dziadkowie Jan i Anna Kucowie, których moja rozmówczyni zna jedynie z opowiadań, bo kiedy się urodziła, ich nie było już na tym świecie. Ojciec Bazyli (rocznik 1893).

- Tatuś był oficerem w carskim wojsku, kończył szkołę kadetów w Kazaniu. W czasie rewolucji skazany na śmierć w Sankt Petersburgu. Uciekł w cudowny sposób - wspomina pani Stanisława. To rzeczywiście niesamowita historia. - Siedział w kazamatach. Na drzwiach celi karteczka z jego nazwiskiem. A wyrok śmierci wykonywany był tak, że w środku nocy wyprowadzali straceńca nad rzekę, strzelali i ciało wpadało do wody. Więzienny strażnik, który pilnował tatusia, miał to samo nazwisko. Zlitował się i mówi: "Ja oddam strzał, ty wpadniesz do rzeki i jeśli tylko umiesz pływać, uciekniesz". Po jakimś czasie tatuś wrócił do Kuciek. To był rok 1920, Polska już była wolna.

Oboje biedni i goli

Jakieś trzy kilometry od kolonii Kućki leżą Gruszeńce. Tam mieszkali Paweł i Michalina Iwaszkiewiczowie, którzy mieli córkę Paulinę (1898). To ją poślubił Bazyli Kuc. - Oboje biedni i goli, zaczęli gospodarzyć - wspomina moja rozmówczyni. Małżeństwo doczekało się dwojga dzieci: Jana (1921) i Stanisławy (1924). - W Kućkach bieda straszna, ale tatuś zaczął handlować solą, która wtedy była niczym pieniądz. Był człowiekiem wykształconym, zaangażował się w tworzenie administracji w Trabach. Jak ja pamiętam, to tatuś ciągle był wójtem. A gmina bardzo duża. Trzeba było budować szkoły, drogi... Później przez dwie kadencje tatuś był posłem na Sejm. A w czasie rozpoczęcia wojny - administratorem obrony kraju na powiat Wołożyn.

Tak polska młodzież zbierała datki na sierociniec w Pawłodarze.
Repr. Szymon Kozica Bazyli i Paulina Kucowie przed domem w Kućkach.

Gospodarstwo w Kućkach było okazałe - 35 hektarów. Dom i zabudowania gospodarcze ogrodzone sztachetami z dębowych balasek. Do pomocy parobek, pastuch i dwie służące. - Kilkanaście krów, konie tatuś hodował dla wojska (były też cztery robocze i dwa wyjazdowe), stado owiec, indyki, gęsi, kury, nawet perliczki - wylicza moja rozmówczyni. - Gospodarstwem rządziła mama. Nam, dzieciom żyło się sielsko anielsko. Uczyliśmy się, ale mieliśmy i obowiązki, także w pracach polowych, przy żniwach, wykopkach.

To wszystko runęło wraz z wybuchem wojny.

Spokój, ufność, codzienność. Obowiązek i pracy, i nauki, i szacunku dla ludzi, którzy przychodzili do pracy sezonowej - w takim duchu wychowywana była pani Stanisława. - W Kućkach mieszkało więcej ludzi wyznania prawosławnego. Nie było antagonizmów ani wrogości, katolicy szanowali święta prawosławnych i na odwrót - dodaje moja rozmówczyni.

Zostałam sama z mamą

To wszystko runęło wraz z wybuchem wojny. Gdy 17 września 1939 weszli Rosjanie, natychmiast aresztowali Bazylego Kuca. Siedział w Wołożynie, później w Lidzie, skąd został wywieziony do Komi. Jana Kuca już wtedy nie było w domu, bo chłopcy z gimnazjum poszli bronić Wilna. - Oczywiście wszystkich aresztowali. Brat był w obozie w Kołatowie - relacjonuje pani Stanisława. - Zostałam sama z mamą. W gospodarstwie zastój. Parobek jeszcze był, służąca była do końca...

Tak polska młodzież zbierała datki na sierociniec w Pawłodarze.
Repr. Szymon Kozica Ekipa, która podczas zesłania pracowała w cegielni.

- Do końca to znaczy do kiedy? - pytam.
- Do 13 kwietnia 1940 - słyszę od mojej rozmówczyni. - Przyszli oczywiście w nocy, dwóch miejscowych i jeden z terenu. Kazali zabrać podstawowe rzeczy, resztę zostawić. Wzięłyśmy trochę pościeli, akurat świniak zabity był i beczka dębowa z mięsem - to zabrałyśmy, trochę kaszy, trochę mąki, ubrania... I to wszystko. Ubranie tatusia też wzięłyśmy, bo przecież była propaganda, że spotkamy się z mężem i ojcem.

Przyjeżdżali przedstawiciele kołchozów, sowchozów, fabryk i wybierali sobie ludzi do pracy.

Podróż saniami do stacji Juraciszki. Wagony bydlęce już podstawione, w każdym 35-40 osób. Pani Stanisława z mamą w kondycji jeszcze nie najgorszej. Ale tym samym transportem jechało ich kuzynostwo z dziewięciomiesięczną córeczką. Mleka nie było, matka już nie karmiła, dziecko zmarło...

5 maja dotarły do Pawłodaru nad Irtyszem w Kazachstanie. A tam jak na targu perskim. Przyjeżdżali przedstawiciele kołchozów, sowchozów, fabryk i wybierali sobie ludzi do pracy. - Trafiłyśmy do Bajanaułu, górskiej miejscowości, ale bez żadnego przemysłu. Tam byłyśmy krótko. Wywieźli nas do pracy przy uruchamianiu cegielni. Absolutny step, ani jednego drzewa. W maju pokazuje się troszeczkę trawy, jakichś kwiatków, dzikich irysów - opisuje moja rozmówczyni.

Tak polska młodzież zbierała datki na sierociniec w Pawłodarze.
Repr. Szymon Kozica Pani Stanisława z rodzicami i bratem Janem.

Czekacie na opowieści o podłych warunkach, robactwie, głodowych racjach żywnościowych, codziennej walce o cokolwiek do jedzenia? Nie będzie. To zbyt oczywiste, by w kółko to powtarzać. Pani Stanisława woli skupić się na polskiej młodzieży, która na nieludzkiej ziemi potrafiła pracować z godnością i z podniesioną głową umiała zmierzyć się z wszelkimi przeciwnościami.

W cegielni glinę trzeba było urabiać nogami albo rękami, wypełnić nią formę, przenieść, ustawić do suszenia, do wypalenia. - O, tutaj mam pamiątkę - moja rozmówczyni pokazuje spracowaną lewą dłoń. - Wdało się zakażenie, mieli amputować, ale Pan Bóg czuwał... Mieszkaliśmy w barakach. W jednym pokoju 16 osób, w tym dwoje dzieci.
- Mówiąc dwoje dzieci, ma pani na myśli także siebie? - pytam.
- Nie, ja wtedy miałam już 15 lat - podkreśla pani Stanisława.

W 1941 roku pojechały do Majkain Zołoto. - To też był step. "Miasteczko" i tylko dwie brzozy rosły, nic poza tym. Majkain to po kazachsku brzoza - wyjaśnia moja rozmówczyni. - Najpierw pracowałam w kopalni złota. Urobek narzucało się na wagoniki, które były wyciągane na zewnątrz i odwożone do myjni. Później byłam sprzątaczką w elektrowni. W tym czasie były już organizowane polskie placówki. W Pawłodarze, mieście wojewódzkim, powstawała miniambasada.

Buty to miał z opon samochodowych, drutem związane. Szynel łotewskiego wojska

Pochowany w stepie

Po zawarciu układu Sikorski - Majski amnestia objęła więźniów takich jak Bazyli Kuc. Trafił do Tockoje, gdzie tworzyło się polskie wojsko. - Tatuś był w takim stanie, że do wojska się nie nadawał. Został wysłany do organizowania placówki w Pawłodarze. Tam były listy z całego województwa i tatuś nas odnalazł, że jesteśmy w Majkainie. I przyjechał do nas. W okropnym stanie... Buty to miał z opon samochodowych, drutem związane. Szynel łotewskiego wojska - przyznaje pani Stanisława. - Od razu zorganizował miejsce, gdzie spotykali się Polacy. Był mężem zaufania. Ale to nie trwało długo. Tatusia odwołali do Pawłodaru, wszyscy się przeprowadziliśmy. Pracował jako zastępca ambasadora.

Tak polska młodzież zbierała datki na sierociniec w Pawłodarze.
Repr. Szymon Kozica Tak polska młodzież zbierała datki na sierociniec w Pawłodarze.

Po zerwaniu stosunków polsko-radzieckich Bazyli Kuc został ponownie aresztowany. I skazany na dziesięć lat. W więzieniu w Pawłodarze siedział ponad rok, bardzo chorował. - Udało się nam przekupić lekarzy, którzy zwolnili tatusia na podratowanie zdrowia. Był wykończony zupełnie. Wynajmowaliśmy mieszkanie u miejscowych ludzi. Mama miała takie małe łóżeczko, na nim spała. Na drugim, zbitym z desek, konający tatuś, obok ja - wspomina moja rozmówczyni. - Tatuś zmarł w domu, 17 września 1944. Pochowany w stepie. Żydzi, którzy pracowali w fabryce Oktjabr, dali mi cement, jakiś kawałek żelaza. Zrobiłam z tego mogiłę, krzyż, gwoździem wypisałam imię, nazwisko, datę urodzin i śmierci, i słowo Polska. Ten grób jest do tej pory. W 1998 roku pojechałam do Kazachstanu i go odnowiłam - pani Stanisława otwiera album ze zdjęciami. Na jednym z nich z czułością obejmuje pomnik. Ten widok łapie za serce.

Po śmierci ojca moja rozmówczyni pracowała na płaszczadce, gdzie przeładowywała sól z wagonów, poprzez pas transmisyjny, na barkę. Następnie znajomi Żydzi załatwili pracę w fabryce traktorów Oktjabr. Najpierw trafiła na montownię, później do biura jako rachmistrz. Tam została do czasu wyjazdu, czyli do lutego 1946.

Z Twego ofiarnego stosu

W bydlęcych wagonach matka z córką dotarły do polskiej granicy w Brześciu, gdzie przesiadły się do Pullmanów. W Poznaniu transport był kierowany do Gubina, ale one miały już adres Jana, który osiedlił się w Sulęcinie. - Zorganizowałam tak, że nasz wagon dojechał do Sulęcina, do rodziny brata. Był kwiecień 1946 - pamięta moja rozmówczyni.

W tym czasie Łagów już mienił się jako miejscowość turystyczna, intrygująca. Przychodziła tu lub przyjeżdżała młodzież z całej okolicy, także z Sulęcina. Atrakcje, dansingi... Pani Stanisława zapoznała przyszłego męża. Od 1947 roku mieszka w Łagowie, gdzie jest przewodniczącą koła Sybiraków. I jak skarb przechowuje list pożegnalny o swoim ojcu, który dostała od polskiej młodzieży 23 czerwca 1945 w Pawłodarze: "My młodzi z Twego ofiarnego stosu weźmiemy po iskrze, zapalimy pochodnie, zahartujemy miecze i pójdziemy na nową walkę z odwiecznym najeźdźcą". Te słowa doskonale obrazują, jakim wzorem dla polskiej młodzieży był Bazyli Kuc, jaki dawał przykład. I jak płomiennego patriotyzmu potrafił nauczyć.

Szymon Kozica

Z „Gazetą Lubuską” jestem związany od lipca 2000 roku - wtedy przyszedłem na praktyki do Działu Sportowego. Pracuję w redakcji w Zielonej Górze. Interesuję się sportem, ze szczególnym uwzględnieniem lekkiej atletyki i żużla, a także tym, co dzieje się w Zielonej Górze. Uwielbiam żywe lekcje historii, czyli wspomnienia Czytelników pochodzących z Kresów i nie tylko z Kresów. Czas wolny chętnie spędzam z książką w ręku. Moim ulubionym autorem jest Gabriel García Márquez, który o sobie mówił tak: „W gruncie rzeczy nie jestem ani nie będę nikim więcej niż jednym z szesnaściorga dzieci telegrafisty z Aracataki”.

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.