To była krwawa lipcowa noc

Czytaj dalej
Fot. archiwum
Ireneusz Dańko

To była krwawa lipcowa noc

Ireneusz Dańko

Historyk Grzegorz Motyka o masowej zbrodni dokonanej przez nacjonalistów ukraińskich

Za nami kolejna rocznica tzw. krwawej niedzieli na Wołyniu, czyli 11 lipca 1943 roku. Według polskich badaczy, tego dnia doszło do apogeum rzezi – z rąk ukraińskich zginęło kilkanaście tysięcy Polaków. Na Ukrainie podważają te wyliczenia, jak i to, że UPA zaatakowała wtedy ok. 100 polskich wiosek.
Taką liczbę podają państwo Siemaszkowie, którzy jako pierwsi badali i opisali wydarzenia na Wołyniu. Nie widzę podstaw, by kwestionować ich dane, tym bardziej, że Komendant Główny AK, mający niepełne informacje, już w 1943 r. pisał o 60 zniszczonych wioskach. To była najbardziej krwawa akcja UPA podczas rzezi wołyńskiej. Zaczęła się w nocy z 10 na 11 lipca i trwała do następnego dnia. Oddziały UPA wybijały Polaków w kolejnych miejscowościach i szły dalej.

Dlaczego wybrano akurat 11 lipca na kulminację antypolskie akcji?
Przede wszystkim chodziło, aby to była niedziela, kiedy ludzie gromadzą się w kościołach, nie przeczuwając niebezpieczeństwa. Długi letni dzień ułatwiał też poszukiwanie ewentualnych uciekinierów.

Strona ukraińska często podnosi argument, który już jesienią 1943 roku głosiło kierownictwo OUN(B) i jej zbrojnego ramienia – UPA, że winę za masowe mordy ponoszą sami Polacy. Przed wojną mieli bowiem represjonować Ukraińców, a po jej wybuchu pomagać Niemcom i sowieckiej partyzantce w niszczeniu ukraińskiej ludności.
Przyczyn tego, co się stało jest wiele. Jedna z nich to z pewnością niesprawiedliwa polityka władz II Rzeczypospolitej wobec mniejszości narodowych. Rodziła ona poczucie krzywdy i niechęci do państwa polskiego, ale nie oznaczała automatycznie, że Ukraińcy zaczęli nienawidzić polskich sąsiadów. W ten sposób powstał tylko grunt, na którym OUN(B) i UPA mogły wcielać swoje plany. Nie stało się tak, jak utrzymują niektórzy historycy na Ukrainie, że ukraińscy chłopi nagle po trzecim roku wojny w spontanicznym odruchu poszli z siekierami mordować Polaków. To zwolennicy Bandery podsycali nienawiść i organizowali masowe mordy. Już w latach 30. stworzyli plan czystki etnicznej na ziemiach, które uznali za ukraińskie. Mychajło Kołodziński, jeden z ideologów OUN proponował w „Doktrynie wojennej ukraińskich nacjonalistów” zniszczenie całej polskiej grupy narodowej na Wołyniu i w Galicji Wschodniej. Cytuję jego słowa: „Proszę się nie przejmować, że wymordujemy trzy i pół miliona Żydów i ponad milion Polaków”.

Ludzie, którzy przeżyli rzeź, opisywali niebywałe okrucieństwo, z jakim nierzadko zadawano śmierć. To też było częścią planu?
Wszystko, włącznie z okrutnym zadawaniem śmierci, miało swój cel. Kazano ludzi zabijać siekierami, by przerazić polską ludność i stworzyć wrażenie spontanicznego chłopskiego buntu, które miało ukryć prawdziwych organizatorów zbrodni.

Były wskazówki, jak zadawać śmierć?
Najczęściej nie wydawano szczegółowych instrukcji. Przyjęto ogólne założenie, że należy wykazać się ogromnym okrucieństwem. Działano zgodnie ze wskazówkami Kołodzińskiego, że trzeba tak zabijać, aby jeszcze dziesiąte pokolenie Polaków bało się spojrzeć w stronę Ukrainy. Policjanci ukraińscy, którzy zdezerterowali z służby niemieckiej i przyłączyli się do UPA, często wykorzystywali też swoje doświadczenie z udziału w zagładzie Żydów.

Okrucieństwem wykazywali się już Kozacy podczas XVII i XVIII-wiecznych powstań na Ukrainie, wystarczy wspomnień rzeź mieszkańców Humania w 1768 roku.
To prawda. Dlatego wielu wciąż uważa, że rzeź wołyńska to nawiązanie do czasów kozackich, hajdamaków, którzy w oddolny sposób, sami z siebie zbuntowali się i zaczęli mordować Żydów i Polaków. Tymczasem prawda jest taka, że ludobójczą akcję na Wołyniu i w Galicji Wschodniej zorganizowała grupa osób, która czytała książki zachodnich autorów, znała ówczesną europejską politykę, fascynowała się modnymi wtedy faszystowskimi ideami i autorytarnymi rządami, które rozwiązywały narodowościowe problemy za pomocą etnicznych czystek.

Kierownictwo OUN(B) i UPA już w czasie wojny twierdziło, a w ślad za nim wielu ukraińskich historyków, że to Polacy sprowokowali konflikt wstępując do niemieckiej policji pomocniczej i sowieckiej partyzantki oraz pacyfikując ukraińskie wsie na Chełmszczyźnie.
Chronologia wydarzeń jest zupełnie inna. Pierwszy napad UPA na polską wioskę Parośle nastąpił 9 lutego 1943 roku, a kilka tygodni później doszło do masowej dezercji ukraińskich policjantów, którzy zasilili partyzanckie szeregi. Tak zaczęło się antyniemieckie powstanie, któremu towarzyszyły liczne ataki na polskie wsie. Dopiero potem Niemcy powołali do swoich oddziałów pomocniczych parę tysięcy Polaków, używając ich między innymi w trakcie pacyfikacji ukraińskich miejscowości, co oczywiście ułatwiało banderowcom uzasadnienie dalszych zbrodni na polskiej ludności. Współpraca oddziałów polskiej samoobrony i podziemia z partyzantką sowiecką wynikała z umów alianckich i chęci ochrony przed atakami UPA. Na Chełmszczyźnie pierwszy duży mord na ludności ukraińskiej odnotowano w maju 1943 roku. Zginęło w nim znacznie mniej osób niż w polskiej Parośli. Przyczyną była niemiecka akcja wysiedleńcza wobec Polaków z ziemi zamojskiej, w której naziści wykorzystywali Ukraińców. Do końca 1943 roku z polskich rąk padło kilkuset ludzi. Na Wołyniu straty polskie szły już w dziesiątki tysięcy. Dopiero w 1944 odwet Polaków na Chełmszczyźnie przybrał wielką skalę. Lokalni dowódcy AK, pod wrażeniem wieści o rzeziach na Wołyniu i w Galicji Wschodniej, dokonali wtedy masowych zbrodni na cywilnej ludności ukraińskiej.

To zwolennicy Bandery podsycali nienawiść i organizowali masowe mordy na ziemiach, które uznali za ukraińskie

Komenda Główna AK akceptowała te akcje?
Nie. Komenda Okręgu AK wszczęła nawet postępowanie wyjaśniające i groziła sądem niektórym dowódcom.

Znaczna część mieszkańców ukraińskich wiosek uczestniczyła w zabijaniu polskich sąsiadów?
W sprawozdaniu UPA z akcji 11 lipca 1943 roku można przeczytać, że tylko w niektórych miejscach tak się działo. A banderowcy od początku starali się mobilizować chłopów, tworząc z nich grupy uzbrojone w siekiery lub pochodnie, którymi mieli podpalać polskie domostwa. Część ludzi robiła to pod przymusem. Znam przypadek ukraińskiego chłopa, który ukrywał polską rodzinę w stodole, ale musiał pójść do sąsiedniej wsi zabijać innych Polaków. Wieczorem opowiadał o tym z płaczem.

W Galicji Wschodniej zażądano najpierw od Polaków, by opuścili ziemię uznaną za ukraińską, a dopiero potem nastąpiła eksterminacja.
Tam faktycznie chodziło w pierwszej kolejności o przymuszenie do wyjazdu, a nie o eksterminację, jak na Wołyniu, gdzie zabijano bez uprzedzenia, czy usypiano czujność ofiar obietnicami, że nic im nie grozi.

Ukraińcy przekonują, że nie ma twardych dowodów na zaplanowany charakter antypolskiej akcji.
Zachowało się choćby sprawozdanie Ukraińskiej Głównej Rady Wyzwoleńczej z kilkugodzinnej dyskusji na temat działań przeciwko Polakom. W podsumowaniu Roman Szuchewycz potwierdza, że wszystko działo się za jego zgodą.

A jak reagowali zwykli Ukraińcy?
Ludność ukraińska rozumiała, że należy walczyć o niepodległą Ukrainę, ale zabijanie bezbronnych ludzi budziło duże wątpliwości. W przypadku Wołynia mówimy o 25-30 tysiącach sprawców zbrodni, a mieszkało tam wtedy ok. 1,5 miliona Ukraińców. Wiemy też o co najmniej 800 osobach, które uratowały prawie dwa tysiące Polaków, narażając przy tym nierzadko swoje życie.

Ks. Isakowicz-Zaleski, kapelan Kresowian, twierdzi, że w zbrodniach UPA uczestniczyli ukraińscy kapłani.
To obraz przerysowany. Udział ukraińskiego duchowieństwa był niewielki, choć plotka o święceniu noży i siekier rozpowszechniła się już w czasie wojny. Tego typu zdarzeń nie było albo miały jednostkowy charakter. Metropolita lwowski Andriej Szeptycki nie zgadzał się, by grekokatoliccy kapłani szli do UPA. Na początku 1944 roku biskupi tego wyznania wydali nawet list pasterski o zbrodniach na duchownych, w którym potępili wzbudzanie nienawiści między obrządkami.

Za to szef ukraińskiego IPN nazywa rzeź wołyńską „drugą wojną polsko-ukraińską”, zaznaczając, że obie strony dopuszczały się zbrodni i były podobne pod względem etycznym.
Trudno przekonać każdego nawet do oczywistych racji. Nasza historiografia zrobiła bardzo dużo, by poznać ten okres. W wyniku badań, a także dyskusji między polskimi historykami - a jesteśmy ludźmi o bardzo różnych poglądach i wrażliwości - ustalono ponad wątpliwość, że zbrodnia wołyńska została w zorganizowany sposób przeprowadzona przez ukraińskich nacjonalistów spod znaku OUN(B) i UPA. Dlatego uznajemy, że miała charakter ludobójczy. Nie można stawiać znaku równości, jak to czyni wielu ukraińskich historyków, między zaplanowaną czystką etniczną na wielką skalę, a działaniami odwetowymi polskich oddziałów, które rzeczywiście bywały krwawe i haniebne.

Rozmawiał: Ireneusz Dańko

Grzegorz Motyka, polski historyk specjalizujący się w tematyce ukraińskiej, doktor habilitowany nauk humanistycznych. Wykłada na UJ i w Akademii Humanistycznej im. Aleksandra Gieysztora w Pułtusku. W 2014 otrzymał Nagrodę im. Jerzego Giedroycia jako współautor książki Wojna po wojnie. Antysowieckie podziemie w Europie Środkowo-Wschodniej w latach 1944–1953.

Ireneusz Dańko

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.