Waldemar Paruch: Ta kampania udowodniła, że prezes Kaczyński nie jest żadnym obciążeniem dla PiS

Czytaj dalej
Fot. Wojciech Wojtkielewicz
Dorota Kowalska

Waldemar Paruch: Ta kampania udowodniła, że prezes Kaczyński nie jest żadnym obciążeniem dla PiS

Dorota Kowalska

PiS doprowadziło do względnej przewagi zdolności mobilizacyjnej swojego elektoratu, dlatego wygrało wybory - mówi prof. Waldemar Paruch, szef Centrum Analiz Strategicznych w Kancelarii Premiera.

Jest pan chyba zadowolony z wyniku Prawa i Sprawiedliwości, prawda?
Wygrana Prawa i Sprawiedliwości była przewidywana w sondażach. Więc nie jest żadną niespodzianką. Skala zwycięstwa może być niespodzianką, ponieważ oceny skłaniały raczej do tego, aby prognozować wygraną PiS na poziomie trzech do pięciu procent. Natomiast mamy zdecydowaną wygraną, ale pamiętajmy o jednej kwestii: bardzo decydujący był ostatni tydzień. Z kilku powodów, po pierwsze - Prawu i Sprawiedliwości udało się uniknąć w porównaniu z innymi poprzednimi kampaniami tak zwanego syndromu ostatniego tygodnia, kiedy pojawiały się trudne dla Prawa i Sprawiedliwości zjawiska, często tworzone przez konkurencję polityczną. W tych wyborach, w ostatnim tygodniu takie zjawisko nie wystąpiło. Po drugie - Prawo i Sprawiedliwość nie dało się wmanewrować w pewien pomysł na wojnę kulturową sformułowany przez tak zwaną opozycję totalną, mówię o konsekwencji zdarzeń począwszy od wystąpienia pana redaktora Jażdżewskiego na Uniwersytecie Warszawskim, potem udziale Donalda Tuska w manifestacji warszawskiej i profanacji ikony Matki Boskiej Częstochowskiej, potem domniemane konsekwencje filmu braci Sekielskich. W tych kwestiach Prawo i Sprawiedliwość zadziałało bardzo dobrze, bardzo racjonalnie, w sposób dla siebie wyjątkowo korzystny w tych wyborach, zareagowało szybko. Pewnym testem na skuteczność obozu rządzącego była oczywiście powódź - w tej materii wyraźnie Prawo i Sprawiedliwość i rząd Mateusza Morawieckiego udowodnił i pokazał, jak można reagować standardowo. Mam bardzo prosty przykład - ten armagedon dotknął także gminę, w której mieszkam. I przepływ pieniędzy, odszkodowań dla poszkodowanych nastąpił już po 26 godzinach od zaistnienia tego zjawiska. Nigdy takiej skuteczności nie było w przypadku katastrof żywiołowych. Prawo i Sprawiedliwość dostało swoistą nagrodę za dobre rządzenie, nie mam żadnych wątpliwości. Natomiast, co jest istotne w tych wyborach, są one ważne z jeszcze innego powodu. Przy tak wysokiej frekwencji dokonał się, według dziennikarzy, nokaut w odniesieniu do Koalicji Europejskiej. Jest to bardzo dobry prognostyk dla PiS na wybory jesienne.

Zostając przy frekwencji, jak pan myśli, czemu była tak wysoka? W poprzednich wyborach do europarlamentu do urn poszło 23 procent uprawnionych do głosowania, teraz prawie dwa razy tyle.
Zadziałały różne czynniki mobilizacyjne. Zacznijmy od generalnych - ostry spór polityczny w Polsce mobilizuje wyborców, co wyraźnie widać. To reguła każdych wyborców tego typu - im wyraźniejszy, ostrzejszy, bardziej klarowny jest spór polityczny, tym chętniej wyborcy chadzają na wybory. Poza tym w tych wyborach wyborcy mieli cały wachlarz możliwości: pojawiły się partie antyeuropejskie, antyunijne, które miały swoją ofertę, pojawił się eurorealizm Prawa i Sprawiedliwości i euroentuzjazm Koalicji Europejskiej, sama nazwa pokazywała zorientowanie skupionych tam podmiotów politycznych, co zachęcało różnych wyborców do pójścia na wyboru. Po drugie - bardzo dobra w tym kontekście kampania Prawa i Sprawiedliwości, PiS doprowadziło do rzeczy trudnej - otóż były takie badania, które wskazywały kilka tygodni przed wyborami przewagę mobilizacyjną Koalicji Europejskiej na poziomie około 12 procent. To byłaby duża różnica. Ostatni tydzień pokazał, że Prawo i Sprawiedliwość nie tylko wyrównało te niebezpieczne dla siebie dysproporcje, ale jeszcze doprowadziło do względnej przewagi zdolności mobilizacyjnej swojego elektoratu. Po trzecie - pojawił się wreszcie w tych wyborach kontekst sytuacyjny korzystny dla PiS, bardzo istotny, bo on decyduje o zachowaniu wyborców niezdecydowanych i chwiejnych - mamy ich w Polsce między 11 a 14 procent, bo tak mniej więcej pokazują sondaże.

Na czym polegał ten kontekst sytuacyjny?
Polegał na tym, że pojawiły się bardzo dobre trendy w gospodarce, dwa z nich wymienię. Po pierwsze - przełamane zostało po pierwszym kwartale zjawisko dość nietypowe: zaczął spadać optymizm konsumpcyjny, ale w maju on zdecydowanie zaczął rosnąć. Jest to w pewnym sensie, w wielkim uproszczeniu, skutek trzynastej emerytury, bo jednocześnie wzrosły zakupy dóbr typu AGD, czy meble. W każdym razie ten optymizm drgnął i to dość jednoznacznie. I kwestia druga - napłynęły po pierwszym kwartale dobre informacje w gospodarce w kontekście inwestycji dużych i średnich przedsiębiorstw, inwestycji w przemyśle ciężkim, w tym, co się nazywa budową infrastruktury. To istotne, bo oznacza, że beneficjentami takiego stanu rzeczy są także pracownicy w tego typu firmach. Te firmy więcej wytwarzają, więcej przerabiają i ci ludzie po prostu więcej zarabiają. Ten kontekst sytuacyjny był dla Prawa i Sprawiedliwości bardzo korzystny. A opozycja, krytykując wszystko, potępiając wszystkie możliwe działania rządu, łącznie z nowelizacją Kodeksu karnego, nie potrafiła, i to jest standard dla tej opozycji przez kilkadziesiąt ostatnich miesięcy, odczytać właściwie nastrojów społecznych. W pewnym sensie ten brak umiejętności opozycji stawiał w dobrej sytuacji Prawo i Sprawiedliwość. Bo wszystko wskazuje na to, że ci niezdecydowani, chwiejni poszli na wybory i zagłosowali na Prawo i Sprawiedliwość.

Jak pan myśli, jak duży wpływ na wygraną Prawa i Sprawiedliwości miały obietnice wyborcze złożone przez PiS w czasie kampanii wyborczej? Bo jeszcze nigdy w żadnej kampanii żadna partia nie rozdała tylu pieniędzy.
Nie nazwałbym tego rozdawaniem pieniędzy, to wyjątkowe uproszczenie. Pamiętajmy o pewnych kwestiach generalnych, które występują na świecie i w Europie. Są badania ekonomistów, które pokazują, że gospodarka w Unii Europejskiej zwalnia, przykładem są Niemcy. Poszukuje się więc takich instrumentów, które w większym stopniu uzależniłyby rozwój gospodarki w Polsce od polskiego rynku. „Piątka” Jarosława Kaczyńskiego w wydźwięku ekonomicznym jest pewnym pomysłem uprzedniego wzmocnienia koniunktury, odmrożenia mechanizmów, które będą stymulowały rozwój czynników wewnętrznych - to jest jeden element. Element drugi - złożone obietnice Prawo i Sprawiedliwość potrafiło przełożyć w ciągu kilku tygodni podczas kampanii wyborczej na określone decyzje ustawodawcze. Prawo i Sprawiedliwość pokazało wyraźnie, że istnieje spójność między obietnicami tej partii a polityką prowadzoną przez rząd wyłoniony przez tę partię. Spójność buduje rzecz bezcenną w polityce. Po pierwsze - wiarygodność, PiS ma zdecydowaną przewagę, nokautującą przewagę w odniesieniu do swoich konkurentów, co do wiarygodności. Po drugie - pokazuje również efektywność rządów Prawa i Sprawiedliwości oraz rzecz, która jest niemierzalna, ale ma znaczenie symboliczne: społeczeństwo pozytywnie odbiera logo Prawa i Sprawiedliwości, w tym sensie PiS również nokautuje swoich rywali. Platforma Obywatelska dobrze to odczytuje, ukrywając siebie pod nazwą Koalicji Europejskiej, ale ten swoisty kamuflaż nie pomógł. To zwycięstwo ma jeszcze bardzo ważny kontekst międzynarodowy, tak naprawdę przywódcą Koalicji Europejskiej nie był Grzegorz Schetyna, tylko Donald Tusk. Jego bezpośrednie zaangażowanie było wręcz wyjątkowe, jeśli w ogóle wziąć pod uwagę reguły zawarte w traktacie z Lizbony. To dodaje temu sukcesowi Prawa i Sprawiedliwości jeszcze dodatkowy element, bardzo istotny w kontekście nie tylko wyborów parlamentarnych, ale przyszłych wyborów prezydenckich.

Nie odpowiedział mi pan na pytanie: uważa pan, że obietnice wyborcze Prawa i Sprawiedliwości, konkretne pieniądze, które popłynęły lub popłyną do wyborców, miały wpływ na zwycięstwo Prawa i Sprawiedliwości?
Tak, miały. PiS zareagowało na oczekiwania społeczne. Ich diagnoza była wręcz perfekcyjna. W tym sensie powtórzył się rok 2015.

Myśli pan, że Donald Tusk zaszkodził Koalicji Obywatelskiej?
Nie wiem, czy zaszkodził, na pewno jest obciążeniem dla partii opozycyjnych z kilku powodów: Tusk jest nie tylko symbolem lat 2007-2015, ale realnym kreatorem tamtych rządów. To on jest tym politykiem, który od 2006 roku zaczął swoimi decyzjami, frontalnym negowaniem ówczesnego rządu Prawa i Sprawiedliwości budować bardzo silne podziały polityczne w społeczeństwie. To on politycznie odpowiada za „przemysł pogardy”, do niego prowadzą te ścieżki. Jego ostatnie wystąpienia w Polsce są kompletnie niewiarygodne - większość wyborców tak je zresztą odbiera. Tusk na pewno nie był wartością dodaną Koalicji Europejskiej, jest swoistą płytą, która jest zapisana i to zapisana negatywnie.

Pozostało jeszcze 61% treści.

Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.

Zaloguj się, by czytać artykuł w całości
  • Prenumerata cyfrowa

    Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.

    już od
    3,69
    /dzień
Dorota Kowalska

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.