W rzucie młotem najważniejsze to być na luzie

Czytaj dalej
Fot. AFP PHOTO / FRANCK FIFE
Krzysztof Nowacki

W rzucie młotem najważniejsze to być na luzie

Krzysztof Nowacki

W sierpniu młociarka Malwina Kopron zadebiutowała na igrzyskach olimpijskich. O wielokrotnej mistrzyni mówi się, że jest młodą nadzieją polskiej lekkoatletyki. Obecnie trenuje pod okiem dziadka Witolda.

Od stycznia jesteś zawodniczką AZS UMCS. Skąd decyzja o przenosinach do lubelskiego klubu?
Od dawna chciałam opuścić AZS Poznań, ponieważ była tam fatalna sytuacja finansowa. Zdarzało się, że przez pięć miesięcy zalegali mi ze stypendium. Niestety, mój poprzedni trener Czesław Cybulski nie wyraził na to zgody i mimo że rozmawiałam z UMCS już półtora roku temu, nic z tego nie wyszło. Po igrzyskach olimpijskich w Rio de Janeiro postanowiłam ostatecznie rozstać się z trenerem, z którym bardzo ciężko się współpracuje. Rozmawiałam o tym z psychologiem sportowym, który poparł moją decyzję. A ponieważ wróciłam do rodzinnych Puław, chciałam znaleźć klub na Lubelszczyźnie. Wisła Puławy stawia na piłkę nożną i trafiłam do AZS UMCS. Klub złożył mi bardzo dobrą ofertę. Zawarłam także umowę sponsorską z Zakładami Azotowymi Puławy i cieszę się z podjętej decyzji.

Jak lubelski klub może Ci pomóc w rozwoju kariery?
Ważne dla mnie było, że zgodzili się opłacić wyjazdy na obozy zagraniczne mojego dziadka, który jest moim trenerem. Polski związek nie wyrażał na to zgody, a UMCS zadeklarował pomoc. Po rozmowach z miastem znalazły się pieniądze, z czego bardzo się cieszę. W klubie pracują młodzi ludzie, z którymi mam dobry kontakt. Podjęłam także studia na UMCS, na kierunku bezpieczeństwo wewnętrzne. Chociaż nie ukrywam, że trudno jest mi pogodzić naukę z wyjazdami. Teraz jest najgorszy okres, ponieważ od stycznia do marca praktycznie nie ma mnie w kraju.

W Lublinie powstaje nowoczesny stadion lekkoatletyczny. Czy to może być miejsce twoich treningów?
Oczywiście i możliwe, że będę przyjeżdżała z Puław kilka razy w tygodniu. Codzienne dojazdy byłyby meczące, ponieważ w ciągu tygodnia mam jedenaście treningów. Cieszę się jednak, że będę mogła ćwiczyć na nowym stadionie i startować na nim już jako zawodniczka AZS UMCS.

Z trenerem Cybulskim rozstali się również Joanna Fiodorow i Paweł Fajdek, z którymi wspólnie trenowałaś. Nie brakuje Ci ich obecności?
Brakuje mi trochę Pawła, bo czasami tylko spojrzał na mnie i mówił, co powinnam poprawić. To było ważne, bo z panem Cybulskim trudno mi się współpracowało. Może trochę brakuje mi ich obecności, bo przeżyliśmy ze sobą cztery lata, ale dłużej nie miało to już sensu. Przed igrzyskami rozmawialiśmy, że po Rio każdy pójdzie w swoją stronę.

Obecnie znowu trenujesz ze swoim dziadkiem, który namówił cię do tego sportu?
Dziadek skończył studia na AWF w Krakowie, trenował głównie konkurencje techniczne. Natomiast mój tata rzucał dyskiem i dobrze sobie radził, ale w dalszej karierze przeszkodziła mu kontuzja łękotki. A ponieważ byłam bardzo ruchliwym dzieckiem, więc rodzice zaciągnęli mnie na treningi. Chodziłam na każde zajęcia i dyscyplina towarzyszyła mi już od dziecka. Teraz trenuję z dziadkiem i zobaczymy, jaki to będzie dla mnie sezon, ale planujemy razem przygotować się do następnych igrzysk w Tokio. Poprawiłam już życiówki, siłowo wyglądam dużo lepiej, wróciła kondycja i czuję się o wiele sprawniejsza. A jest to ważne, bo jestem osobą dynamiczną i rzucam przede wszystkim z szybkości. Poza tym pracując z dziadkiem psychicznie czuję się komfortowo.

Co roku poprawiasz swój najlepszy wynik, a na jaki rezultat liczysz w tym sezonie?
Jestem po dwóch obozach i sama siebie zaskakuję. Wyniki, które chcę uzyskać w sezonie, nie są tak odległe od tego, co rzucam na treningach. Za cel postawiłam sobie 74,5 - 75 metrów. W sierpniu na mistrzostwach świata w Londynie chcę zakwalifikować się do finałowej ósemki, a na uniwersjadzie zdobyć medal.

Odżyłam na nowo i chce mi się trenować. Wstaję i wiem, że nikt nie będzie mi wmawiał, że jestem beznadziejna - mówi Malwina Kopron
AFP PHOTO / FRANCK FIFE Odżyłam na nowo i chce mi się trenować. Wstaję i wiem, że nikt nie będzie mi wmawiał, że jestem beznadziejna - mówi Malwina Kopron

Rzut młotem kobiet w Polsce to Anita Włodarczyk, potem przerwa i jesteś Ty oraz Joanna Fiodorow, goniące wyniki Włodarczyk?
Należy jednak pamiętać, że wynik Anity, 82 metry, to po prostu kosmos. Dwa lata temu trudno było sobie wyobrazić kobietę rzucającą 80 metrów. Cieszę się, że ustanowiłam młodzieżowy rekord Polski do lat 23, bo rekord seniorów jest równy z rekordem świata i ciężko będzie go poprawić. A myślę, że Anita będzie rzucać jeszcze dalej.

Jak przygotowujesz się do sezonu?
Zmieniliśmy trochę przygotowania, ponieważ w październiku miałam zabieg usunięcia dysku między obojczykiem a mostkiem. Do teraz odczuwam dyskomfort, gdy jesteśmy w mocnym treningu. W październiku i listopadzie byłam w Spale i tam powoli wchodziłam w trening. W styczniu pojechaliśmy na trzy tygodnie do Portugalii, wróciliśmy na chwilę do kraju i ponownie wyjechaliśmy. Byłam wtedy podpięta pod grupę Pawła Fajdka, więc mieliśmy opiekę fizjoterapeuty, Paweł był ze swoją trenerką. Teraz na pięć dni wróciłam do domu i w piątek lecimy na 20 dni do Albufeiry w Portugalii. Związek niestety nie wyraził zgody na obóz w Stanach, więc wybraliśmy tańszą ofertę.

Ciągle jesteś w rozjazdach?
W zimie albo gdy temperatura zbliża się do zera, nie jesteśmy w stanie rzucać. Organizm jest wtedy cały spięty, a w rzucie młotem jedną z najważniejszych rzeczy jest luz. Przy chłodzie mięsień nie może się rozluźnić. Najlepiej, jeśli możemy wyjechać w grudniu i wrócić dopiero pod koniec marca. Należy zrozumieć, że nie wyjeżdżamy, np. na obóz do Buenos Aires, bo mamy taką ochotę, tylko dlatego, że w Polsce nie możemy w tym czasie trenować. Jedziemy tam, gdzie jest ciepło.

Ile dni w ciągu roku spędzasz poza domem?
Co najmniej pół roku. Od listopada do marca w ogóle mnie nie ma. Przyjeżdżam tylko na święta. Weszliśmy teraz na jeden z najcięższych mikrocyklów siłowych. Od lutego do kwietnia mamy bardzo mocny trening, duże ciężary i sporo powtórzeń. Ale odkąd wróciłam z Poznania, odżyłam na nowo i chce mi się trenować. Nie jest dla mnie problemem rzucać pięć dni w tygodniu. Wstaję i wiem, że nikt nie będzie na mnie krzyczał i wmawiał mi, że jestem beznadziejna.

Za Tobą debiut na igrzyskach olimpijskich. Jak wspominasz wyjazd do Brazylii?
Wróciłam bardzo smutna, bo 70 metrów dawało finał igrzysk olimpijskich. Byłam zaskoczona, że poziom jest tak niski. Siedziałam w trakcie finału i płakałam, bo te wyniki uzyskiwałam praktycznie na każdych zawodach. Niestety, w eliminacjach mi nie poszło. Nie byłam nawet jakoś mocno zestresowana, ale trener w ogóle mi nie pomagał. Nie powiedział nic miłego w trakcie konkursu. Poza tym eliminacje były o godzinie 22.30, a ja lubię startować rano. Do tego doszła zmiana czasu i zabrakło trochę doświadczenia. Niedosyt pozostał.

Start na igrzyskach wiąże się z większymi emocjami, czy wchodząc na stadion zapominasz, jakie to zawody?
Gdy widzi się tłumy na stadionie, to człowiek od razu inaczej reaguje. Na szczęście ja nie odczuwam wtedy stresu. Było to zaskoczeniem nawet dla psychologa sportowego, bo zawodnicy wchodząc na stadion pełen widzów najczęściej odczuwają takie „uderzenie”. Startowałam już na mistrzostwach świata i Europy, na mityngach zagranicznych i zawsze z tymi samymi dziewczynami. Nie byłam więc przerażona. Udział w igrzyskach odczuwa się wyjątkowo, bo startują wszystkie dyscypliny. W jednym budynku mieszkaliśmy z piłkarzami ręcznymi i siatkarzami. Ale wchodząc na stadion widzisz praktycznie te same osoby, tę samą reprezentację Polski lekkoatletyczną. Wszystkich znasz.

Odżyłam na nowo i chce mi się trenować. Wstaję i wiem, że nikt nie będzie mi wmawiał, że jestem beznadziejna - mówi Malwina Kopron
Archiwum Malwiny Kopron Malwina jest jedną z najbardziej utalentowanych lekkoatletek

Start na następnych igrzyskach, w Tokio w 2020 roku, jest dla Ciebie nadrzędnym celem?
Tak, chociaż do igrzysk są cztery lata i przez ten okres wiele może się wydarzyć. Mam cele na przyszłe sezony, ale najważniejszy jest medal w Tokio. Poziom w rzucie młotem się obniżył. Podczas igrzysk w Londynie dziewczyny rzucały po 78, 79 metrów. W Rio medal dał wynik 74,54 m. Poziom jest więc niski i to najlepszy moment, żeby poprawić swój wynik, osiągnąć 75 metrów i wtedy na każdej imprezie międzynarodowej zapewni on medal. Ważna jest też dyspozycja dnia. Mogę się obudzić, poczuć ból zęba i będę czuła się niekomfortowo. Dlatego wszystko robimy, żebym dobrze czuła się psychicznie i fizycznie. Najgorsze są kwalifikacje. Przejście przez nie to prawdziwa męka. Przykładem może być Paweł Fajdek. Finał to już inny konkurs. Tam „idzie” się na sto procent.

Treningi, zgrupowania, zawody… Masz w ogóle czas na coś poza sportem?
Ciężko o jakieś hobby. Gdy wróciłam z Poznania, chciałam odnowić znajomości, które się urwały. Staram się spotykać ze znajomymi, ale trudno o prywatne życie, jeśli ciągle jestem w rozjazdach. Trenuję dwa razy dziennie, a jeśli mam wolne, to pół dnia siedzę w domu, żeby się zregenerować.

Wróciłaś do domu w Puławach, więc pewnie mama dba, żebyś dobrze jadła. Musisz trzymać się określonej diety?
Rodzice długo pracują, więc sama muszę sobie gotować. Nie jesteśmy biegaczami i kilogram różnicy nie jest problemem, ale gdy trener Cybulski chciał, żebym przytyła, to moja technika się posypała. I wcale nie osiągałam lepszych wyników. Trzeba więc się pilnować i nie można codziennie jeździć do McDonald’sa. Staram się ograniczać cukry, nie piję słodkich napojów, a na fast fooda pozwalam sobie najwyżej raz w miesiącu. Wszystko w granicach rozsądku, bo nie chcę, żeby znowu przybyło mi zbędnych kilogramów. W rzucie młotem nie trzeba być szczególnie dużym.

Krzysztof Nowacki

Dziennikarz działu sportowego Kuriera Lubelskiego

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.