Tomasz Kucharski, czyli Uporem i pracą do wielkich zaszczytów

Czytaj dalej
Fot. arch. red.
Andrzej Flügel

Tomasz Kucharski, czyli Uporem i pracą do wielkich zaszczytów

Andrzej Flügel

Tomasz Kucharski to jeden z najbardziej znanych sportowców nie tylko na Ziemi Lubuskiej ale i w Polsce. Wioślarz AZS AWF Gorzów wspólnie z Robertem Syczem zdobył złote medale w dwójce podwójnej wagi lekkiej podczas igrzysk olimpijskich w Sydney w 2004 roku i w Atenach w 2004 roku. Dziś jest posłem na Sejm.

Namówił go wychowawca
Mistrz olimpijski jest rodowitym gorzowianinem. Od dzieciństwa interesował się sportem. - Moja mama powtarza, że jako dzieciak byłem bardzo ruchliwy. Nie mogłem usiedzieć na miejscu - wspomina. - W szkole podstawowej zaliczyłem wszystkie możliwe gry, trafiłem też do kółka tanecznego. Wtedy wchodziły na ekrany filmy z Brucem Lee i bardzo chciałem spróbować się w sportach walki. Mój wychowawca i nauczyciel WF w Szkole Podstawowej numer 3, Stanisław Wojciechowicz namówił mnie na pójście na zajęcia sekcji wioślarskiej AZS-u. Byłem najniższy z tych, którzy przyszli więc zaproponowano mi rolę sternika w czwórce. Na początku była to duża frajda. Ludzie, którzy pokazywali mi ten sport potrafili robić to tak ciekawie, że zaczęło mnie to wciągać. Po trzech latach zostali tylko ci, którzy chcieli przychodzić.

Pierwszy raz samolotem...
Pierwszym, trenerem późniejszego mistrza był Marek Kowalski, potem trafił do Mariana Henniga. Kariera nabrała tempa. - Trener powiedział nam, a była nas grupa z różnych szkół, że jak się przyłożymy, to on nas tak przygotuje, że będziemy walczyć o miejsce w reprezentacji i być może pojedziemy na mistrzostwa świata. - wspomina. - Pomyślałem sobie, że to niesamowita rzecz i czemu miałbym nie spróbować? I udało się. Pojechałem na ostatnie mistrzostwa krajów socjalistycznych do Rostowa nad morzem Czarnym. Byłem wtedy młodzikiem, startowałem na jedynce i zająłem siódme miejsce. To było ogromne przeżycie. Pierwszy raz byłem za granicą, pierwszy raz leciałem samolotem! Bardzo to przeżywałem.

Dwóch facetów w łódce
Potem z roku na rok przeskakiwał poszczególne kategorie. Często stawał na podium, trenował ze starszymi, często mocniejszymi rywalami. Lubił te starty, wyjazdy na zgrupowania. Na początku lat 90. był już mocnym zawodnikiem, członkiem reprezentacji narodowej. - Osiągałem pewien poziom powoli, ale systematycznie - opowiada. - Był to wówczas początek wagi lekkiej, której wcześniej nie było. Waga lekka to dwóch facetów w łódce. Obaj muszą ważyć łącznie 140 kilogramów, przy czym jeden z nich może ważyć dwa i pół kilograma więcej. Razem z Robertem Laskowskim z Torunia startowaliśmy w Pucharach Świata i w zawodach międzynarodowych. Wydawało się, że jesteśmy fajnie dopasowani. Okazało się, że w 1996 roku na igrzyskach w Atlancie będzie waga lekka. Jedna osada w której pływał Robert Sycz już była, My pływaliśmy w czwórce bez sternika wagi lekkiej. W Pucharze Świata szło nam różnie. Raz był finał, czasem tylko finał B. Wydawało nam się że mam szansę pojechać na kwalifikacje olimpijskie. Niestety przy zielonym stoliku postanowiono inaczej i jej nie dostałem

Praca w nocnym klubie
Wcześniej nasz bohater skończył szkołę średnią. - Ciągnęło mnie do samochodów - więc najpierw skończyłem zawodówkę w Skwierzynie, potem Technikum Samochodowe. Miałem wspaniałego nauczyciela WF i jednocześnie wychowawcę Macieja Tarnowskiego, który bardzo mnie wspierał, pomagał włącznie z wypraszaniem u dyrektora wielu zwolnień związanych z licznymi wyjazdami. Miałem to szczęście, że szkoła pomagała mi, doceniała sukcesy. Czułem poparcie. Potem były studia na gorzowskiej AWF. Nie obyło się bez kłopotów. Szkoleniowców szczebla centralnego interesowały tylko wyniki. Reszta obchodziła ich średnio. Doszło do tego, że trener kadry Jerzy Broniec powiedział: albo trenujesz, albo studiujesz - wspomina Tomasz Kucharski. - Zdenerwowałem się wówczas. Dałem sobie spokój i w ówczesnym gorzowskim klubie Bara -Bara zacząłem pracę jako barman-kelner. Rzuciłem wiosła. Studiowałem i pracowałem. To był początek 1996 roku, olimpijskiego. Do tego doszło wielkie rozczarowanie Uznałem, że skoro nie dostałem szansy, to nie warto się dalej szarpać.

Zawziął się i wrócił
Jednak półrocznej przerwie trener AZS-u AWF-u Marian Hennig namówił go do powrotu.- Jakoś wszystko godziłem, z trudem, ale dawałem radę. - wspomina. - Po zajęciach biegłem do klubu. Często kończyliśmy od trzeciej nad ranem. Trener Hennig powiedział mi, że szukają partnera dla Roberta Sycza. Takie swoiste kwalifikacje były w Wałczu. Mogli w nich startować wszyscy chętni, potem miała zostać ósemka. Jedynym wymogiem była waga 72 i pół kilograma. Musiałem wówczas przez dwa tygodnie zrzucić siedem kilogramów. Dałem radę. Pamiętam, że przyjechaliśmy do Wałcza wieczorem. Szef szkolenia powiedział: - Panowie nie będzie żartów - ma być 72 i pół! Rano kiedy wszyscy jeszcze smacznie spali przez trzy godziny biegałem. Kiedy wszedłem na wagę i było równiutko 72,5. Dwaj koledzy z Bydgoszczy, którzy nigdy nie mieli kłopotów z wagą, ale akurat wtedy jakoś się nie przyłożyli, Mieli po 200 i 300 gramów więcej. Kazali się im spakować i pojechali do domu. Potem przeszedłem wszelkie testy i tak wyglądał mój powrót do sportu.

Z rezerwowego, partner
Potem jego kariera przyspieszyła. Trafił pod rękę trenera Brońca. - To był skok na głęboką wodę, choć zajęcia u Hanniga były bardzo dobre - opowiada. - Potrafiłem po ćwiczeniach na ergometrze w Zakopanem wracać do pokoju praktycznie na czworakach. W Pucharze Świata wystartowałem jeszcze w konkurencji nieolimpijskiej czyli w czwórce podwójnej wagi lekkiej. Na początku sezonu był to szerszy skład po to by dobrać partnera do Roberta. Miałem z nich chyba największą siłę, ale ciągle inni starowali z Robertem. Wydawało mi się, że moja przygoda się skończyła. Trener Broniec zaproponował żebym został zawodnikiem rezerwowym. Partner Roberta był nieobecny, bo gdzieś świadkował na weselu więc ćwiczyłem z Robertem dwukilometrowe przejazdy. Po jednym z nich zaczął nagle kląć. Nie wiedziałem o co mu chodzi, byłem strasznie ujechany. Zapytał mnie czy mogę jeszcze raz. Co miałem powiedzieć? Ok. Jedziemy. Dopiero jak skończyliśmy powiedzieli mi, że popłynęliśmy o 10 sekund szybciej niż Robert ze swoim nominalnym partnerem. To był przełomowy moment.W efekcie pływaliśmy na zmianę. Potem postawiono na mnie. W Pucharze Świata w Lucernie zajęliśmy trzecie miejsce, a trzy tygodnie później zdobyliśmy tytuły mistrzowskie. Było to pierwsze złoto polskiego wioślarstwa.

Wrócili w glorii chwały
- Przed igrzyskami w Sydney były kwalifikacje - wspomina. - Uważano na nas za faworytów. Związek zakwaterował nas jednak w akademiku gdzie serwowano normalne jedzenie. Kombinowaliśmy ale nie dało rady utrzymać wagi więc nie wystartowaliśmy. Wylało się na nas wiadro pomyj. Miałem dosyć. Powiedziałem, że skoro tak, to nie muszę startować. Przekonano mnie jednak, że warto powalczyć. Udało się, pojechaliśmy do Sydney. Ciężko było się nam zaaklimatyzować. Walczyli sami z sobą. Potem był wspaniały finał. Znów jako pierwsi w polskim wioślarstwie zdobyli złoto, choć niezbyt na nich stawiano. To było wspaniałe. Wrócili w glorii chwały. Nikt nie pamiętał wcześniejszych kłopotów

Niedał rady się cieszyć
Kolejne lata były już inne. Wszyscy ich znali, uważali za faworytów. Do Aten pojechali jako obrońcy tytułu. - Już potrafiłem tak ustawić organizm że ważyłem 68 kilogramów - mówi mistrz olimpijski. - Dlatego ten start tyle mnie kosztował. Zaczęliśmy słabo bo awansowaliśmy w repasażach. Dobrze wyszedł na nam półfinał. Narzuciliśmy ostre tempo. Stawka się rozciągnęła. Nas nikt nie gonił. Na mecie popłynęliśmy dalej za metą aż za zakręt. Wszyscy uznali, że Polacy mają tyle siły że nie muszą zatrzymywać się na mecie. Ta zagrywka była świetna przed finałem. W nim nacisnęliśmy w środku stawki, zaryzykowaliśmy. Wydawało się, że to będzie spokojny bieg. Tak byłoby gdyby Grecy, którzy zazwyczaj się nie liczyli nie zaczęli walczyć o medal. Wszyscy wtedy przyspieszyli. Mieliśmy wielki kryzys na 150 metrów przed metą. Prawie nie pamiętam końcówki, ale kątem oka widziałem, że wygraliśmy. Nie byłem w stanie wtedy się cieszyć

Cel jeden, ludzie różni
O zupełnie różnych charakterach Sycza i Kucharskiego powiedziano wiele. - To prawda - mówi Tomasz Kucharski. - Jesteśmy zupełnie różni. Jednak zawsze najważniejszym elementem było to, że mamy wspólny cel. To było najistotniejsze. Reszta zupełnie inna. Słuchaliśmy różnej muzyki, inne rzeczy były dla nas ważne. W sumie bardzo intensywnie byliśmy z sobą przez osiem lat od 1996 do 2004 roku. Pewnie, że na obozach nie mieszkaliśmy ze sobą, ale na zawodach zawsze byliśmy razem. To prawda, że na świat patrzeliśmy inaczej. W 1997 roku się ożeniłem. Przez kilka pierwszych lat Robert miał do mnie pretensje ,że kiedy byliśmy w Wałczu potrafiłem przyjeżdżać do Gorzowa trzy razy w tygodniu. Ale przekonał się jak to jest kiedy sam wziął ślub i dojeżdżał do Bydgoszczy. Owszem, potem po 2004 było już gorzej. Zmieniły się pewne formy treningowe. Mi to pomogło, Robertowi szło gorzej. Gwoździem do trumny naszej dwójki były mistrzostwa Polski na rok przed kwalifikacjami do Pekinu, które wygrałem, do tego doszła kontuzja Roberta. Urodziła mi się córka Dominika, wcześniej był syn Szymon. Dziś mają 10 i 15 lat. Wówczas zacząłem myśleć o zakończeniu kariery. Zastanawiałem się czy to już koniec czy jeszcze można coś z siebie wycisnąć. Kiedy nie uzyskałem kwalifikacji do Pekinu postanowiłem, że to koniec.

Dylemat każdego
Co dalej? Przed tym dylematem staje każdy sportowiec. - To jest problem - mówi Tomasz Kucharski. - W sumie sportowiec żyje wiele lat w pewnym rytmie. Trening, obóz, wynik, zawody. Wydawało mi się że ja ciężko pracuję. Resztą przejmuje się jakby w drugiej kolejności. Okazało się, że zwykłe życiowe sprawy są nawet trudniejsze niż te w czasie kariery. Domowe sprawy, przedszkola, choroby dzieci. Powiedziałem wówczas żonie, że ją przepraszam bo tyle lat musiała znosić te trudny sama. Teraz doceniłem co to jest.
Dostałem dwie propozycje pracy: w klubie i szkole. Zastanawiałem się którą wybrać, a wtedy dostałem kolejną ,prezydenta Gorzowa by zostać jego doradcą do spraw sportu. Przyjąłem ją.

Po urzędzie, Sejm
Potem Tomasz Kucharski został posłem. - Działam w komisji sportu i turystyki. Razem z Adamem Korolem i Szymonem Ziółkowskim czyli też mistrzami olimpijskimi. - mówi. Robimy wszystko by powołać komisję do zwalczania dopingu w sporcie. To bardzo ważny kierunek. . Jest też wiele innych działań, które staram się podejmować. Tak więc w Sejmie zajmuję się tym na czym się znam.

Tomasz Kucharski dziś jest bardzo znanym człowiekiem, posłem, dwukrotnym mistrzem olimpijskim. Do wszystkiego doszedł uporem, ciężką pracą i samozaparciem. Mimo tylu sukcesów pozostał skromnym i otwartym na ludzi człowiekiem. Warto przypomnieć choćby fakt uratowania tonącej w Warcie kobiety. Było to w 2009 roku. Tomasz Kucharski akurat trenował i pierwszy ruszył na pomoc. Miarą skromności mistrza było to, że nikomu się nie pochwalił i nie szukał poklasku...

Andrzej Flügel

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.