Ty #ZostańWdomu, oni zbiją fortuny. Kto zarobi biliony na koronakryzysie? Rekiny ruszyły na zakupy

Czytaj dalej
Zbigniew Bartuś

Ty #ZostańWdomu, oni zbiją fortuny. Kto zarobi biliony na koronakryzysie? Rekiny ruszyły na zakupy

Zbigniew Bartuś

Nie słyszał pan o jakimś hotelu w Krakowie na sprzedaż? Z takim pytaniem zadzwonił do krakowskiego przedsiębiorcy, członka miejscowej Izby Przemysłowo-Handlowej, znajomy Amerykanin – „w imieniu grupy zaufanych inwestorów”. Było to 31 marca, czyli w dniu, w którym polski rząd wydał rozporządzenie o zamknięciu hoteli i innych miejsc noclegowych od 1 kwietnia. 2 kwietnia do przyjaciela tego samego przedsiębiorcy zadzwonił inny „reprezentant poważnych inwestorów” – tym razem z Amsterdamu. Spytał o sieć hoteli na sprzedaż: „30-40 obiektów w Krakowie, Warszawie, Wrocławiu, Trójmieście”…

- Coraz więcej biznesów walczy o przeżycie, więc – jak w każdym kryzysie – rekiny ruszyły na łowy – komentuje Michał Czekaj, wiceprezes krakowskiej IPH, a zarazem szef znanej chemicznej firmy rodzinnej – Dragon Poland.

Sam, jako znaczący producent chemii budowlanej w tej części Europy, stracił znaczną część rynku na Zachodzie; w wielu krajach markety budowlane są zamknięte, a branża budowlana nie działa normalnie. Ale – w przeciwieństwie do firm z innych branż, jak lotnicza, turystyczna, eventowa czy właśnie hotelarska – Dragon miał pole manewru. Dzięki bystrości właścicieli, błyskawicznym decyzjom, świetnemu działowi badawczo-rozwojowemu i sprawnej załodze, firma szybko rozszerzyła asortyment o niezwykle dziś chodliwy towar – środki do dezynfekcji (wszelkiej). I daje sobie radę w kryzysie.

- Tyle że nam chodzi o uratowanie miejsc pracy oraz pozycji firmy, na którą harowało kilka pokoleń rodziny. A rekiny mają inny cel: wykorzystać problemy i osłabienie innych, by przejąć co się da za możliwie niską cenę i stać się jeszcze bogatszymi – mówi Michał Czekaj.

Zwraca uwagę, że kryzys związany z pandemią koronawirusa jest inny niż poprzednie: absolutnie globalny (zamknął w domach trzy czwarte ludzkości), dramatycznie głęboki (żaden inny nie pozbawił masowo przedsiębiorstw przychodów na długie tygodnie), skrajnie nieobliczalny (nikt nie wie, jak na niego reagować i jak długo potrwa), a przez to… idealny dla tych, którzy mają miliardy, a pragną mieć biliony.

Jest wielce prawdopodobne, że o ile podczas ostatniego szczytu w Davos posiadacze połowy zasobów na Ziemi mieścili się w jednym autobusie, to w czasie kolejnego (za dwa lata?) mogą się zmieścić w jednej furgonetce. Równocześnie zapewne dojdzie do przetasowań na szczycie, a to dlatego, że dla jednych branż - i tych, którzy ulokowali w nich swe miliardy – koronakryzys jest końcem świata, za to dla innych – Wielkim Wybuchem.

Wielkie kłamstwo rządów zachodnich: „nikt nie mógł przewidzieć”

„Kryzys spadł na nas jak grom z jasnego nieba i wszystkich zaskoczył” – to jedno z najcięższych kłamstw powtarzanych przez rządy państw zachodnich, od USA po Polskę. Kryzys nie mógł nikogo zaskoczyć, bo został przewidziany i w szczegółach opisany przez ekspertów na długo, zanim wybuchł. Ba, kiedy zaraza szalała w Chinach, demokratyczne kraje miały tam swych agentów, a nawet… dziennikarzy.

W wyemitowanym w TVN w ramach cyklu Ewy Ewart dokumencie "Koronawirus w Wuhan. Zamknięte miasto" wypowiada się m.in. dwóch znanych reporterów (jeden z telewizji australijskiej, drugi to korespondent BBC w Pekinie), którzy obserwowali w lutym na własne oczy brutalne interwencje policji w stolicy prowincji Hubei, śmierć na ulicach, spawanie przez władze drzwi do klatek w wieżowcach, by mieszkańcy nie mogli wyjść. Opisywali to wszystko i nagrywali, wskazując też na katastrofalne skutki gospodarcze. Słali niepokojące relacje w świat.

Liderzy Zachodu, z Donaldem Trumpem na czele, tygodniami lekceważyli te, oficjalne przecież, sygnały – tak jak musieli zlekceważyć o wiele wcześniejsze raporty swoich służb specjalnych. I jeszcze wcześniejsze analizy wybitnych naukowców, których prognozy sprawdzały się w przeszłości.

Bartłomiej Radziejewski w znakomitym tekście „Koronawirus: szary nosorożec, nie czarny łabędź” zamieszczonym w „Nowej Konfederacji” (nowakonfederacja.pl) przypomina: „Tylko w zeszłym roku panel ekspertów Global Preparedness Monitoring Board przewidywał ją [pandemię] w swoim raporcie, prognozując kilkadziesiąt milionów ofiar śmiertelnych i spadek globalnego PKB o 5 proc. Ostatniej jesieni Center for Strategic and International Studies przeprowadził symulację przebiegu pandemii o obliczu właśnie koronawirusa, podobnego do SARS-CoV-2, z którym dziś się zmagamy. Wpływowy w skali planetarnej magazyn „Foreign Policy” przewidywał pandemię zarówno we wrześniu 2019, jak i rok wcześniej. Grupa australijskich uczonych nie tylko prognozowała, ale też zalecała – na łamach „International Journal of Infectious Diseases” – konkretne środki przygotowawcze w roku 2015. W tym samym czasie przed takim scenariuszem przestrzegał miliarder, twórca Microsoft Bill Gates.”

I dalej: „Niechińskie państwa wschodnioazjatyckie były znacznie lepiej przygotowane organizacyjnie, technologicznie i społecznie, nie zlekceważyły zagrożenia i zareagowały szybko, a zarazem mniej destrukcyjnie dla gospodarek i mniej uciążliwie dla mieszkańców. W przeciwieństwie do Zachodu, którego liderzy ostentacyjnie bagatelizowali pędzącego już na nich nosorożca, by po chwili panicznie zamykać swoje kraje. Dziś są na łasce Azji Wschodniej – z Chinami włącznie – jeśli chodzi o zaopatrzenie w dobra strategiczne, na jakie wyrosły maseczki, rękawiczki, respiratory” – kwituje Radziejewski zarzucając zachodnim rządom „nikczemne kłamstwo („nikt nie mógł przewidzieć”) służące przykryciu własnej niekompetencji”.

Potencjalne uzależnienie Zachodu od pomocy Azji, zwłaszcza Chin, a w konsekwencji skokowe wzmocnienie pozycji chińskiej gospodarki względem Europy i USA, to jeden z ekonomicznych tropów badanych przez analityków pandemii. Nie przez przypadek większość państw i organizacji zachodniego świata już na początku koronakryzysu przeforsowało przepisy mające chronić lokalne firmy przed „przejęciem za bezcen” przez Chińczyków, Rosjan lub innych „niepożądanych inwestorów”.

Nieśmiało towarzyszy temu inna obawa – i inne pytanie: o „inwestorów” z wewnątrz, czyli tych, którzy pozostają, często od lat, częścią zachodniego świata. I w koronakryzysie wypłynęli na łowy – by tanio kupić, przejąć, podporządkować, podbić. Albo zwyczajnie zarobić na tym, czego dziś najbardziej brakuje – i czego w perspektywie tygodni, a może i lat, wszyscy będą pożądać.

To pytanie jest o tyle istotne, że skoro rządy – w oparciu o naukowe analizy i raporty służb specjalnych – mogły przewidzieć zbliżającą się pandemię i jej skutki, to również niektóre ośrodki biznesowe, zwłaszcza globalne korporacje, dysponowały taką praktyczną wiedzą. A jeśli tak, to…

Kto był gotowy na kryzys

30 stycznia w popularnym portalu ”Subiektywnie o finansach” Ireneusz Sudak napisał: „Koronawirus z Wuhan sieje w świecie grozę i… duże pieniądze. Kto zarobi grube miliardy na naszym strachu? I jak się przyłączyć?”.

Na całym świecie było wówczas kilka tysięcy zakażonych, z czego 99 proc. w Azji (głównie w Chinach). W Niemczech wirus pojawił się 27 stycznia, parę dni wcześniej we Francji. Włochy, Hiszpania były wciąż teoretycznie czyste. Ale już wówczas „oczy całego świata zwróciły się w stronę naukowców i koncernów farmaceutycznych, które muszą wziąć się ostro do pracy, żeby wynaleźć szczepionkę”.

Sudak przypomniał, że zachodnie koncerny „nie były w stanie” przez ponad dekadę opracować szczepionki na Ebolę – bo to był „problem Afryki”. Joseph Stiglitz, laureat Nagrody Nobla z ekonomii, tłumaczył w „British Medical Journal”: „Ubogich nie stać na kupno leków, więc firmy ich dla nich nie produkują. Akcjonariusze spółek medycznych nie mieliby zwrotu z takich inwestycji”.

„Ze szczepionką na koronawirusy jest podobnie” – zauważył Sudak informując, że firmy biotechnologiczne i ośrodki naukowe w USA i Australii wzięły się ostro do roboty dopiero wtedy, gdy COVID-19 pojawił się w USA i Australii. Na tej samej zasadzie zareagowały koncerny z Europy. To uruchomiło wyścig w branży, która – co oczywiste - może zarobić na koronakryzysie biliony. „Rządy będą musiały kupić ogromne ilości tej szczepionki bez względu na cenę” – dodał analityk.

I opisał, co dzieje się z giełdowymi notowaniami spółek pracujących nad szczepionką oraz tych, które ogłosiły, że nad nią pracują (co nie zawsze znaczy to samo). Novavax ze stanu Maryland zyskał 150 proc. w ciągu kilku dni, gdy jej prezes ogłosił, iż jego szczepionka zabezpieczająca przed koronawirusem może wejść na szybką ścieżkę badań klinicznych. Gwałtownie rosły notowania innych amerykańskich spółek biotechnologicznych (m.in. Inovio Pharmaceuticals i Moderna). Równocześnie firmy te zaczęły otrzymywać zewsząd hojne dotacje (od fundacji, celebrytów, sportowców) na przyspieszenie prac.

Od stycznia rośnie także wartość – obecnych w Polsce – globalnych koncernów oferujących leki osłonowe, niwelujące objawy (przeciwgorączkowe, przeciwzapalne, przeciwkaszlowe…), a także firm chemicznych produkujących środki odkażające oraz przybory zapobiegające infekcji (maseczki, rękawiczki, przyłbice…). Krocie zyskują producenci sprzętu medycznego – a to dlatego, że kraje zachodnie dostrzegły nagle (?), że ich służba zdrowia jest koszmarnie niedoinwestowana i próbują to na chybcika zmienić. A jak się kupuje szybko, przy nikłej podaży (koronakryzys zatrzymał na tygodnie wiele fabryk w Chinach), to trzeba słono zapłacić…

Na podobnej zasadzie już od stycznia szybko drożały akcje – notowanej na warszawskiej giełdzie – spółki Mercator Medical, królującej na rynku jednorazowych rękawiczek lateksowych (zaopatruje m.in. placówki zdrowia w 70 krajach). Inwestorzy martwili się jedynie tym, że główna fabryka owych „polskich” rękawiczek działa w Tajlandii, gdzie także pojawił się wirus.

„Jeśli wirus wystąpiłby w Polsce i mielibyśmy do czynienia z epidemią, to bardzo pożądane będą produkty Biomedu Lublin – firma dostarcza odczynniki i preparaty stosowane w diagnostyce laboratoryjnej” – przewidywał trafnie Ireneusz Sudak. Notowania Biomedu były już wtedy najwyższe od ponad roku.

To samo działo się z akcjami Toruńskich Zakładów Materiałów Opatrunkowych, holdingu skupiającego producentów wyrobów opatrunkowych, higienicznych, sterylizatorni oraz maseczek.

Dysponujący wolną gotówką zaczęli z kolei wykupywać tzw. medyczne ETF-y, czyli udziały w funduszach inwestycyjnych opartych na notowaniach firm medycznych, farmaceutycznych itp. Inni proroczo zwrócili uwagę na kilka firm (i branż) niemedycznych, które wydawały się odporne na epidemię i ewentualne ograniczenia z nią związane.

Kogo w styczniu obstawiano w roli raczej pewnego zwycięzcy ewentualnego koronakryzysu? Takie branże, jak handel internetowy, w tym zwłaszcza spożywczy (w Polsce jest on stosunkowo słabo rozwinięty, ale epidemia szybko to zmienia), przemysł gier (młodzi ludzie utkną w domach i będą grać na potęgę), internetowe platformy filmowe (Netflix, HBO…), platformy do grupowej pracy zdalnej (Microsoft Teams, ZOOM i inne rozwiązania IT), dostawcy sprzętu do takiej pracy (laptopów, tabletów – niektórzy, np. Komputronik, musieli zamknąć sklepy w galeriach handlowych, ale odkuli się w sklepach internetowych, gdzie sprzedaż wzrosła lawinowo), firmy kurierskie i logistyczne…

Wiadomo było natomiast, że do największych przegranych należeć będą: lotnictwo pasażerskie i w ogóle branża przewozu osób, turystyka, hotelarstwo, branża eventowa, konferencyjna i targowa, branża artystyczno-rozrywkowa w formacie „na żywo” (koncerty, spektakle), gastronomia, usługi wymagające osobistego kontaktu (salony fryzjerskie, kosmetyczne), branża edukacyjna (żłobki, przedszkola i edukacja wczesnoszkolna). Przewidywano, że w produkcji „popłyną” branże: meblowa, odzieżowa, samochodowa.

Nie znaczy to, że te potencjalnie „trędowate” już w styczniu sektory nie cieszyły się zainteresowaniem rekinów. Przeciwnie: cieszyły się równie, a może nawet bardziej niż potencjalni zwycięzcy. Powód jest oczywisty.

Jak coś ma problemy to można toto kupić tanio. A jak coś ma problemy niewyobrażalne to można toto kupić niewyobrażalnie tanio. I poczekać, aż zdrożeje w lepszych czasach. Bo te czasy, prędzej czy później, nadejdą.

Ty #zostańwdomu, oni zarobią

Wszystkie styczniowe przewidywania analityków sprawdzają się co do joty. Zyskują biznesy wspierające szeroko zakrojoną we wszystkich krajach akcję #zostańwdomu. Oprócz wymienionych sektorów, z oczywistych względów dynamicznie rozwija się branża telekomunikacyjna. Bez telefonii i internetu nasze intensywne kontakty – służbowe, biznesowe i towarzyskie – zastępujące chwilowo (?)relacje bezpośrednie, są niemożliwe. Dlatego należy się spodziewać przyspieszenia rozwoju sieci 5G. Ryzyko totalnego przeciążenia 4G, przed którym od dawna ostrzegają operatorzy, także w Polsce, jest dziś bowiem większe niż kiedykolwiek: wystarczy, że jedni „na dzielnicy” będą pracować grupowo w Teamsach, a pozostali odpalą Netfliksa…

Przy tym 5G nie jest po prostu kolejną generacją mobilnej łączności, lecz ekosystemem komunikacji – ludzi z ludźmi, ludzi z rzeczami, rzeczy z ludźmi i rzeczy z rzeczami. Rozwojem tej sieci zainteresowane są i rekiny telemedycyny, i rekiny rozrywki, i rekiny e-handlu.

Lawinowo wzrósł popyt na sprzęt umożliwiający urządzenie w domu siłowni lub sali fitness. Tłumy klientów przyciągają aplikacje wspomagające domowe treningi i trzymanie wagi.

Zamknięci w domach ludzie wykupują też masowo maszynki do strzyżenia i korzystają z internetowych porad stylistów z cyklu „Jak się ostrzyc samemu” (w lutym takie programy oglądało po kilka tysięcy osób, teraz miliony). To samo dotyczy niektórych zabiegów kosmetycznych i przyborów do nich.

Rozkwit przeżywają internetowe sklepy spożywcze. Rozwijanie tego kanału sprzedaży przyspieszyły nie tylko specjalistyczne platformy, jak Frisco.pl, ale i sieci handlowe – od Biedronki po Carrefoura.

Pracowników szukają gorączkowo firmy kurierskie. Wprowadzają przy tym innowacyjne usługi. Weźmy krakowski InPost: w ciągu miesiąca uruchomił paczkę w weekend, paczkomaty ładowane i otwierane bezdotykowo, paczkomaty… urzędowe (można w nich nadać papierowe wnioski i dokumenty w czasach, gdy urzędy są zamknięte dla petentów).

Kolejnym zwycięzcą koronakryzysu mogą być dostawcy produktów i półproduktów przywożonych dotąd do Europy czy Stanów z Azji, głównie z Chin. Zachodni politycy coraz głośniej twierdzą, że „musimy się uniezależnić od łańcucha dostaw z Państwa Środka”, bo obecne uzależnienie powoduje dramatyczne skutki (m.in. w przemyśle motoryzacyjnych czy elektrotechnicznym – te branże jako pierwsze odczuły skutki pandemii – zanim ogarnęła ona Europę i USA). Być może na większą skalę wrócą na Stary Kontynent (i do USA) fabryki odzieżowe, w tym szwalnie, oraz wytwórnie komponentów i urządzeń elektronicznych. Polska, uchodząca za „Chiny Europy”, ma w tym zakresie cenne doświadczenie – i mogła by w znacznej mierze „zastąpić Azję”. Taką szansę dostrzega m.in. wicepremier Jadwiga Emilewicz.

Najpierw jednak – my i nasza gospodarka - musimy przetrwać koronakryzys i wyjść z niego relatywnie zdrowi. Czyli pośrodku szalejącego oceanu, wobec masowych zderzeń z górą lodową, nagłych zatonięć – ale i szans – nie upaść, a zarazem - nie dać się pożreć rekinom.

Najpierw jednak – my i nasza gospodarka - musimy przetrwać koronakryzys i wyjść z niego relatywnie zdrowi. Czyli pośrodku szalejącego oceanu, wobec masowych zderzeń z górą lodową, nagłych zatonięć – ale i szans – nie upaść, a zarazem - nie dać się pożreć rekinom.

Zbigniew Bartuś

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.