Nasze skecze nadal są o kobietach - deklaruje żeński kabaret Zalotka z Zielonej Góry, który zobaczymy w tych dniach aż na dwóch scenach.
Czego możemy się spodziewać po Zalotce podczas poligonowego występu w klubie Gęba?
Na poligonie możemy spodziewać się wszystkiego, bo jak wiadomo nie sprawdziłyśmy jeszcze tych skeczy - to będzie pierwszy raz, gdy pokażemy je jakiejkolwiek publiczności. Możemy nie zapamiętać tekstu, możemy się pomylić... Skecze, które napisałyśmy - tak, jak w poprzednim programie - są o kobietach. Może już nie aż tak mocno poszłyśmy w same relacje kobieta - kobieta, tylko starałyśmy się poszukać relacji matka - córka, siostry...
Takie z życia...
Będą denerwujące baby, irytujące ekspedientki, panie, które mają ciekawe zwierzęta. Uprawiają dziwne zawody...
Jakie na przykład?
Niespodzianka! Ale o damsko - męskich relacjach też będzie. Będzie przepis, jak zdobyć faceta.
To wasze autorskie skecze?
Autorskie. Trzeba się do tego przyznać. I zahaczyłyśmy o piosenkę.
Co was spaja jako kabaret? Przyjaźń czy może ... nienawiść?
Przyjaźń. Jakby to drugie, to nie wiemy, czy byłby drugi poligon... Bardzo dobrze się już znamy. Jak gdzieś jesteśmy w grupie, to mamy swoje żarty, rozumiemy się czasami bez słów. Żadna z nas nie jest z Zielonej Góry, to traktujemy ten kabaret troszeczkę jak naszą rodzinkę. Gdzie możemy przyjść, porozmawiać - czasem o bzdurach, czasem o poważnych rzeczach. Czasem popłakać, czasem pośmiać się. To, co nas trzyma razem, to jest właśnie humor, który nam towarzyszy... Łączy nas też płeć! Któraś gumki do włosów nie ma, to druga pożyczy. Adres do kosmetyczki podsunie.
A jak jest z tremą? Występujecie na przeróżnych scenach. W Krakowie dotarłyście do półfinału prestiżowego festiwalu PaKA...
Zawsze jest! Ale to nie jest taka trema, która nas paraliżuje, tylko często taka, która nas nakręca. Większa trema jest przed konkursami, bo zawsze jest jury. Ale przed publicznością też jest, bo przecież ludzie płacą za występ. I jeżeli jest klapa, to jest wstyd. Wtedy mamy taką magiczną rzecz - nazywa się PenDrive Sylwii. Na nim jest muzyczny miks wszystkiego. Odpalamy go w samochodzie, kiedy pięć czy sześć godzin wracamy z Kielc czy z Krakowa. I albo się wtedy dołujemy, albo... pocieszamy! (śmiech)